Rozdział 2

777 20 21
                                    

Dylan

Nie zabiło mnie to, ale coś we mnie umarło tego dnia.

Cytat znany jak świat i myślałem, że go doskonale rozumiem. Byłem oczywiście w błędzie, jak większość razy, kiedy chodziło o sprawy ważne. Byłem we Francji już od początku września, poświęcając go w całości na rozpakowanie się i zorientowanie w nowym miejscu. Podczas moich wycieczek po Nantes, parę razy wydawało mi się, że mignęła mi twarz Katherine - a to w kawiarni, a to w kinie, a to na plaży. Ale dopóki nie przekonałem się na żywo, że zmieniła fryzurę (podobnie zresztą jak ja) i że... ma kogoś, nie mogłem mieć pewności, że to ona.

Zabolało. Tak cholernie mocno, że czułem ciężar na klatce piersiowej, jakby nagle przebito mi serce, przyciśnięto płuca ciężarem i kazano głęboko oddychać. Katherine... Była piękna jak zawsze, a nawet ośmielę się stwierdzić, że po tak długiej rozłące jeszcze piękniejsza. Jej zielono-szare oczy skrzyły się tamtego dnia w październikowym słońcu, choć nie dojrzałem w nich radości, a jedynie niedowierzanie i zaskoczenie. A ten cały, jak mu tam, Pietro, Pedro czy inny Plastuś, nie pasował mi do tego obrazka już od początku. Tylko, że dopiero po chwili zauważyłem, że jego ręce spokojnie spoczywały tam, gdzie kiedyś były moje. Wtedy ogarnęła mnie zazdrość, połączona z bólem i byłem wściekły na siebie, na niego, za to zawiedziony Le'Moure.

Obiecała mi tyle rzeczy - że wróci, że mnie nie zostawi, że mnie kocha i że jej zależy.  Pokazała mi to wszystko, jakby to była prawda, pozwoliła też to poczuć. A tymczasem okazało się to, czego mogłem się spodziewać, a czego się bałem. Ułożyła sobie życie z dala ode mnie i pewnie już mnie w nim nie chciała, a ja zjawiłem się tutaj jak wrzód na dupie.

Stawiałem ciężkie kroki przed siebie, przemierzając Ogród Botaniczny w północnej części Nantes, a mój smutek coraz bardziej przeradzał się w złość. Pogoda była idealnym odwzorowaniem moich myśli - ciemne chmury, żmudnie przesuwające się po niebie i gęste powietrze, zwiastujące jakby zaraz miał lunąć deszcz. Było już dwa dni po rozpoczęciu roku akademickiego, a ja wciąż nie potrafiłem przyjąć do świadomości tego, że już nie ma mnie i Katherine, tylko jest ktoś inny. Bolało fizycznie, psychicznie i na wszelkie inne wymiary, a ja nie potrafiłem tego rozładować.

Nie byłem bez winy (żeby nie popaść w hipokryzję), ale potrafiłem zauważyć swój błąd i się do niego przyznać. Nie uciekałem od swoich problemów na drugi kontynent, ignorując wszelkie próby kontaktu drugiej strony i układając sobie od nowa życie, nie wyjaśniając do końca spraw z przeszłości. A Katherine opuszczając mnie z pocałunkiem i obietnicą powrotu, zraniła mnie dwa razy mocniej pojawiając się z jakimś blondaskiem, niż gdyby miała mi obwieścić, że już nigdy nie wróci.

Od małego miałem problemy ze złością; po śmierci taty tylko przybrały na swojej sile. Bo dopóki on żył, to za każdym razem, kiedy zaciskałem rączki w piąstki i zaczynałem pokazywać wielkość swoich emocji, powtarzał mi jedną rzecz... 

Emocje są jak chmury na niebie - zmienne. Ale to ty wybierasz co zrobisz z tymi chmurami, bo jesteś jak niebo, po którym się przesuwają, rozumiesz synku?

Ale teraz już nie było tylko zły. Byłem wściekły.

Zjebałem sobie życie po całości, już od gimnazjum. Młody i głupi Dylan Carter, zostawszy bez ojca, nie zdawał sobie sprawy, jak wielkie skutki będą miały jego nowe znajomości. Bo kiedy tracimy kogoś, kto był dla nas ważny, to tracimy cząstkę naszego serca i nie ma jak jej uzupełnić. Przecież nie wraca się ze świata zmarłych, jeśli takowy istnieje. W nas zaczyna ziąć pustka i to tak wielka, że chcemy ją wykrzyczeć i pokazać całemu światu, z nadzieją, że ktoś nas zauważy i pomoże nam. Że może on będzie naszą brakującą częścią... Ale to jest problem pustki - ona nie ma dźwięku, nie można jej wykrzyczeć. 

Girlfriend | Cz. II BabysitterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz