🇪 🇵 🇮 🇱 🇴 🇬 (happy end)

230 27 9
                                    

Sherlock Holmes przekroczył próg swojego mieszkania na Baker Street z szerokim uśmiechem. Kiedyś wcale się nie uśmiechał, a od jakiegoś czasu (coś około kilku miesięcy) robił to prawie codziennie. A przyczyną tego był pewien doktor. Ale teraz detektyw miał też wiele innych powodów do szczęścia. Między innymi udało mu się wyzdrowieć. Stanowił też z Johnem całkiem niezłą parę, albo jak to lubiła powtarzać nasza kochana Pani Hudson: "Wiedziałam, że to się kiedyś stanie" albo "Moi chłopcy wreszcie zobaczyli to, co wszyscy inni widzieli od dawna". Chwilami nawet nie dawała im żyć. Ale wracając. Nie tylko ta rzecz odmieniła się w życiu młodego Holmesa. Ostatnio dowiedział się również o pewnej rzeczy. Rzeczy, która dotyczyła jego rodzonego brata, a mianowicie - Microfta Holmesa oraz Gregory'ego Lestrada. Jak się okazało, oni też wspólnie zaznali szczęścia i zostali parą tylko, że... ponad dwa lata temu. Gdy Sherlock cię o tym dowiedział, początkowo był zły na brata, że ten nic mu o tym nie powiedział. Dwa dni później oczywiście mu przeszło, a biedny Graham stał się źródłem żartów i docinków detektywa.

John Watson był... szczęśliwy to mało powiedziane. Był zachwycony. Trzeba też dodać, że doktor potrafił być bardzo zazdrosny w niektórych chwilach (nie, żeby Sherlock też taki nie był). Charaktery Holmesa i Watsona idealnie się wzajemnie uzupełniały, co czasem irytowało Andersona. Ale tylko czasem (gdyż nie chciał znowu mieć złamanego nosa). Z tego wszystkiego, najmniej zadowolone były Molly, Irene Adler oraz niedoszła narzeczona Johna. Lecz szybko okazało się, że znalazły nić porozumienia. Hooper i Irene całkiem nieźle się ze sobą dogadywały (a nawet po pewnym czasie nawet zostały parą, ale nie o tym przecież jest ta historia), a Silvia, jako, że była piękną, młodą dziewczyną, szybko znalazła sobie nowego adoratora i nie rozpaczała długo po stracie Johna Watsona.

Ale, wróćmy do tego, od czego zaczęliśmy. Sherlock Holmes przekroczył próg swojego mieszkania na Baker Street z szerokim uśmiechem. A przyczyną tego uśmiechu był pewien (według Sherlocka, uroczy) doktor, którym czekał na niego w salonie już od jakiś czterech godzin z zimną już herbatą, gdyż "będę za piętnaście minut" skończyło się na "byłem na drugim końcu Wielkiej Brytanii" (chociaż to i tak było lepsze jak "przebrałem się za kobietę i zostałem uprowadzony. Wywieźli mnie do Meksyku i chcieli sprzedać na czarnym rynku. Ale już jestem, więc nie wiem w czym widzisz problem"). Podsumowując: John był jednocześnie zły i rozbawiony. Wiedział, że to prawdopodobnie nie będzie ostatni raz, kiedy będą pili zimną herbatę zajadając się przy tym pankami bądź herbatnikami (to zależało akurat od temperatury napoju), więc kiedy młody Holmes wszedł pewnym siebie krokiem do salonu, John zadał mu poważnym tonem i lekkim rozbawieniem w oczach najważniejsze dla niego w tej chwili pytanie:
- Williamie Sherlo... - nie dokończył jednak, gdyż detektyw przerwał mu w połowie słowa.
- Tylko nie Williamie. Mam na imię Sherlock - John na to jedynie zaśmiał się rozbawiony.
- A więc Sherlocku... Gdzie się podziewałeś przez te prawie cztery godziny na drugim końcu Wielkiej Brytanii podczas, gdy stygła nasza herbata, a ja zdążyłem zjeść połowę herbatników?
- Załatwiałem tam... ważne rzeczy? Bardzo ważne rzeczy.
- To znaczy? Znowu dałeś się uprowadzić?
- Nie - Sherlock usiadł w swoim fotelu, nie ściągając płaszcza (co zazwyczaj robił), a jego prawa ręka spoczywała w jego kieszeni.

Detektyw leniwym ruchem, lewą ręką, sięgnął po ciasteczko, zamoczył je w zimnej już herbacie, a następnie wsadził je sobie do ust. Obaj mężczyźni trwali w chwilowej ciszy. Młody Holmes wyglądał na nieco zamyślonego; zdawał się być nieobecny. Doktor Watson wpatrywał się w niego z zaciekawieniem (gdyż nigdy nie wiedział co akurat chodziło jego detektywowi po głowie). I John miał już zapytać o co chodzi albo nad czym tak intensywnie myśli, ale szatyn odezwał się pierwszy, a jego wypowiedź sprawiła, że Watson, na krótką chwilę, zastygł w niemym szoku i lekkiej wewnętrznej panice.
- Nie uważasz, że John Hamish Holmes brzmi lepiej niż William Sherlock Scott Watson? - detektyw patrzył na niego lekko zamyślonym spojrzeniem, starając się odczytać z niego jak najwięcej. Zacisnął rękę w kieszeni płaszcza, co zauważył również drugi z mężczyzn. I kiedy Holmes myślał już, że nie doczeka się żadnej, choćby najmniejszej, odpowiedzi ze strony swojego partnera, po pokoju rozniósł się spokojny głos tego drugiego.
- Tak. Rzeczywiście. John Hamish Holmes brzmi lepiej niż William Sherlock Scott Watson. Bo w końcu, gdybyś kiedyś stał się Watsonem, to nie był byś tym znanym, jedynym w swoim rodzaju Sherlockiem Holmesem. U mnie w pracy, nazwisko nie zrobiło by większej różnicy. I tak mówią tam do mnie po imieniu. Swoją drogą to cud, że nie pogubiłeś się w imionach mówiąc to.

Sherlock uśmiechnął się ciepło w jego stronę nie ukrywając rozbawienia w swoich oczach. Chwilę później wstał z fotela i stanął w odległości dwóch metrów od doktora. Gdyż z odpowiedzi Johna dowiedział się tego, czego chciał się dowiedzieć to teraz chciał zrobić to, co zrobić chciał od początku wejścia do mieszkania. Przecież nie bez potrzeby jeździł na drugi koniec Wielkiej Brytanii. Po chwili klęczał już na jednym kolanie patrząc swojej sympatii prosto w oczy i wypowiedział te kluczowe w tej chwili słowa (oczywiście chwilę przed tym wyciągając z kieszeni pudełeczko z pierścionkiem zaręczynowym i otwierając je).

- Czy zechcesz poślubić pewnego irytującego detektywa?

KONIEC

hanahaki || johnlock (zakończone) [W Trakcie Poprawek]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz