Otwieram oczy na nieopisany dyskomfort.
Jestem w tymczasowej celi służącej do przetrzymywania jeńców wojennych.
Pierwotnie musiał to być prosty pokój do drzemki w bunkrze, aby chronić się przed nalotami i tym podobne. Pokój ma wielkość pokoju hotelowego, a na końcu przymocowana jest tylko zardzewiała rama łóżka. Drzwi wejściowe zostały zastąpione żelaznymi drzwiami ze świeżymi śladami spawania, a z klamki zwisa gruby łańcuch służący do kotwiczenia łodzi i ogromny zamek. Kilka czarnych linii energetycznych jest owiniętych wokół haczyków ustawionych na ścianie, prowadzących do mrocznej lampy klatkowej z tyłu pokoju. To jedyne źródło światła. Nie ma klimatyzacji, więc powietrze w pokoju jest nieczyste.
I jestem zamknięty na środku tego pokoju. Nie słychać żadnego dźwięku, poza melancholijnym buczeniem świateł. Ponury czas mija, z ponurym wyrazem twarzy.
W końcu zdaję sobie sprawę, skąd bierze się to uczucie dyskomfortu. Jest za cicho. Minęły prawie dwie godziny, nie słysząc niczyich kroków ani niczyich głosów. Nie ma śladu po wrogiej i pojednawczej atmosferze, jaką czułem, kiedy tu po raz pierwszy przyjechałem. Wstaję i przykładam uszy do drzwi wejściowych. Wciąż nie ma śladu nikogo.
Wtedy nie mogę nie zauważyć faktu. Faktu, który wprawia mnie w zakłopotanie. Jak mam zinterpretować tę sytuację?
Zamek w drzwiach został złamany.
Szturcham łańcuch. Wydaje grzechoczący dźwięk i upada na ziemię. To samo dotyczy zamka, który łączy go z drzwiami wejściowymi. Gdy przekręcam gałkę i naciskam, żelazko skrzypi, jakby protestowało, zanim powoli się otwiera.
Oddaję się na chwilę myślom. To, że drzwi są otwarte, nie oznacza, że muszę wyjść z pokoju. Tutaj też mogę poczekać. Na co mam jednak czekać? Na następną szansę na zranienie? A może szansa wygłoszenia przemówienia facetom, którzy mnie tu uprowadzili i zatrzymali, aby docenić ich ciężką pracę?
W końcu postanawiam wyjść. Moje obie ręce są nadal skute kajdankami, ale to wcale nie przeszkadza mi w ruchu.
Podziemny bunkier jest długi i skomplikowany, jak wnętrze nieznanej istoty z podziemnego świata.
Odnajduję drogę przez słabo oświetlony korytarz. Od czasu do czasu w pobliżu moich rąk uciekały czarne owady. Słyszę gdzieś odgłos kapiącej wody.
Wewnątrz schronu wieje wiatr. To zimny i wilgotny wiatr, który pachnie przygnębiająco jak czyjś oddech.
Myślałem, że się gubię. Ale nie. Znalazłem znak.
To ogromna strzała, narysowana niechlujnie na ziemi w miejscu, w którym trasa się rozdziela. Podchodzę do niego i próbuję dotknąć ręką. To jest krew. Ktoś narysował tę strzałę krwią, tak dużą, że nikt nie może jej nie zauważyć. Krew jeszcze nie wyschła. Nie długo tu była.
Patrząc w tym kierunku, od razu rozumiem znaczenie tej strzały. Ktoś tam leży.
Podbiegam do tej osoby, myśląc, że może już nie żyć.
Leży na boku. Widzę, że jego obie ręce są pomieszane, zanim jeszcze zdołam się zbliżyć. Jego skóra złuszcza się, odsłaniając ciało pod spodem. Skóra od łokci do nadgarstków, na plecach i dłoniach jest oderwana, jakby coś je zacisnęło. Jednak inne części jego ramion są prawie nienaruszone. Zastanawiam się, jaki rodzaj ataku miał, że skończył w takim stanie.
CZYTASZ
The Day I Picked Up Dazai(Side B)|文豪 ストレイ ドッグス 太宰 を 拾っ た|Polskie Tłumaczenie
AventuraPolskie tłumaczenie pierwszych stron powieści Kafki Asagiriego Bungo Stray Dogs: Dazai o Hirotta Hi Side B
