Nie Obrażaj Moich Przyjaciół

215 8 0
                                    

POV: James

Obudziłem się w znacznie czystszym pokoju niż też huncwocki, więc się zdziwiłem. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że zasnąłem w dormitorium bliźniaczek. Chciałem wstać, ale przeszkodziła mi w tym osoba wtulona w mój tors. Okazało się, że to Victoria. Zostawiłem próby wstania i po prostu położyłem się z powrotem. Dziewczyna pachniała różami. Takimi jak te w ogrodzie Black'ów. Herbaciane? Tak, chyba tak się nazywały. Pomyślałem.

- Wstałeś już? - usłyszałem cichy i zachrypnięty, damski głos.

- Tak. Obudziłem cię? - zapytałem szeptem.

- Nie. Wiesz może, która jest godzina? - zapytała, a ja spojrzałem na swój nadgarstek, na którym widniał zegarek.

- Dziesięć minut po północy - odparłem, a Tori stanęła na równych nogach i zapaliła światło z lampki.

- Idę się przebrać w piżamę i śpię dalej. Mimo, że te ciuchy są wygodne, to do spania nie najlepsze - szepnęła, a ja kiwnąłem głową.

Wróciła po piętnastu minutach, przebrana w piżamę, którą była o wiele za duża koszulka i leginsy. Położyła się obok mnie i podjęła próbę zaśnięcia. Do moich nozdrzy znów wdarł się ten zapach. Całe jej włosy pachniały różami. Ma chyba obsesję na punkcie tego zapachu. Uśmiechnąłem się na tę myśl i zacząłem sobie wyobrażać ten bal. Zapytaliśmy dziewczyn o idealny bal i rzeczywiście, ich pomysły sprawiały, że uroczystość byłaby świetna. Pogrążony w myślach ponownie usnąłem.

Ja i Tori obudziliśmy się o szóstej. Brunetka od razu wstała i wzięła swój mundurek z szafy. Poszła do łazienki, a ja wyszedłem do dormitorium mojego i reszty chłopaków.

POV: Vivianne

Obudziłam się wtulona w... Black'a. Nie wiem czemu akurat w niego, a wolałam uniknąć jego beznadziejnych docinek, więc bez zbędnych ceregieli wstałam i wyciągnęłam z szafy mundurek i inne potrzebne rzeczy z kufra. Gdy skończyłam grzebać po meblach, z łazienki wyszła Vic, więc poszłam tam ja. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam się, umyłam zęby i uczesałam się. Gotowa wyszłam z pomieszczenia i pierwsze co zauważyłam, to śpiących Huncwotów (oprócz James'a). Victoria chwyciła swoją różdżkę i wypowiedziała zaklęcie.

- Aguamenti! Wstawać chłopcy! Musicie się jeszcze ogarnąć, żeby zdążyć na śniadanie. Już wstawajcie i do siebie - mówiła, co spotkało się z jękiem niezadowolenia Syriusza.

- Dzięki za pobudkę Tori - stwierdził sarkastycznie Remus i wstał - Wstawajcie. Gdzie James?

- Wyszedł gdy ja byłam w łazience - oznajmiła moja bliźniaczka. Chłopcy wyszli z dormitorium, a my tuż za nimi i skierowałyśmy się na śniadanie.

POV: Victoria

W wejściu do Wielkiej Sali powitały nas Emma i Margaret. Postanowiłyśmy, że spotkamy się w niedzielę, o osiemnastej czterdzieści pod Pokojem Życzeń. Pożegnałyśmy się i rozdzieliłyśmy do naszych stołów. Gdy już zlokalizowałam wzrokiem tosty, usłyszałam za sobą nieprzyjemny dla ucha męski głos.

- Smacznego, kochanie - to było jak włącznik agresji. Wstałam, odwróciłam się w jego stronę i zaczęłam mówić.

- Kiedy wreszcie się ode mnie odczepisz? Nie chcę z tobą być. Dla mnie to nic nie znaczyło. Zwykły zakład, który pomogłam ci wygrać, z zyskiem dla mnie samej. Gdyby nie to, nawet bym się do ciebie nie zbliżyła. Nawet przystojny nie jesteś, a do tego głupi. Nie mogę być z kimś takim. Znajdź sobie inną naiwną - monolog, którego sam Merlin może mi pozazdrościć.

- Z kim takim mogłabyś być, hmm? Z którymś z tych nieśmiesznych idiotów? Mogę ci dać wszystko... - przerwałam mu, bo to by się źle dla niego skończyło.

- Po pierwsze nie obrażaj moich przyjaciół, po drugie to moja decyzja z kim będę, a po trzecie ty nie masz nic do zaoferowania. Jeśli to wszystko to możesz odejść, bo mam zamiar zjeść śniadanie w spokoju - Gdy Rowent nie odpowiadał uśmiechnęłam się nieszczerze - Dziękuję.

Brunet odszedł, a ja zajęłam się jedzeniem moich tostów, które już zdążyły ostygnąć.

- Zamorduję go kiedyś. Tosty mi przez niego wystygły - mruknęłam, a Huncwoci, którzy nie wiem kiedy się dosiedli do stołu zaśmiali się.

- Co to za napaleniec? - zapytał Lunatyk, a ja wzruszyłam ramionami.

- Zauroczył się chyba. Pocałowałam go kiedyś, żeby zarobić, a on myśli do tej pory, że z tego coś będzie - odparłam beznamiętnie i spojrzałam na plan lekcji - Mamy teraz Transmutację. Dwie lekcje męczarni ze Ślizgonami.

- Idę z tobą - zadeklarowała się Viv.

- Ja też pójdę. Zdążyłem już zjeść - oznajmił Luniek i wyszedł ze mną i moją bliźniaczką z sali.

Droga minęła nam strasznie szybko. Głównie rozmawialiśmy i dużo się śmialiśmy. Pod salą McGonagall, zauważyłam dwie Ślizgonki. Podeszłam do nich ciągnąc za sobą Anne.

- Siemka. Przyszłyście dość wcześnie jak na was - stwierdziła Emma, a Margaret się zaśmiała.

- Racja. Sama się sobie dziwię - odparłam i wszystkie się zaśmiałyśmy.

- Co wy na to, żeby dzisiaj usiąść razem? Na przykład ja i ty, Tori, a Margaret z Anne? - zapytała Emma, patrząc na nas wyczekująco.

- Nie mam nic przeciwko - powiedziałam w tym samym czasie co Viv - Druga i trzecia ławka w środkowym rzędzie?

- Pewnie! - krzyknęły we trzy. Znów się zaśmiałyśmy.

Jak powiedziałyśmy tak zrobiłyśmy. Po wejściu do klasy od razu udałyśmy się do wcześniej wspomnianych ławek. Ja i Emma rozsiadłyśmy się wygodnie, rozpakowałyśmy, a przed nami Margaret wraz z Vivianne. Huncwoci, gdy zobaczyli Gryfonki i Ślizgonki siedzące razem, wyglądali jakby zobaczyli tabun Śmierciożerców. Bawiły mnie okrutnie ich miny. McGonagall też wyglądała na zdziwioną, ale nie komentowała.

Gdy Transmutacja się skończyła wszyscy wręcz wybiegli z klasy. Następna lekcja - Zielarstwo z Krukonami. Na szczęście tylko jedna godzina lekcyjna. Może jakoś zdzierżę obecność tego idioty. MOŻE.

Na lekcji, w ramach przypomnienia z piątego roku zajmowaliśmy się Kłaposkrzeczkami. Niestety pięknie było do momentu, w którym Dorcas Meadowes i Mary McDonald nie dodały za dużo Smoczego Łajna na tackę z sadzonkami tych roślin. Zaczęły one krzyczeć i piszczeć wyrażając tym swoje niezadowolenie. Profesor Sprout wygoniła nas z cieplarni na czas ich krzyku. Wróciliśmy pod koniec lekcji. Gdy zadzwonił dzwon oznaczający koniec lekcji sprzątaliśmy swoje stanowiska i pospiesznie wychodziliśmy z parnego pomieszczenia.

Dwie godziny eliksirów ze Ślizgonami minęły na przygotowywaniu Wywaru Żywej Śmierci. Pierwszy skończył Snape, którego eliksir jak to określił Slughorn był "dobry, ale z umiejętnościami takiego czarodzieja mógłby być lepszy". Mój eliksir również wyszedł dobrze. Nawet lepiej niż Smarka, więc niestety załapałam się na spotkanie Klubu Ślimaka wraz z osobą towarzyszącą. Jak ja taką znajdę? Nikt tam nie chce chodzić, bo można się t zanudzić na śmierć. Oczywiście idealna Lily Evans uważa, że to świetny klub, a jego spotkania to dobra zabawa. No chyba nie.

Ostatni mieliśmy OPCM. Puchoni w pojedynkach są naprawdę dobrzy. Oczywiście nie tak dobrzy jak Ślizgoni, którym wychodzą one znakomicie, ale naprawdę było dobrze. Pojedynkowanie z nimi sprawiało mi przyjemność, bo można było spotkać kogoś kto jest na poziomie.

- Moje gratulacje. Świetnie walczyłaś - stwierdziłam i wyciągnęłam dłoń w stronę dziewczyny, z którą sparował mnie nauczyciel. Ona tylko wywróciła oczami i odeszła - Aha? Bądź tu człowieku miły.

Herbaciane róże || James PotterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz