Sherlock patrzył posępnie na swoje odbicie w lustrze. "Badał" je wzrokiem. Cal po calu. Centymetr po centymetrze. Wzrok zatrzymał na ustach. Było na nich kilka świeżych kropel krwi, powstałych od ciągłego ich przygryzania.
Wyglądał źle.
Podkrążone oczy, blada skóra, brak starego błysku w oczach. Nie spał, nie jadł tak jak powinien, wszystko go bolało. Zrezygnował z aktywnego uczestniczenia w sprawach u Grahama (albo Gavina) nie podając wyraźnego powodu.
Dlaczego on? Detektyw nie potrafił tego zrozumieć i być może nawet nie chciał. Co takiego zrobił? Gdzie popełnił ten nieodwracalny błąd? Przecież nawet jego cholerny brat kogoś ma. Potrafił się przełamać i powiedzieć te dwa słowa, które albo zmienią życie na lepsze albo w prawdziwy koszmar. I tego właśnie najbardziej obawiał się młody Holmes. Odrzucenia przez najważniejszą osobę w swoim całym życiu.
Zjechał wzrokiem niżej. Spojrzenie zatrzymał dopiero na obnażonej klatce piersiowej. Dalej umięśnionej przez nocne wędrówki, które zdarzały się mu coraz częściej. Wtedy choć na chwilę zapominał. Był wolny jak ptak. Skakał po dachach budynków, z jednego na drugi. Potem szedł na most i siadał na jego środku z opuszczonymi w przepaść nogami; jeden nieostrożny ruch i spadnie. Ten moment uwielbiał najbardziej. Czuł się wtedy wolny.
Ale ostatnimi czasami przestał tam chodzić i to z prostego powodu. Zaczęły nawiedzać go myśli typu nic by się nie stało, gdybym skoczył. Ale nie chciał zostawiać Johna. Jeszcze nie teraz. Za wcześnie. Za chwilę. Przecież obiecał mu, że zjawi się na jego ślubie (o ile w ogóle do niego dojdzie).
Sherlock znowu spojrzał odrobinę niżej. Tym razem wzrok zatrzymał na brzuchu, na którym z kolei pojawiły się czerwone kreski. Niektóre były już białe, a inne różowe albo fioletowe. Detektyw samookaleczał się; chciał się uwolnić od natrętnych myśli. Czasem tracił wtedy panowanie nad sobą i za mocno przyciskał ostrze do skóry; z tond te różowe ślady.
Nie chciał już dłużej na siebie patrzeć. Wziął kilka głębszych wdechów i powoli wpuszczał z płuc powietrze. Zamknął oczy, rozluźnił ręce...
...ale tą krótką chwilę zepsuło intensywne pukanie do drzwi. Holmes rozpoznał to pukanie. Pani Hudson. No tak. Nie zjawił się przecież na śniadaniu.
Wziął szybko byle jaką koszulkę i założył ją. Otworzył drzwi i tak jak się tego spodziewał, na progu stała nie-gosposia.
- Dzień dobry, Sherlocku - zaczęła przesłodzonym tonem głosu. - Jak Ci się spało?
- Źle - i to była prawda, gdyż ostatnimi czasami mało sypiał bądź nie spał wcale.
- Widzę, że humor masz dobry. Dlaczego nie było cię na śniadaniu? - oczy Pani Hudson trochę przygasły oraz nabrały zmartwionego oblicza, gdy spojrzała na jego twarz i zrozumiała, że nie żartował. Nie zapytała jednak o nic.
- Nie jestem-
- Głodny. Tak wiemy to. Codziennie to mówisz - John pojawił się w korytarzu wyraźne w złym humorze. - Wiesz do czego może prowadzić nieodpowiednie odżywianie się? - Sherlock jedynie skinął głową nie mając ochoty na dalszą konwersację. Był rozdarty; rozbity na kawałki i potrzebował kogoś kto by go na nowo posklejał.Chciał być teraz sam. Sam w swoim pokoju, ze swoim smutkiem, ze swoimi skrywanymi uczuciami, ze swoją coraz większą ilością myśli i ze swoją śmiertelną chorobą. Pragnął zamknąć się w tych czterech bezpiecznych ścianach i siedzieć w tym pomieszczeniu o powierzchni niecałych 20m ^2 najlepiej do końca swoich dni.
Jednak nie zamknął drzwi. Nie uciekł. Milczał wpatrując się tępo w doktora. W najwspanialszą i najukochańszą osobę na świecie. W jego świecie. John był jego światem. Jego towarzyszem, jego przewodnikiem w ciemności, jego strażnikiem i nauczycielem. Sherlock zacisnął mocniej pięści, gdyż ból, który przed chwilą zaczął rozchodzić się po jego ciele powoli stawał się nie do wytrzymania.
Gdzieś z tyłu głowy słyszał jak jego przyjaciel mówi coś na temat prawidłowego odżywiania. Co jakiś czas pojawiał się także głos Pani Hudson. A on? A on ich zawiódł. Po raz kolejny.
Ból cały czas przybierał na sile, a gardło zaczęło niemiłosiernie piec. Wiedział co zaraz się stanie; jeśli nie zadziała odpowiednio szybko może się to skończyć ujawnieniem jego tajemnicy. A tego zdecydowanie nie chciał (chociaż Microft miałby wtedy pretekst, by powiedzieć doktorowi do kogo jego mały braciszek żywił to banalne uczucie zwane potocznie miłością).
- Przepraszam - John i nie-gosposia zamilkli.
Spojrzeli zaniepokojeni na detektywa. Sherlock nigdy bowiem nie przepraszał. On sam jednak postanowił skorzystać z chwilowego szoku dwóch potencjalnych jednostek zagrożenia i zamknął drzwi swojego pokoju na klucz. Chwilę po tym usłyszał nerwowe szarpanie za klamkę i przekleństwa doktora, Holmes odetchnął z ulgą.
Czuł się jak małe dziecko, któremu właśnie udało się ukryć prawdę przed resztą domowników, że to właśnie on strącił niechcący ten cenny wazon stojący od lat w holu. A wtedy tylko on wiedział, że ten roztrzaskał się na dziesiątki małych kawałeczków, których nie w sposób było skleić z powrotem do kupy. Tylko, że dzieckiem była miłość, a wazonem - Sherlock. Tu - bezbronny i mały, nie potrafiący samodzielnie się poskładać. A nawet jeśli by zdołał to i tak zostałaby jakaś dziura; brakujący, zagubiony, ważny by tworzyć kompletną całość, element. A tym brakującym elementem był John.- Sherlock, otwórz te cholerne drzwi! - zza cienkiej warstwy drewna oddzielającego pokój Sherlocka od korytarza, dobiegł krzyk doktora. Wyraźnie kończyła mu się już cierpliwość, a detektyw nie miał teraz czasu. Musiał uciekać; byleby jak najdalej od bolesnej prawdy. - Zaraz je wyważę!
Ta groźba wystarczyła by młody Holmes natychmiast zerwał się z podłogi, otworzył okno i ostatni raz spojrzał na drzwi, które kilka sekund później opadły z hukiem na podłogę. Ostatnim co zobaczył przed wyskoczeniem z okna na ulicę, był przestraszony wyraz twarzy jego przyjaciela.
***
Sherlock biegł przed siebie ile tylko miał sił w nogach. Nie zważał na ludzi, ani na ich dziwne spojrzenia, a zatrzymał się dopiero pod domem brata. Gdy ten ostatni mu otworzył , ten popędził do łazienki, zapominając domknąć za sobą drzwi. Oparł ręce na umywalce i zaniósł się okropnym kaszlem. Już po chwili w zlewie pojawiło się kilka kwiatów białej róży oraz krew. Więcej niż poprzednio. Więcej niż rano. Więcej niż kiedykolwiek wcześniej.Sherlock spojrzał na swoje odbicie w lustrze zmęczonym wzrokiem. Nie przypuszczał nawet, że przez niewielką szparę w drzwiach, ktoś go uważnie obserwuje. Że ktoś lustruje wzrokiem każdy jego, nawet najmniejszy, ruch, drgnięcie powieki. Że ktoś widzi to, czego tak bardzo nie chciał ujawnić, by nie martwić innych. Że ktoś widzi, jak siada na podłodze opierając plecy o szafkę. Że ktoś widzi, jak nerwowo wplata palce w swoje bujne, ciemno brązowe włosy i zaciska w nich pięści. Że ktoś widzi, jaki jest słaby i beznadziejny. Tylko, że ten ktoś...
...wcale nie uważał, żeby osoba, którą obserwował, była beznadziejna.
CZYTASZ
hanahaki || johnlock (zakończone) [W Trakcie Poprawek]
RomanceHanahaki to choroba niezwykle rzadka i ciężka. Około 97% ludzi chorujących na nią, umiera. Sherlock Holmes nie wierzy w miłość ale kiedy ta już przyszła, nie potrafił sobie z nią poradzić, a uczucie cały czas rosło w siłę. Fragment z książki: "Sher...