Rozdział 1

63.5K 916 632
                                    


Moje życie nigdy nie było usłane różami.

Od kiedy pamiętałam, rzucano mi pod nogi kłody, z którymi do pewnego czasu radziłam sobie całkiem dobrze. Jednak z upływem lat moje problemy zaczęły przybierać nieznacznie na sile, zaś wola i chęć walki o lepsze jutro malały.

Malały z każdym dniem od wypadku samochodowego. Od wypadku mojego i Dylana.

Najbardziej ucierpiała na tym moja dusza. Poczucie winy codziennie zabierało jakąś jej część.

Nie ja prowadziłam samochód. Nie ja byłam sprawcą wypadku. Ale to ja byłam przyczyną. Bo on wcale nie chciał jechać na ten pieprzony bal. Gdyby nie ja, Dylan tamtego wieczoru siedziałby bezpieczny w domu.

Oczywiście, że znalazły się osoby, które starały się zmienić tok mojego myślenia, i byłam im za to wdzięczna. Problem polegał na tym, że nie należał do nich nikt spoza mojego otoczenia. Nie było wśród nich nikogo, kto byłby bezstronny i obiektywnie spojrzał na całą sytuację.

Cóż, z czasem jednak ktoś taki się znalazł.

Kiedy ja po prawie dwóch latach dałam radę uporać się z natrętnymi myślami, poczuciem winy i strachem, pojawił się on. W zasadzie nic nieznaczący dla mnie obcy człowiek, którego słowa powinnam była jednym uchem wpuścić, zaś drugim wypuścić. Ale nic bardziej mylnego. Te puste słowa odbijały się w mojej głowie echem przez całą noc. I gdyby tylko właśnie na tym to się skończyło... Gdybym tylko mogła wyrzucić je z umysłu, uwalniając się od nich na kolejne miesiące, w trakcie których towarzyszyły mi niemal codziennie.

Od pewnego czasu żyłam nowym – złudnym, ale lepszym – życiem. Jednak ognisko na rozpoczęcie lata dosadnie przypomniało mi, za co kocham swoje życie, a zarazem go nienawidzę. Przypomniało mi, kim jestem, lecz także, kim byłam. Z wulkanu energii i bomby emocjonalnej zmieniłam się w emocjonalny wrak.

To bardziej śmieszne czy smutne?

Chłopak, którego miałam nadzieję zobaczyć pierwszy i ostatni raz, stał się moją osobistą zmorą...

Nie wiedziałam, ile już tak leżę, patrząc w biały sufit, kiedy z zamyślenia wyrwał mnie dzwoniący budzik. Dzisiaj była środa. Najgorszy dzień dla wszystkich uczniów: rozpoczęcie roku szkolnego.

Przejechałam palcem po ekranie telefonu, wyłączając to dziadostwo. Przetarłam zmęczoną twarz dłońmi i po wydostaniu się z łóżka ruszyłam w stronę łazienki. Weszłam do pomieszczenia, przekręciłam zamek w drzwiach od pokoju swojego brata Jake'a, z którym dzieliłam łazienkę, następnie podeszłam do lustra. Widok, jaki ujrzałam, normalnie wywarłby na mnie ogromne wrażenie, więc jakim cudem teraz nie czułam kompletnie nic?

Patrząc na przekrwione oczy, ciemne worki pod nimi oraz suche, spierzchnięte usta, miałam ochotę się śmiać. Tak po prostu zacząć się histerycznie śmiać ze swojego stanu fizycznego, który i tak nie dorównywał tragedią temu psychicznemu.

Nie mogłam dłużej spoglądać na własne odbicie, dlatego wzięłam się za wykonywanie porannej toalety. Po dziesięciominutowym prysznicu wyszłam z kabiny, wytarłam ciało ręcznikiem i włożyłam ulubioną czarną, koronkową bieliznę. Na to nałożyłam standardowy zestaw składający się z czarnych jeansów oraz tego samego koloru koszulki z napisem: Anti Social, Social Club.

Mentalnie i modowo zatrzymałam się jakoś w dwa tysiące szesnastym, ale dopóki nie nosiłam legginsów galaxy, nie potrzebowałam terapii.

Nie mając zbytniej ochoty na przesadny makijaż, nałożyłam jedynie korektor na sińce pod oczami, podkreśliłam brwi pomadą i wytuszowałam rzęsy. Włosy po wysuszeniu wyjątkowo postanowiłam zostawić rozpuszczone. Stawiałam na wygodę, dlatego zazwyczaj na mojej głowie widniał artystyczny nieład w postaci koka bądź kucyka. Po przejrzeniu się jeszcze raz w lustrze przekręciłam zamek w drzwiach do pokoju brata i opuściłam łazienkę.

IT'LL ALWAYS BE YOU [W SPRZEDAŻY!]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz