Rozdział 13 - Donovan

60 6 7
                                    

Zaraz się posikam...

Zachowałem jeszcze na tyle honoru, żeby nie obsikać sobie spodni, ale coraz ciężej było trzymać. Poza tym żołądek wyraźnie domagał się jedzenia. Przestałem się przejmować, że umrę, jak wstałem tuż po przewiezieniu. Ręce zdrętwiały mi od przebywania w jednej pozycji od sznurów. Dłużyło mi się niemiłosiernie i, na dobrą sprawę, zaczynałem w myślach wołać Schattenów, żeby się pospieszyli.

Od chwili aresztowania nie odezwałem się słowem. Czasem ktoś tu przychodził, powiedział swoje zażalenia, potem wychodził. Nawet nie pilnowano mnie zbyt ściśle. Grzecznie czekałem. Co innego mi zostało? Nie miałem co liczyć na Gilberta lub Camerona. Raz mnie wystawili. Lucy sama nie przyjdzie, to samobójstwo. Raczej nie sądziłem, żeby chciała podzielić mój los.

Zwyczajnie zostałem sam.

Zresztą, nic nowego. Od małego przywykłem, że rówieśnicy mnie nie lubili. Wolałem siedzieć w domu i robić coś pożytecznego, niż wychodzić i spędzać z innymi czas. Często rodzice zostawiali mnie samego w mieszkaniu, bo szli do pracy. Wyciągałem wtedy ich książki naukowe i czytałem. Wtedy rozumiałem niewiele, ale czułem się mądrzejszy. Chciałem iść w ślady matki. Nigdy mi tego nie bronili, a nawet cieszyli się, że miałem tak ambitne plany.

Niestety, wtedy matka zrobiła się strasznie surowa. Często stała mi nad głową i tłukła po rękach, gdy tylko popełniłem błąd. Niekiedy nocami ojciec zawijał je w bandaże, bo dochodziło do krwi. Zaczynałem żałować swoich decyzji. Na moment odechciało mi się uczyć. Nie robiłem tego dla własnej przyjemności tak jak wcześniej, tylko starałem się, żeby nie dostać po łapach.

Mało tego, nigdy nie usłyszałem, żeby była ze mnie dumna.

I tu zaczęło się psuć między moimi rodzicami. Zaczynali się kłócić znacznie częściej. Ojciec zarzucał matce złe wychowanie, matka mówiła, że musi coś ze mnie wyrosnąć. Swego czasu miałem w domu psa i to z nim chowałem się w kącie, gdy w domu panowały krzyki. Dopiero gdy rodzice wychodzili do pracy, czułem się bezpieczniej.

W szkole brakowało mi przyjaźni. Byłem niemal najlepszym uczniem i większość mojego życia spędzałem z nosem w książkach. Nikt nie chciał się ze mną zadawać. Wiedziałem też, że nie nadawałem się na dobrego kumpla, więc siadałem sam, a każdą wolną chwilę spędzałem na powtarzaniu materiału. Szczególnie z tego, co matka wymagała.

Z trzęsącymi się rękoma dawałem jej indeks z ocenami. Jeden stopień niżej oznaczałby karę. To później wywoływało sprzeczkę między rodzicami. Do tego stopnia, że kiedyś matka stwierdziła, że z mojej winy się poróżnili.

Jakoś to przeżyłem. Okres studiów, niestety, nie okazał się lepszy. Było cholernie ciężko, a matka mi tego nie ułatwiała. Czasem ojciec starał się wyciągać mnie z domu, ale broniłem się rękami i nogami, tłumacząc, że szkoda mi czasu. Nie chciałem zostać w tyle i zawalić roku. Mając prawie dziewiętnaście lat, dopiero uświadomiłem sobie, jak zmarnowałem sobie młodość. Zero zainteresowań, zero przyjaciół.

Kiedyś na uczelni poznałem Jennę. Co prawda, studiowała zupełnie inny kierunek, ale złapaliśmy wspólny język. Nie widywaliśmy się też często, ale lubiłem nawet te parę minut na korytarzu. Z czasem spędzaliśmy coraz więcej czasu. W końcu się zeszliśmy. W głównej mierze przesiadywałem u niej w domu. Zostałem ulubieńcem jej rodziców. Czasem miałem wrażenie, że matka Jenny okazywała mi więcej wsparcia i miłości niż moja własna.

Wracałem do domu średnio co dwa dni. Matka robiła mi solidną awanturę, ale nauczyłem się ją ignorować. Doszło do tego, że pojawiałem się na godzinę, żeby zjeść i zabrać ubrania na zmianę, po czym szedłem do Jenny. Tam mogłem w spokoju się uczyć, a przy okazji spędzałem miło czas. Zacząłem też pracę w szpitalu. Nie miałem pełnej wiedzy, ale załapałem się jako pomocnik. Zarobione pieniądze sukcesywnie odkładałem, Jenna dorzucała coś od siebie i udało nam się kupić wspólne mieszkanie. Od tamtej pory byłem tylko gościem u rodziców. Trochę odżyłem.

Hidden BloodOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz