Poranki nie powinny zwiastować końca świata. Małe promienie słońca. Przynoszą radość. A przynajmniej tak mówili. Jakby każdy człowiek chciałby budzić się w takim otoczeniu. Kiedy może otworzyć oczy i pomyśleć, że to jeszcze nie czas wstać.
Odkąd się wyprowadził, Kim wstawał bez budzika. Nie potrzebował go, gdy to koszmary budziły go ze snów. Otwierał oczy i witała go ciemność. Później zaczął wierzyć, że to jego jedyny sprzymierzeniec.
Pamiętał jak przez mgłę, jak budził się w ramionach matki. Kiedy witała go z uśmiechem na twarzy i tuliła w ramionach. Z trzaskiem zamykanych drzwi zdaje sobie sprawę, że te czasy dawno już minęły. Że ciepło, które czuł zeszłej nocy, zniknęło.
Mógł sobie wmówić, że ciepło, które czuł zeszłej nocy było po prostu snem. Jak wszystko inne.
- Kim! Obudziłeś się! Nie sądziłem, że sypiasz teraz do trzynastej.
Zegar na ścianie pokazywał za dziesięć trzynastą.
- Obudziłem się w nocy.
I nawet nie było to kłamstwo.
- Jeden kij, bracie!
Wahadło przemieszczało się z lewej na prawą, z prawej na lewą. I znowu. Rytm życia.
Uśmiecha się lekko, by stwarzać pozory. Przeczesuje ręką włosy, krzywiąc się wewnętrznie. Musi się umyć.
- Śniadanie, a właściwie to obiad, będzie podawany za jakieś pół godziny. Nawet ojczulek będzie uczestniczyć.
I to miało mnie przekonać?
- Muszę skorzystać z łazienki.
Odtrąca dłoń brata, nie potrzebuje pomocy. Nie teraz. Ucieka do łazienki. Nie chce patrzeć, jak uśmiech znika z twarzy Khuna. Musi odejść. Dla dobra wszystkich.
Zdaje sobie sprawę, że nie potrafi żyć. Zrzuca z siebie odzienie. Myśli, iż to wszystko było jedną, wielką katastrofą. On był jedną, wielką katastrofą. Pragnął dotyku i uwagi braci, ale jednocześnie od tego uciekał. Chciałby wrócić w ramiona matki, do czasów bez koszmarów, bawić się z braćmi i grać muzykę z Chay'em.
Wiele rzeczy, których pragniemy, nie spełnia się.
Nie może wybrać, czy chciałbyś się teraz utopić pod wodą w wannie, czy jednak doświadczyć deszczu letnich kropel prysznica na skórze.
Zastanawia się, dlaczego znów czuje się gorzej.
Wchodzi pod prysznic. Woda zaczyna moczyć mu włosy i ciało. Spływa powoli po plecach. Wzdycha.
- Chcę stąd uciec.
Mówi cicho.
- Chcę umrzeć.
Mówi ciszej.
- Chcę być kochanym.
Mówi, powstrzymując łzy.
Tylko przez chwilę. Potem pozwala im płynąć, ponieważ wśród spadającej na niego wody i tak nie będzie ich widać.
- Dlaczego znów jest tak źle?
Głosy mieszają się ze sobą, nie może znaleźć jednej odpowiedzi. Przykłada dłonie do uszu.
Błaga je, by się zamknęły.
Chwyta szampon, nakłada żel na włosy. Zamyka oczy. Jeździ palcami po skórze głowy.
Nie słuchają go.
Świat kurczy się do tej jednej łazienki, gdzie Kim płacze, słucha głosów i myje swoje ciało. Tę pustą skorupę, o którą już od jakiegoś czasu nie ma ochoty dbać.
CZYTASZ
Butterfly
FanfictionKim Khimhant Theerapanyakun wiedział, że nie był kochany. I właśnie to doprowadziło go do upadku. ꧁꧂ „There are always two deaths, the real one and the one people know about". Jean Rhys "You're not a bad person. You're a very good person, who bad th...