- Zdajesz sobie sprawę, która jest godzina?
Huk zamykanych drzwi rozlega się w pomieszczeniu. Kieliszki w szafkach obijają się o siebie.
- Proszę, usiądź. Nie będziemy chyba rozmawiali jak ludzie niecywilizowani, prawda? - powiedział, wypuszczając chmurę dymu z ust.
- O cholernej czwartej nad ranem - mówi przez zaciśnięte zęby - dzwonisz do mnie, twierdząc, że ,,mamy problem". Przy drzwiach stoi jeden z twoich ludzi, a kiedy pytam go, co się dzieje, otrzymuję tylko ,,Młody panicz potrzebuje pomocy", bo wiesz, do cholery jasnej, że tylko to wyciągnie mnie z łóżka.
- Zadziałało. Jesteś tu teraz.
Kim ma ochotę przyłożyć mu w ten uśmieszek. Najlepiej kilkakrotnie.
- A skoro już tu jesteś, usiądź i przejdźmy do interesów - ponownie wskazuje ręką na fotel po przeciwnej stronie stolika.
- Nie mam z tobą nic do omówienia. Nie jestem ci nic winien. Odciąłem się od tego całego szajsu.
Lecz mimo swoich słów zajmuje miejsce na siedzeniu. Zapach świeżo parzonej kawy sprawia, że się rozbudza. Nie licząc ich głosów i szumu komputera, świat nie wydaje dźwięków. Widzi chmurę pary nad kubkiem.
- A twoja wizyta kilka dni temu?
Kim prycha. Oczywiście, że jego ojciec wiedział. Ale przynajmniej własne sny może zachować dla siebie.
- To nie miało nic wspólnego z interesami.
- Czyżby?
- Mafia to gówno, od którego trzymam się z daleka. Nie moja rodzina.
- Twoja rodzina to mafia, chłopcze. Nie możesz rozdzielić tych dwóch rzeczy - parska pod nosem. - A skoro o tym mowa, ta... eskapada w magazynie kilka tygodni temu świadczy o twoim ponownym zaangażowaniu w interesy.
Kim ma ochotę oblać go kawą i uciec pod pozorem sprowadzenia pomocy. Ma ochotę krzyknąć, że nie wraca, że chciał po prostu ratować swojego ukochanego. Ma ochotę odbezpieczyć pistolet i strzelić prosto w głowę temu bydlakowi, który życie uważa za niezwykle długą partię szachów. Ma ochotę wyjść bez wyjaśnień, porwać swoich braci oraz Chay'a, a potem uciec gdzieś, gdzie nikt ich nie znajdzie.
Nie robi żadnej z tych rzeczy. Zamiast tego zakłada nogę na nogę, a wzrok kieruje na twarz ojca.
- Jeden epizod nie gwarantuje mojego zaangażowania. Byłem w pobliżu, a Kinn prosił o pomoc w rato...
- Och, błagam, oboje wiemy, że poszedłeś tam po tego chłopca - wstaje, odstawiając kawę na stolik ze szkła. - Oboje wiemy, co potrafisz, synu. Tak samo, jak wiemy, co się stanie, gdy nie zrobisz tego, o co cię delikatnie poproszę.
Strzepuje jego rękę ze swojego kolana. Prawie krzywi się na ten dotyk na nim. Prawie odwraca wzrok.
- Zostaw mnie w spokoju, ty łajdaku - mówi z zaciśniętą szczęką. - Nie pozwolę ci więcej mnie tknąć i nie zamierzam po raz kolejny przez to wszystko przechodzić. Nie masz nade mną władzy.
Kątem oka obserwuje palce starszego przemieszczające się wzdłuż linii żuchwy. Nienawidzi uśmiechu pojawiającego się na jego ustach.
- Czy na pewno? Nie potrzebuję twego pozwolenia, by zarządzać twoimi wyborami - odsuwa się do okna i Kim jeden raz cieszy się, że jest na tyle ciemno, by nie było go widać w szybie - nieprawdaż?
Myśli nad poświęceniem - który z jego bliskich mógłby ucierpieć. Potem świadomość uderza go jak pociąg i Kim jest gotowy wyrzec się całego dobra, jakiego kiedykolwiek zaznał, byleby jego ojciec nie dobrał się do Chay'a. Wpatruje się w plecy tego człowieka. Nic nie mówi. Zaciska dłonie w pieści.
CZYTASZ
Butterfly
FanfictionKim Khimhant Theerapanyakun wiedział, że nie był kochany. I właśnie to doprowadziło go do upadku. ꧁꧂ „There are always two deaths, the real one and the one people know about". Jean Rhys "You're not a bad person. You're a very good person, who bad th...