~8~

210 25 2
                                    

W tej właśnie chwili wszystko mogło ulec zmianie. Mogło stać się gorszą lub lepszą rzeczywistością. Sherlock wstrzymał oddech, czekając na dalszy ciąg wypowiedzi Johna. Lecz ta nie nadchodziła i wszystko wskazywało na to, że przez kolejne kilka minut nie miała nadejść. Dlatego też Sherlock miał już porzucić nadzieję na szczęśliwe zakończenie, usta doktora otworzyły się ponownie w niemym komunikacie "zaraz powiem o co mi chodzi, bo jest to dosyć skomplikowane". Jego oczy błądziły gdzieś między ramieniem, a głową detektywa. Wyglądał na nieco speszonego, przestraszonego i jakby zagubionego. Zagubionego w sobie, w swoich uczuciach; emocjach. Wzrok miał niewyraźny, a głos niepewny. I Sherlock znowu coś wydedukował. John bał się jego reakcji. Reakcji na co? Tego nie był jednak w stanie pojąć choć próbował zagłębić się w tych najciemniejszych zakamarkach i kątach swojego pałacu myśli, postanowił przeszukać wszystkie akta zgromadzone na temat jego przyjaciela podczas tych kilku lat odkąd się poznali. Nic jednak nie znalazł, dlatego też patrzył na Watsona w ciszy i oczekiwaniu. Lustrował go chłodnym, ale jednocześnie pełnym uczucia wzrokiem. Tak bardzo chciał powiedzieć mu co do niego czuje. Tak bardzo chciał powiedzieć mu te dwa proste z pozoru słowa. Och, tak bardzo chciał powiedzieć mu, że go kocha. Teraz był już tego pewien (Sherlock nie wiedział czy potrafi kochać, a jednak pokochał kogoś całym swoim sercem). I mimo, że młody Holmes był rozbity na drobne kawałki, to dało się go jeszcze posklejać do kupy. A uczynić to mogła tylko jedna osoba. John Hamish Watson. Ten sam John Hamish Watson, który nienawidził swojego drugiego imienia. Ten sam John Hamish Watson, który w tej właśnie chwili, stał przed nim na wpół obecny, jakby pogrążony w myślach. Zapewne właśnie podejmuje decyzję. Albo mu powie to co chce powiedzieć albo nie. Teraz tylko od niego zależało, czy zmieni przyszłe życie ich obojga.

I wreszcie, po kilku długich minutach milczenia, John odezwał się ponownie.
- Dziwne to pomieszczenie - w jego głosie słychać było, że nie było to to co tak na prawdę chciał powiedzieć.
- Wcale nie to chciałeś powiedzieć - Sherlock nie dał tak łatwo odpuścić poprzedniego tematu. Skoro Watson już wcześniej go zaczął to chociaż niech teraz go skończy. Wolał nie myśleć teraz o konsekwencjach.
- Zapomniałem, że umiesz dedukować - prychnął rozbawiony John. - Ciebie się przecież nie da oszukać... geniuszu - na to ostatnie określenie, kąciki ust detektywa, nieznacznie podniosły się w górę.
- Nie zmieniaj tematu.
- A więc dobrze. Ale, pamiętaj, że sam się o to prosisz i to ty będziesz ponosił odpowiedzialność za konsekwencje - Sherlock przewrócił oczami z lekkim rozbawieniem, ale zgodził się na ten układ, a John w tym czasie nabrał do płuc więcej powietrza niż było to potrzebne.

- To zawsze byłeś ty, Sherlock. Nie Silvia, nie Olive, ani również nie Nathalie. To byłeś ty. To jesteś ty - i w tym momencie dla mózgu Sherlocka było to już za dużo. Przegrzał się i potrzebował wymiany, gdyż nie działał już prawidłowo. To było... dziwne? Detektyw nie rozumiał uczucia, które w tej chwili nim targało, choć zakładał, że była to akurat miłość. Ale istniała też możliwość, że się pomylił, przesłyszał. Że mózg zmienił wypowiedź jego najlepszego przyjaciela na własną korzyść.
- Bez owijania w bawełnę, proszę - młody Holmes przewrócił oczami mimo, że w środku cały trząsł się z nerwów. John westchnął tylko ze zrezygnowaniem i jednoczesnym rozbawieniem. Detektyw wstrzymał oddech, gdy John otwierał usta, by prawdopodobnie powiedzieć mu prosto w oczy to, co wydedukował po wcześniejszych jego słowach.
- Kocham cię, Sherlocku - i teraz i Sherlock i John wiedzieli, że już nic nigdy nie będzie takie samo. 

Wiedzieli, że będą spędzać ze sobą już każdy dzień, wiedzieli, że będą przesypiać spokojnie całą noc z myślą o sobie nawzajem, wiedzieli, że będą pili razem herbatę, że będą się kłócili. Wiedzieli, że będą się się razem śmiać, złościć i razem żyć. Wiedzieli, że zostaną ze sobą już do końca, życia, a mimo to, żaden z nich nie potrafił się teraz odezwać; powiedzieć choćby jednego słowa. Ale nie potrzebowali ich by się rozumieć. Same spojrzenia mówiły więcej. I niby nie poruszyli się nawet o milimetr, a i tak wiedzieli o sobie wszystko. Holmes jednak postanowił wykonać ruch; zmierzył Johnowi puls. Tak jak, się tego spodziewał, tętno było przyspieszone. Sherlock nie miał już żadnych wątpliwości, a jednak coś dalej go powstrzymywało. Czy John nie mówił tego z litości? Może to Microft mu powiedział. Doktor musiał chyba jednak zauważyć niepewność i nieufność w jego oczach, gdyż dodał pewnym siebie głosem:
- Kocham cię i jestem tego tak samo pewny jak łacińskich nazw narządów wewnętrznych człowieka - młody Holmes wiedział, że nie kłamie, gdyż już nie raz popisał się swoją wiedzą na ten temat podczas spraw.

I właśnie w tej chwili młody Holmes zrobił coś, czego nie spodziewałby się nawet sam Microft (a przecież on wie wszystko!). Sherlock wybuchnął głośnym, soczystym śmiechem, który z pewnością było słychać w biurze jego brata, więc nie zdziwił się zbytnio, gdy ów ostatni gentelman zjawił się w pokoju młodego Holmesa. Trochę oszołomiony, na wpół szczęśliwy i odrobinę rozbawiony.
- O co chodzi? - zapytał w końcu z nieukrytym zaciekawieniem i rozbawionym błyskiem w oczach.
- On... - Sherlock wskazał głową na Johna w dalszym ciągu śmiejąc się. - On właśnie powiedział, że mnie kocha!
- To raczej dobrze, czyż nie? Będziesz zdrowy. Przeżyjesz - wizja ta cieszyła Microfta.
- Czekaj... Sherlock przecież jest chory na hanahaki, można ją wyleczyć tylko wtedy, kiedy osoba, w której jest się zakochanym, odwzajemnia nasze uczucia, a Sherlock przecież nie... - w tym właśnie momencie napotkał przepełniony miłością wzrok detektywa. - trzeba było powiedzieć mi wcześniej - dodał niemal z wyrzutem na co detektyw zaśmiał się po raz kolejny tego dnia. A widok uśmiechniętego Sherlocka był na prawdę piękny.
- Będę do końca życia dziękował Bogu, że cię spotkałem. I Stamfordowi rzecz jasna.
- Boga nie ma. Stamford i owszem - młodego Holmesa dobry humor postanowił najwyraźniej nie opuszczać, jednak ani Microftowi, ani Watsonowi wydawało się to nie przeszkadzać. Wręcz przeciwnie. Zdawali się być z tego zadowoleni (bo w końcu nie często mieli okazję poobserwować szeroko uśmiechającego się młodego detektywa >>któremu na dodatek ukazały się urocze dołeczki w obu policzkach<<).

***

Po upływie kilkunastu dni młody Holmes wrócił do swojego mieszkania na Baker Street. Powoli wychodził z choroby, lecz na pewno nie było to proste. Kwiaty, które wypluwał, raniły go tak samo bardzo jak wcześniej, ale wiedział, że będzie ich coraz mniej i mniej. I wszystko kończyło się dobrze. Lepiej niż to sobie zaplanował. Wchodząc do mieszkania uśmiechnął się ciepło w stronę Johna. Jeszcze nie poruszył z nim tematu miłości. Być może odrobinę się obawiał. Ale...

...jego uczucia po raz pierwszy przejęły nad nim kontrolę.

hanahaki || johnlock (zakończone) [W Trakcie Poprawek]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz