Ręce na ciele. Chłodny dotyk, a jednak ma wrażenie, że jego skóra płonie. Bierze wdech i kołysze się w rytm muzyki. Kobieta naprzeciwko uśmiecha się, przesuwa dłońmi po jego skórzanej kurtce. Czuje, że świat się kręci. Chce odlecieć z nim. Gdzieś daleko się skryć. Wypił za dużo. Chce stracić kontrolę, by nie musieć krzyczeć, pamiętać i pisać.
Nienawidzi tego.
A jednak wciąż kołysze się do klubowej muzyki, połyka tabletki i nie przejmuje się konsekwencjami. Światła przysłaniają jego twarz, nie widać, że się nie uśmiecha. Ma dość, a jednocześnie nie potrafi przestać. Ludzie wokół niego ocierają się o jego ciało, przypadkiem lub nie. Na parkiecie i tak jest za mało miejsca.
- Chcesz iść w cichsze miejsce? - mówi kobieta, ale on nie rozumie jej słów. Daje się ciągnąć. Prawie wpada na ścianę.
Lądują w korytarzu, a ona go całuje. Nawet nie pamięta jej imienia. Mimo to odwzajemnia, ponieważ tak wypada, ponieważ wydaje się, że tak trzeba zrobić. Nic jednak nie czuje, a w jego głowie pojawiają się obrazy pewnego uroczego chłopca. Cicho jęczy. Z tęsknoty, żalu, pragnienia - to nie ma znaczenia. Kobieta chyba myśli, że to dla niej, bo znów uderza wargami w usta Kim.
Aż tak bezużyteczny jesteś? Nie potrafisz nawet o siebie zadbać, żałosne. Bezużyteczny gówniarz, nie możesz przestać. Odtrąciłeś ich wszystkich, a teraz co? Nic nie...
Odpycha kobietę od siebie, w tamtym momencie nie martwi się, że uderzyła w ścianę. Słyszy jej krzyki, woła go, więc wie, iż nic jej nie będzie.
Wybiega z klubu, dźwięki nocnego miasta nie zagłuszają jego myśli. Tych głosów, które go prześladują. Świat się kręci, a kolory wydają się jakoś żywsze. Kim ma ochotę płakać i śmiać się jednocześnie.
A potem znów otaczają go zimne ręce.
Osuwa się po ścianie. Jedna z jego rąk trzyma pistolet, ale palec nie leży na spuście. Celuje w głowę i śmieję się. Słone łzy spływają mu po policzkach.
Boże, jak on tego nienawidzi.
Zimne ręce podnoszą go z chodnika, wyrywa się i prawie znów ląduje na podłodze. Alkohol krąży mu w żyłach, a świat wiruje. Ignoruje wołania, nie myśli o tym, skąd znają jego imię. Może powiedział im to pod wpływem alkoholu? Nie pamięta. Wie tylko, że chce, by zostawili go w spokoju. Chce po prostu wrócić do domu.
Droga do domu wydaje się zamazana, światła ulicy błyszczą niczym małe słońca. Ma wrażenie, że ludzie się na niego gapią, pytają, czy wszystko w porządku. Gdyby choć trochę więcej uwagi zwracał na otaczającą go rzeczywistość, może wyśmiałby ich prosto w twarz. Ale prawdę mówiąc, niewiele pamięta z tej nocy.
A potem chwila mija i Kim wchodzi do mieszkania.
Rzuca klucze na komodę, przechodzi przez kuchnię prosto do salonu. Siada na kanapie. Opiera głowę na dłoniach i bezcelowo patrzy przed siebie. Światło latarni wlewa się przez okna. Reszta pomieszczenia jest skąpana w mroku.
- Co ja właściwie wyprawiam? - szepcze, ale wydaje się to krzykiem. Niczym jakaś anomalia, która zakłóca ciszę.
Głosy krzyczą mu w głowie, niektóre przypominają jego braci. Nie sądził, że jeszcze pamięta, jak oni brzmią. Odpowiadają na jego pytanie, choć nie o to mu chodziło. Słucha, ponieważ nic więcej nie może zrobić. Pozwala sobie być w tym miasteczku z daleka od rodziny, mafii i wszystkiego, co kiedykolwiek znał.
Bierze notes ze stolika. Wie, że niektóre słowa będą jutro nieczytelne, przecież czuje, jak dopada go zmęczenie. Ale Kim chce pozbyć się tego drapiącego uczucia w piersi. Ma wrażenie, jakby coś próbowało go zjeść od środka.
CZYTASZ
Butterfly
FanfictionKim Khimhant Theerapanyakun wiedział, że nie był kochany. I właśnie to doprowadziło go do upadku. ꧁꧂ „There are always two deaths, the real one and the one people know about". Jean Rhys "You're not a bad person. You're a very good person, who bad th...