2.

28 2 0
                                    

Pov: Olivier

- Ciebie też do domku odwieźć? - zaśmiał się Luke, zauważyłem w lusterku przednim jak brunetka przewracała oczami, gdy przestałem obserwować blondynę.

- Do baru kierowco! - rzuciłem i usiadłem jak król

- Już się robi - ruszył samochodem w strone baru.

Oni coś mówili, ale ja wolałem myśleć o jutrzejszym wyścigu. Musiałem to wygrać. Chciałem aby zauważył mnie Rogers. Wtedy bym miał załatwione jazdy, dobra brykę i mógłbym odciąć się od rodziny i wyjechać w pizdu. Nareszcie bym zaczął żyć jak ja chcę, a nie on.

                                 ~•~
Siedziałem w barze dobrą godzinę i popijałem Whisky, wtapiając się w puste miejsce na ścianie.

Czekałem

Nagle wszedł jakiś motorzysta z klubu "The Dark". Charakteryzują się niebieską bandana i tatuażem w kształcie księżyca. Wpatrywałem się w gościa szukając na jego rękach tatuażu.

Jest. Lewa ręka po wewnętrznej stronie koło nadgarstka.

- Co dla pana? - spytał niski z lekka nadwagą, łysy i z wielką brodą w kasztanowym kolorze broda barman.

- Corona - rzucił, zajmuj dwa miejsca dalej ode mnie. Napiłem się, przewracając szluga w palcach.

Ktoś złapał mnie za ramię i zwrócił ciałem do siebie. Był to Parker. Oddychał szybko i nie spokojnie, jakby ktoś go gonił. Miał rozerwaną bluzę jeansowa co znaczy, że znów przeskakiwał przez krzaki. Debil.

- Mamy problem - powiedział zabierając rękę.

Wypiłem resztę trunku, wyjąłem z portfela banknot i gwizdnąłem w stronę barmana. Wstałem i wyszedłem wraz z tym niedojdą.

- Szczeniaki z .... zajebali mi towar. - powiedział, gdy zajęliśmy miejsce w jego wozie.

- Słucham? Dałeś zajebac towar za 10 koła dla jakiś dzieci? - wrzasnąłem, uderzając w tapicerkę.

- Po pierwsze nie wal w to bo nie stać mnie na naprawę, a po drugie zaskoczyli mnie skurwysyny i zajebali mi w żebra z kija - odwinął koszulkę. Na jego ciele było wielkie fioletowe miejsce.

- Więc nie tylko ty jesteś poszkodowany - przewróciłem oczami

- Jedz muszę  to załatwić, nie pozwolę aby jakieś szczeniaki pogrywali ze mną - wyjechałem z parkingu i skierował na osiedle tych gówniarzy.

Po jakiś 20 minutach znaleźliśmy tych debili i wysiedliśmy z auta. Parker trzymał wielki klucz w ręku, nie wiem na chuja go wziął bo i bez niego ich nastraszymy, ale mniejsza. Jeden z nich nas zauważył i zaczął uciekać, ale Parker zagrodził  mu drogę i popchnał go. Chłopak spadł na ziemię, Parker złapał go za tył bluzy i ciągnął za sobą. W tym czasie ja zająłem się drugim. Mieli na oko piętnaście lat, nie powiem zdziwiłem się, że takie małolaty kupują dragi, ale co życie się zmienia. Przycisnęliśmy ich do ściany jakiegoś garażu.

- Nie zabijacie nas proszę - zaczął gadać rudy chłopak, który prawie już płakał.

- Za tego kija to pożałujesz - pokazał Metalowy klucz, który zawalił z warsztatu Richarda.

- Uspokój się, nie jesteś Toretto, aby ich zabić kluczem - przewróciłem oczami i ścisnąłem mocniej do ściany chłopaka.

- Mam nadzieję, że jest tyle ile zabraliście - spojrzałem na czarny plecak z Nike, w którym Parker nosił towar.

- Bo inaczej - wyciągnąłem mały srebrny scyzoryk z kieszeni. Przyłożyłem do jego twarzy.

- Skończy się to źle - lekko się uśmiechnąłem.

Bezpieczne Miejsce Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz