~7~

210 26 10
                                    

Sherlock odzyskał świadomość dopiero wieczorem następnego dnia. Znajdował się w swoim pokoju w rezydencji starszego brata. To był długi czas dla Johna Watsona. Czas pełen przemyśleń, zamartwień i prób domyślania się tożsamości miłości detektywa. Był tak blisko, a jednocześnie tak daleko jak nigdy wcześniej. 

Microft siedział przy łóżku Sherlocka i zmartwionym spojrzeniem obejmował jego całą, wychudzoną postać. Zapewne odkrył już istnienie ran na jego brzuchu, ale nawet jeśli to nie dawał tego po sobie poznać.
- Zgodzisz się na operację? - w jego głosie można było wyczuć odrobinę nadziei, całą masę strachu oraz gram rozczarowania. Od początku był już na przegranej pozycji jeśli chodzi o tę kwestię. Wiedział bowiem, że szanse na to, że Sherlock zgodzi się na operację są znikome, a nawet jeśli to operacja nie zawsze jest skuteczna. Przeważnie pacjent umierał na stole, gdyż hanahaki we współczesnym świecie nie występuje tak często jak w starożytności (zakładając oczywiście, że w ogóle by się na nią zgodził). Polityk westchnął ciężko podtrzymując zmęczone plecy o oparcie drewnianego krzesła, które niebezpiecznie zaskrzypiało pod jego ciężarem. Polityk uśmiechnął się, lekko rozbawiony, mimo woli, gdyż wyobraźnia płatała mu w tej chwili przyjemne figle. (Zapewne takiej sytuacji Sherlock rzucił by w niego jakimś kąśliwym stwierdzeniem typu: "to cud, że to krzesło się jeszcze pod Tobą nie złamało" albo "przytyłeś Microft. Masz płaszcz nowszy od marynarki". Chociaż w tym wypadku, druga uwaga byłaby prawdą) Ale Sherlock był za słaby, by choćby nawet podnieść się do siadu. Nastała niezręczna cisza przerywana jedynie pikaniem urządzeń podpiętych do detektywa, by stale monitorować jego stan zdrowia. Sherlock jedyne co był w stanie zrobić to delikatnie pokręcić przecząco głową, mając nadzieję, że jego brat zauważy tą niemą odpowiedź i wydedukuje cichy protest.

Microft chciał już coś powiedzieć, ale drzwi pokoju otworzyły się i do środka wpadł John Watson, prawie natychmiast przenosząc swój zmartwiony, pełen strachu wzrok na swojego przyjaciela. Sherlock chciał jakoś zareagować, wydać jakiś dźwięk, poruszyć się, usiąść - ale nie mógł wykonać żadnej z tej czynności bez niczyjej pomocy, a wątpił w to, że gdyby poruszył lekko głową to doktor by to zauważył. To nie tak, że nie wierzył w doktora. Widząc metalową laskę przy boku Johna (tą samą laskę, którą miał przy sobie kiedy się poznali), wiedział, że przechodził teraz  przez trudny czas. 

Rozstał się z dziewczyną. To on ją zostawił i zapewne nie zrobiłby tego dla mnie. Ale musiało stać się coś poważnego skoro to zrobił.

Sherlock rozpoczął w głowie swoją zapewne nieomylną dedukcję jednocześnie starając podnieść się do siadu. Lecz jego ręce były na to jeszcze za słabe, dlatego też spojrzał błagalnie na swojego brata. Microft zrozumiał jego spojrzenie i delikatnie pomógł mu usiąść. W tym czasie doktor szybko pokonał odległość dzielącą drzwi od jego łóżka.

Spojrzenie Johna nabrało zmartwionego wyrazu, a usta wykrzywiły się w delikatnym, niezręcznym, jakby przymuszonym uśmiechu. Microft zrozumiał, że tych dwojga potrzebowało w tej chwili szczerej rozmowy w samotności. Bez żadnych świadków. Bez kamer i podsłuchów. Dlatego też polityk zdecydował, że zostawi ich samych sobie i powyłącza wszystkie urządzenia mogące sprawić im dyskomfort psychiczny. Jak postanowił tak też zrobił, a swoje wyjście wytłumaczył krótkim stwierdzeniem: "Wybaczcie, Wielka Brytania mnie wzywa" (na co Sherlock jedynie przewrócił oczami, gdyż doskonale rozumiał intencje brata, John skinął tylko głową w akcie wdzięczności za zostawienie ich samych).

Gdy za starszym z Holmesów zatrzasnęły się drzwi w pokoju nastała niezręczna cisza przerywana jedynie głuchym tykaniem starego, zapewne zabytkowego, zegara wiszącego na jednej ze ścian. 

Trzeba było przyznać, że umeblowanie tego pokoju było wyjątkowe i jednocześnie dziwne. Nowoczesne, ale w starym stylu. Przywodził na myśl gustowny i elegancki kapelusz w stylu retro z nowoczesnym dodatkiem pawiego pióra. Na przeciwko starych drzwi  stało duże łóżko wyglądające jednocześnie na zabytkowe i nowoczesne. Tuż obok lustra z pozłacanymi ramami stała elegancka zdobiona szafa, a na niej stare walizki i równie stara lampka. W jednym z rogów pokoju stał średniej wielkości fotel uszatek koloru spranego brązu, a pod nim puchowy, zielony dywan w kształcie okręgu. Stara lampa i równie stara komoda wprawiały ludzi tu przebywających w dziwny trans. Dlatego John czuł się tutaj nieswojo, jakby onieśmielony, niedopasowany. Czuł się, jakby przeniósł się do innej rzeczywistości. Do rzeczywistości, w której nie powinien się znajdować. I chociaż dopiero co skończył 30 lat, w tym niewielkim pomieszczeniu wydawało mu się, jakby przybyło mu co najmniej kilkadziesiąt lat. Jak Microft mógł żyć w takim miejscu? Przystosował się, czy po prostu czuł się tutaj odpowiednio do swojego intuicyjnego wieku. Pytania te nie dawały spokoju doktorowi, jednak jego rozmyślenia przerwał detektyw.

- Przystosował się - stwierdził Sherlock z lekkim uśmiechem na ustach.
- Znowu czytasz mi w myślach - John wcale nie był tym zdziwiony, gdyż nie raz się to zdarzało, gdy mieszkali razem na Baker Street. I to nie tylko jemu. Gregowi, Molly oraz Andersonowi również (chociaż temu ostatniemu zdarzało się to akurat najczęściej, a sam osobnik jedynie się tym irytował). Jednak tym razem detektyw zaśmiał się cicho, co zdziwiło doktora, a gdy dodatkowo podniósł do góry brew młody Holmes od razu udzielił odpowiedzi na nurtujące go nieme pytanie zawarte w spojrzeniu: "Co Cię tak bawi?".
- Pytania zadałeś na głos, prawdopodobnie nie zdając sobie z tego sprawy, sądząc po twojej reakcji. 
- Jak zawsze jesteś niesamowity - oczy doktora zabłysły na tą niewielką dedukcję, a szczery uśmiech zagościł na jego twarzy po raz pierwszy od kilku długich dni. Zaraz jednak znikł tak szybko jak się pojawił, gdy usłyszał kolejną niezawodną dedukcję swojego przyjaciela.
- Zerwałeś z dziewczyną. Co z twoimi ślubnymi planami? Kochałeś ją - uśmiech znikł również z twarzy Sherlocka, a zastąpił go posępnym, wręcz wrogim wyrazem twarzy (w końcu pragnął tylko szczęścia swojego drogiego doktora, a z nią John był właśnie szczęśliwy. A przynajmniej tak mu się zdawało).

- Nie kochałem jej, Sherlocku - blondyn westchnął tylko przeciągle i usiadł na starym krześle stojącym tuż obok łóżka chorego. Holmes zmarszczył w niezrozumieniu brwi i zamyślił się na kilka sekund. Nagle, jakby ożył, dostał jakiegoś napadu energii i poprawił się wygodniej na łóżku.
- Co to znaczy, że jej nie kochałeś - wypowiadając te słowa, czuł jakby serce miało mu za chwilę wyskoczyć z gardła. Może jest jeszcze dla niego jakaś nadzieja.

- Sherlocku, ja...

hanahaki || johnlock (zakończone) [W Trakcie Poprawek]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz