Rozdział VII

160 18 3
                                    

Obudziłam się dwa dni temu w jakimś zupełnie nieznanym mi pokoju. Okazało się, że jestem zamknięta w tej "izolatce". Od tych dwóch dni mój dzień wyglada tak: śniadanie przynosi mi miła kobieta o imieniu Martha, później sesja z panem Smith'em. Wcale nie jest tak źle jak myślałam. Na pierwszym spotkaniu pytał o te wszystkie rzeczy, ale mu powiedziałam, że nie chcę o tym mowić i więcej nie pytał. Jest bardzo miły. Czasami zabiera mnie na spacery w czasie sesji. Później mam czas dla siebie. Muszę siedzieć w pokoju lub mogę wyjść na dwór tylko, że z kimś kto będzie mnie pilnował. Następnie jest obiad i znowu jakieś spotkanie z panem Smith'em. Czas wolny i kolacja. I tak cały czas. Podają mi jakieś tabletki dzięki nim czuje się lepiej. Jestem spokojniejsza, ale mają też swoje minusy. Mam napady lęków. Wtedy rzucam się po całym pokoju. Wołam Luke'a, a on nie przybywa. Pracownicy starają mi się pomóc, ale to na nic. Kiedy podają mi te leki... lęki się nasilają. Nie mogę sobie nic zrobić, bo niczego tu nie ma. Nie ma luster, niczego co jest ostre lub niebezpieczne. Za oknami są kraty. Nic... Pustka. Wczoraj była u mnie Rose. Musiała prosić godzinę o pozwolenie odwiedzenia mnie. Ona jest dla mnie jak siostra. Może nie znamy się długo, ale z ręką na sercu mogę powiedzieć, że ufam jej bezgranicznie. Uwielbiam ją. Dzisiaj rano obudziła mnie Martha ze śniadaniem. Przyniosła kubek gorącej herbaty, tosty i te tabletki. Położyła je na stoliku i wyszła. Usiadłam na łóżku. Odgarnęłam ręką włosy. Siedziałam tak chwilę. Nie miałam ochoty jeść, więc tylko wypiłam herbate. Tabletek też nie wzięłam, bo nie chciałam znowu mieć napadu i wołać Luke'a. On mnie zostawił, więc czemu ja go wołam? Wstałam i podeszłam szafy. Mogłam uznać, że od tych dwóch dni to bedzie mój pokój. Wyjrzałam przez okno. No pięknie. Pada deszcz. Wyciągnęłam szare, za duże dla mnie dresy, czarny podkoszulek i tego samego koloru bluzę. Poszłam do łazienki. O dziwo nikt z niej nie korzystał. Jednak dopiero wczoraj zorientowałam się, że są tam takie skrzyneczki na kluczyk. W jednej z nich schowałam swoje rzeczy. Kiedy się ubrałam zrobiłam te inne łazniekowe czynności. Wychodząc z łazienki widziałam jak pan Will już do mnie idzie. Pobiegłam do swojego pokoju i schowałam śniadanie, i tabletki. Usiadłam na łóżku i czekałam. Nagle po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk pukania do drzwi.

- Proszę! -powiedziałam.

- Dzień dobry - pan Will wyłonił się zza drzwi. - Jak się spało?

- Dzień dobry, dziękuję dobrze, a panu?

- Dobrze, dziękuję. Przyszedłem cię powiadomić, że twoi rodzice dziś przyjeżdżają.

Cały czas się uśmiechałam. Jednak w środku czułam jakby bomba, którą nosiłam właśnie wybuchła. Pan Will uśmiechnął się i wyszedł z pokoju. Chwilę tak siedziałam. Nagle wstałam i szybkim tempem podeszłam do ściany. Zaczęłam w nią uderzać pięściami. Po moich policzkach spływały łzy. Jednak nie przestałam uderzać w ścianę. Po chwili skończyłam. Oparłam się plecami o ścianę i powoli zsunęłam na podłogę. Kiedy już siedziałam, podkuliłam kolana pod brodę i położyłam na nich głowę. Teraz sobie przypomnieli, że mają córkę? Świetnie! Nie chce ich tu! Nie chce nikogo! Nagle ktoś zapukał do drzwi.

- Avril - Martha.

- Wzięłaś tabletki? Otarłam łzy i uspokoiłam oddech.

- Tak.

- Dobrze... Rose chce do ciebie przyjść. Może?

- Tak.

Ucieszyłam się kiedy Martha powiedziała, że Rose chce przyjść. Wstałam i poprawiłam włosy. Nie wiem jak wyglądałam, ale to nie jest ważne. Usiadłam na łóżku i czekałam. Po pięciu minutach Rose wpadła do mojego pokoju.

- Hej, kociaku! - krzyknęła.

- Hej, słodziaku! -odpowiedziałam.

Podeszłam i ją przytuliłam. Kiedy się odsunęłyśmy od siebie, usiadłyśmy na łóżku.

Nothing happens without a reasonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz