W kwiaciarni zawsze pachnie przyjemnie, czasem cynamonem czasem różami. Chociaż zawsze gdzieś głęboko pod miękkimi zapachami otulającymi sklep, wyczujesz urokliwe perfumy mamy. Miodowe, tak słodkie że nie oparła by im się nawet pszczoła, ale jednocześnie tak przyjacielskie i błogie że przywołują obraz ciebie, w chłodny zimowy dzień, rozsiadającego się spokojnie w miękkim fotelu uszaku. Stojącym przeciwnie do kominka i popijającym gorące kakao z piankami. Atmosfera kwiaciarni, odkąd pamiętam, rozpalała u mnie iskrę spokoju i zaufania w tym nie spokojnym świecie, pełnym stresu i niepokoju.
Wnosiłem do sklepu ciężkie ceramiczne donice. Kiedy zadzwoniły malutkie złote dzwoneczki wiszące nad drzwiami. Do środka nieśmiało weszła dziewczyna, brunetka średniego wzrostu, ubrana w białą bluzkę i jeansy.
- Dzień dobry, czy jest tu ktoś?
- Tak, najmocniej przepraszam - powiedziałem do brązowo włosej, jednocześnie wyłaniając się zza kupy doniczek - W czym mogę pani pomóc?
- Szukam Pani Vimmer, miałam przyjść na rozmowę o pracę - rozmowę o pracę? Mama nic mi nie wspominała, poza tym dziewczyna wyglądała na stosunkowo młodą jako żeby szukać pracy. Może nawet była w moim wieku. Patrzyła na mnie przez chwilę czekając na moją odpowiedź.
Nagle do kwiaciarni wparowały jeszcze dwie młodsze dziewczyny. I mówiąc wparowały mam na myśli, że dosłownie do niej wbiegły, a potem patrząc na dziewczynę która weszła chwilę przed nimi je zamurowało. Stały tak, jak wryte przez dobre dwie minuty a potem zaczęły piszczeć głośno jak cholera.
- Czy... - zająknęła się jedna z nich - Czy ty... to naprawdę... ty? Sophie? Prawdziwa Sophie Carney?! - mówiąc to dziewczyna jeszcze bardziej wybałuszyła oczy a jej przyjaciółka chyba się właśnie zapowietrzyła. Nie ukrywam, że byłem cholernie zmieszany, ale to zdecydowanie nie ja byłem tutaj najciekawszą postacią. Wszyscy czekaliśmy na odpowiedź ze strony brunetki, która milczała, ale nie wyglądała na zaskoczoną zaistniałą sytuacją. Po chwili uśmiechnęła się niemal sztucznie i odezwała się w stronę dwóch przyjaciółek.
- Tak to ja, we własnej osobie - powiedziała spokojnie na wpój rozbawionym głosem - Chcecie zdjęcie? - dziewczyny delikatnie kiwając głową, widocznie nadal nie zdatne do mówienia cicho i ostrożnie, jakby miały ją zaraz spłoszyć podeszły w jej stronę. Jedna z nich wyciągnęła telefon i podniosła rękę do góry żeby zrobić selfie. Wszystkie zrobiły sobie kilka zdjęć, na których nadal dwie miny były zszokowane a jedna uśmiechała się naturalnie i delikatnie w stronę aparatu. Potem dwie dziewczyny wyszły a ja znowu zostałem sam na sam z brunetką.
Patrzyła na mnie przez dłuższą chwilę i ja na nią również, ponieważ jak na razie nie byłem w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Jednak szybo doszedłem do siebie i nim się odezwałem poczułem jak słowa same wypłynęły z moich ust.
- Czy ja powinienem widzieć kim jesteś? - nie wiedziałem kiedy wypowiedziałem te słowa i czy w ogóle ze mnie wypłynęły. Dostałem jednak odpowiedź.
- Nazywam się Sophie Carney, i jestem modelką, to stąd te fanki i zdjęcia - te słowa padły z jej ust i wcale się im nie dziwiłem. Kiedy tak myślę rzeczywiście skądś kojarzyłem jej twarz, te delikatnie pofalowane brązowe włosy, tak dbale opadające na ramiona. I jej oczy. Oczy miała jedynie delikatnie ciemniejsze od włosów, w jej tęczówkach można by się zatopić lub zgubić jak w labiryncie bez wyjścia. Usta miała różowe, pełne i okrągłe. Takie gładkie, bez choćby jednej suchej skórki. Cała jej twarz nie wydawała się prawdziwa, bardziej jak ze snu, jakby zrobiona z najdelikatniejszej porcelany na świecie. Delikatnie rumiana i zaróżowiona na policzkach, z niewiarygodnie długimi rzęsami i idealnie ułożonymi brwiami. Była naprawdę bardzo piękna. - A ty jak się nazywasz? - Spoglądała na mnie teraz delikatnie spode łba ze względu na to, że byłem od niej o co najmniej głowę wyższy. Wtedy w głowie błysnęła mi żaróweczka i wyrwałem się z rozkojarzenia w które wpadłem.
Nad drzwiami znów zadzwoniły malusieńkie złote dzwoneczki, i do pomieszczenia weszła moja mama z paczuszką pączków w ręce.
- Oo widzę, że się już poznaliście - powiedziała radośnie kobieta, i postawiła pudełko na biurku o które stałem oparty - Wybacz, że musiałaś czekać Sophie, ale widzę, że mój syn Luke się tobą zaopiekował - uśmiechnęła się wskazując na mnie delikatnym skinieniem głowy.
- Oh, oczywiście miło rozmawialiśmy - odpowiedziała, również z uśmiechem na twarzy
- Wiesz, już i tak straciłaś dzisiaj wystarczająco dużo czasu, zaczniesz od jutra, dobrze? Rano wszystko ci wytłumaczę - spojrzała na nią z tym swoim ciepłem w oczach, jakby chciała przygarnąć ja pod swoje skrzydła, schować w gnieździe i przed czymś obronić. Moja matka była naprawdę wspaniała. Ale przed czym, by bronić nadzianą, śliczną, modelkę?
- Naprawdę? Bardzo się cieszę, ogromnie pani dziękuję - moja matka podeszła do dziewczyny aby ją uściskać a później odprowadziła ją do wyjścia. Dzwoneczki cicho zadzwoniły, i znów zostałem tutaj całkiem sam, pośród kwiatów i cholernych doniczek, jak duch, nieobecny i oddalony. Jak cień istniejący tylko w świetle i podążający za nim jak za zbawieniem, którego aktualnie strasznie potrzebowałem. Osunąłem się cicho po biurku i usiadłem na zimnej kafelkowej podłodze zwijając się w kulkę, bo znów to wszystko zaczęło mnie przytłaczać.
-------------------------------------------------------------
Hejj przepraszam was za taką długą nie obecność ale ostatnio nie miałam po prostu czasu pisać. Dlatego dzisiaj taki króciutki rozdział, ale taki miał być spokojnie, tu poznajemy bohaterów, a później się dopiero zacznie. Dziękuję wszystkim za czytanie i cierpliwość następny rozdział pojawi się na dniach.
Buziaki❤💕
YOU ARE READING
hope dies last (16+)
Teen FictionDlatego się dogadujemy. To nas połączyło, nas wszystkich. Niekończące się obowiązki, obrzydliwe pieniądze i przepych. I to samo zmieniło nas w puste, zdesperowane do poznania życia, zepsute do szpiku i rozpuszczone dzieciaki, które chcą tylko poznać...