Rozdział 5

418 13 14
                                    

Katherine

Dzień, w którym miałam się spotkać z Dylanem był deszczowy i pochmurny. Od rana niebo było szare i markotne, a wiatr nie tyle wiał, co zawodził jak ktoś, kto stracił swojego kochanka. Normalnie taka pogoda wprawiłaby mnie w posępny nastrój, ale wiedząc, że dziś spotkam się z Dylanem i wreszcie rozwiążę jak należy sprawę, którą ciągnę już rok... mimo wszystko byłam pogodna i nawet radosna.

Umówiliśmy się na godzinę dziesiątą, jako, że był poniedziałek i oboje mieliśmy zajęcia dopiero koło południa. Dawało nam to więc czas na spokojne posiedzenie razem i wyjaśnienie sobie tego, jak powinni cywilizowani ludzie. Kawiarnia, którą wybrałam, znajdowała się dość blisko uczelni, co miałam nadzieję ułatwi Dylanowi dotarcie do niej. Nie chciałam jeszcze, żeby się zgubił w Nantes, a było to dość łatwe, kiedy przebywało się w mieście od niedawna.

Nie zważając na iście europejską pogodę, postanowiłam założyć tego dnia spódniczkę w ciemnym, różowo-bordowym odcieniu, czarne półprzezroczyste rajstopy w mini różyczki, białą bluzkę na długi rękaw i na nią sweterkowy, luźny top bez rękawów w postaci siateczki, napewniej robiony na drutach. Do tego zwykłe codzienne botki, jakie nosiłam z nastaniem jesieni i czarny wiązany w pasie płaszcz. Byłam na miejscu pierwsza, choć zostało kilka minut do godziny dziesiątej, więc chwilę jeszcze zatrzymałam się pod daszkiem kawiarni i zaczekałam z telefonem w drżącej dłoni.

Z nieco szybciej bijącym sercem wypatrywałam jego twarzy wśród przechodniów i studentów, którzy przemierzali centrum Nantes w pośpiechu. Zapewne chcieli uciec od deszczu, a ja nie byłam już pewna, czy też nie chcę uciec i może jednak zostawić to wszystko tak, jak było... Nie, Kat, nie bądź głupim dzieckiem.

- Przepraszam. - usłyszałam nagle jednocześnie dzwoneczek drzwi i ktoś za mną wyszedł z lokalu.

Odsunęłam się krok w bok, posyłając kobiecie mojego wzrostu delikatny uśmiech.

Nareszcie pojawił się Dylan, wyglądając jak zawsze dobrze - miał na sobie zwykłe czarne jeansy, koszulkę tego samego koloru i granatową bluzę naszej uczelni, z podwiniętymi rękawami i narzuconym kapturem, który definitywnie już przesiąkł deszczem.

Brunet (wciąż nie mogłam się przyzwyczaić do jego zmiany fryzury) dojrzał mnie na schodkach prowadzących do kawiarni i wskoczył na nie szybko, posyłając mi delikatny, niepewny uśmiech.

- Bonjour, belle mademoiselle. - rzucił, patrząc mi w oczy.

Odzwyczaiłam się od tego charakterystycznego dla niego gestu. Zawsze patrzył prosto w oczy, taksował ludzi tymi swoimi błękitnymi tęczówkami i nie bał się nikogo ani niczego.

Dopiero gdy kłamał, spuszczał wzrok.

- Nie zimno ci? - zmarszczyłam brwi, rozbawiona jego przywitaniem.

Dyl wzruszył ramionami i uniósł jeden kącik ust wyżej.

- Z cukru nie jestem, a jestem gorący, więc...

Szybko dałam mu kuksańca i ostrzegawcze spojrzenie. Roberts zaśmiał się i uniósł ręce w poddańczym geście.

- Okej, okej. - powiedział i otworzył drzwi do kawiarni, gestem dłoni puszczając mnie pierwszą.

Girlfriend | Cz. II BabysitterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz