Otworzył oczy i z impetem wyrwał się do pozycji siedzącej. Był cały spocony, a jego klatka podnosiła się i opadała jak szalona. W uszach dzwonił mu uciążliwy, monotonny dźwięk. Ale był mu wdzięczny, ponieważ dzięki niemu wybudził się z koszmaru. Potarł nerwowo czoło i głośno westchnął. Sięgnął dłonią do budzika i wyłączył go po chwili.
Nastała cisza w jego pokoju, która towarzyszyła mu każdego ranka. Westchnął ponownie i odrzucił kołdrę na bok, siadając na skraju łóżka. Przetarł oczy i próbował nie myśleć o koszmarze, który często go nawiedzał. Spojrzał na swój pokój zaspanym wzrokiem i w głowie jeszcze kilka razy przekonywał siebie, że nie może wrócić w objęcia Morfeusza, bo musi wstać do pracy.
Spojrzał na godzinę jeszcze raz i niechętnie wstał z łóżka. Nie mógł się obijać, włosy same się nie ogarną.
Poszedł do łazienki, by wziąć szybki prysznic. Rozebrał się i wskoczył do kabiny, zamykając za sobą drzwiczki. Poczuł na sobie letni strumień wody, przez co dreszcze go przeszły. Ale chciał się obudzić, by zacząć swoją poranną rutynę.
Po kilkunastu minutach wyszedł z łazienki z ręcznikiem związanym wokół bioder i pokierował się do swojej szafy. Przez chwilę niezdecydowany przebierał w swoich ciuchach. Codziennie rano miał ten sam problem i spędzał nad tym zbyt dużo czasu niż planował. Kiedy już się zirytował, patrząc na godzinę, wybrał szybko jakąś bluzkę z kołnierzem, bluzę i jeansy. Skarpetki założył w drodze do łazienki, by dokończyć stylizowanie swojej fryzury.
Spojrzał w swoje odbicie i gdy stwierdził, że jest ogarnięty, pokierował się na dół. Schodził po schodach w pośpiechu, mijając ścianę z obrazami krajobrazów. Przystanął przy nich u podnóża i popatrzył za siebie. Zawsze zapominał o ich istnieniu, a miejsca w tych ramkach nie miały dla niego żadnego szczególnego znaczenia. Wiele razy rozmyślał, czy by je wyrzucić, ale wiedział, że gdyby to zrobił to te ściany zaczną świecić pustkami jak w całym mieszkaniu. Więc minął je ze wzruszeniem ramion i pokierował się do kuchni.
Gdy do niej wszedł, od razu wyjął deskę, na której wyłożył chleb i potrzebne mu składniki do kanapki. Nie miał za wiele czasu, więc wszystko starał się robić w locie. Kiedy chwycił kanapkę do ust, usłyszał jak w korytarzu dzwoni telefon. Przewrócił oczami i przez presje czasu aż podbiegł do urządzenia.
-Steve Harrington przy telefonie - zaczął mówić, po czym znajomy głos wszedł mu w słowa.
-Steve! Hejka, wstałeś już? - zapytał się szczęśliwy nastolatek.
-Dustin, ciebie też miło słyszeć - rzucił szatyn, po czym spojrzał zaskoczony na zegar w korytarzu. - A czemu ty jeszcze nie w szkole? Na moje oko już powinieneś być w drodze - zapytał ciekawy.
-Em, zaraz wychodzę! - tłumaczył się, odkaszlując nerwowo. Steve pokręcił tylko głową rozbawiony. Uwielbiał tego dzieciaka. - Serio już wychodzę, ale no chciałem zadzwonić do mojego najlepszego kumpla najpierw.
Steve słysząc jego przesłodzony ton głosu, od razu wiedział, o co mu chodzi. Przetarł twarz i wydał się z siebie jęk rozpaczy.
-Dustin, zaraz się spóźnisz do szkoły, a ja do pracy! Mów, o co chodzi! - poganiał kumpla, widząc, że już powinien wychodzić. W myślach policzył sobie, że nie zdąży już dokończyć kanapki w domu.
-Czy przyjedziesz po mnie jakoś po osiemnastej? Bo wpadam do kumpla, a on mieszka naprzeciwko przyczepy Max, a to strasznie daleko jest! - wydusił na jednym tchu.
-Dustin! -zajęczał Steve, szukając kluczyków od auta.
-No proszę ciebie, Steve! Zgódź się i już ci nie zajmuję więcej czasu! - błagał Dustin i szatyn dałby sobie rękę uciąć, że nastolatek teraz skakał z nogi na nogę.
-Zamorduję ciebie kiedyś… - wyjęczał po chwili, chowając klucze w kieszeni spodni. Następnie przejechał ręką po twarzy.
Steve uwielbiał tego chłopaka, owszem. Ale czasami miał ochotę go udusić. Szatyn nie mógł odmówić mu w takich sytuacjach, zwłaszcza że sam wolał mieć pewność, że nastolatek wrócił cały i bezpieczny do domu.
-Dzięki, Steve! Jesteś najlepszy! - usłyszał śmiech zadowolonego Dustina. Już się żegnał, gdy nagle sobie coś przypomniał. - Albo o dziewiętnastej przyjedź najlepiej. Bo będziemy rozmawiali o mojej postaci z kampanii…
Szatyn zamrugał kilkakrotnie powiekami.
-Może od razu o dwudziestej mam po ciebie przyjechać? - zapytał ironicznie.
-O jeśli ci pasuje, to pewnie. Dzięki raz jeszcze, Steve! Dobra, to cześć!
-Co? Żartowałem! Dustin? Dustin! Jaja sobie robisz…!
Wrzasnął i walnął telefonem po usłyszeniu dźwięku zakończonego połączenia. Złapał się za głowę i pokręcił nią. Nastolatek często mu tak robił, ale czasami przechodził samego siebie.
-Niemożliwy, on jest niemożliwy. Zabije go - skomentował, po czym spojrzał na zegar i spanikował. - ROBIN MNIE ZABIJE - krzyknął.
Wpadł do kuchni jak postrzelony, zawinął swoją poranną kanapkę i popędził do drzwi wyjściowych. Odkręcił zamek i wyszedł z nich z jedzeniem w ustach. Wyjął klucze z kieszeni, ale wypadły mu z ręki. Zaklął pod nosem schylając się po nie.
Gdy zamknął dom, wsiadł do swojego auta i od razu zapalił silnik.
~~~~~
Na razie krótki rozdzialik, ale następny będzie dłuższy ^^

CZYTASZ
"Nothing is the same" ~ | Steddie |
FanfictionSteve Harrington był kiedyś Królem liceum, ale wszystkie wydarzenia z Drugą Stroną zmieniły go na zawsze. Stara się żyć swoim życiem i iść do przodu, ale upiory przeszłości dają o sobie znać prawie każdego dnia. Eddie Munson jeszcze nie wie, co go...