Rozdział Pierwszy: Błękitna Burza

58 2 5
                                    

- Szybko, musisz trafić go w serce! - krzyknął Matthew.
- Proszę Mark, uratuj nas! - rozpaczliwym głosem wydusiła Sarah. Przed nimi stał olbrzymi, zielono-brązowy potwór. Jego macki oplatały przyjaciół chłopaka. W kruczoczarnych gałkach ocznych bestii, można było dostrzec, niewyobrażalnie wielką chęć mordu.
- Teraz, to ostatnia szansa! - wrzasnął Bastian. Stwór ryknął przeraźliwie. W tle było widać krwisto-czerwone niebo, wróżące cierpienie i zagładę. Jednakże szybkim ruchem, Mark cisnął w potwora potężnym strumieniem wody. Atak ten był na tyle dokładny, że przebił serce bestii na wylot. Gigant wrzasnął na cały głos swoim ostatnim tchnieniem, a następnie skonał w męczarniach.
- Udało się! - krzyknął uradowany Matt.
- Mark, dziękuję Ci. Uratowałeś nas! - podziękowała z radością Sarah.
- Spokojnie. Już zawsze będę was ratował - odparł szczęśliwy chłopak.
- Jesteś naszym wymarzonym przyjacielem! - wrzasnęli chłopcy.

Dryń, dryń... Dryń, dryń... Dryń, dryń...

Słysząc dźwięk budzika, Mark podniósł się półprzytomny z łóżka. Natychmiast spojrzał na zegar ścienny, na którym widniała godzina 14:10.
- Szkoda, że to tylko sen - pomyślał posmutniały chłopak.
- Muszę iść do pracy - dodał, po czym wstał i udał się w stronę kuchni. Była ona mała i obskurna. W zlewie leżało pełno nieumytych naczyń, a na stole, można było dostrzec karton z wczorajszą pizzą, brudny tależ, oraz kubek z niedopitą herbatą. Chłopak wziął kawałek starego posiłku, zjadł go i zaczął kierować się w stronę swojego pokoju. Przechodząc przez przedpokój, spojrzał jeszcze w lustro. Na głowie miał wywinięte w każdą stronę kasztanowe włosy, z dokładnie zarysowanymi zakolami. Na twarzy, widniało kilka czerwonych pryszczy, ewidentnie mocno szpecących wygląd chłopaka. Mark spojrzał na swój nagi tors, który ukazywał zaawansowaną nadwagę. Następnie spojrzał na swoje szare tęczówki i ruszył w stronę wcześniejszego celu. Po drodze z pogardą spojrzał na łazienkę, do której nie uczęszczał od miesiąca. Jego pokój był strasznie zakurzony. W oczy rzucało się niepościelone łóżko oraz porozrzucane rzeczy na podłodze. Gdy tylko wstąpił do środka, podszedł do biurka i podniósł z niego wczorajsze ubrania.
- Ubiorę to. Jeszcze aż tak nie śmierdzi - pomyślał. Po nałożeniu odzienia, chwycił rzeczy z krzesła stojącego przy biurku i wyszedł z mieszkania.

Wychodząc z klatki, myślał o swoim dzisiejszym dniu. W końcu czekał go pełen emocji wieczór w pracy. Natychmiast ruszył w stronę przystanku autobusowego. Pogoda dopisywała. Było bardzo słonecznie, gdyż nie można było znaleźć na niebie ani jednej chmurki. Ten dzień mógł wydawać się bardzo przyjazny dla chłopaka, jednak w drodze na przystanek, zdążył wdepnąć w psie odchody i potknąć się o kamień. Upadek ten nie był dla niego przyjemny, ale nie zniweczyło to jego zapału. Gdy tylko Mark dotarł do celu, jego oczom ukazała się pusta ławka. Spojrzał na rozkład jazdy, z którego wyczytał, że jego autobus do pracy będzie za siedem minut.
- Mam trochę czasu, chyba zapale - pomyślał, po czym wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i zapałki firmy "Black Cat". Odpalił papierosa i usiadł na ławce, której chwilę wcześniej się przyglądał. Jednak jego spokój został zachwiany chwilę później, gdyż ujrzał on zbliżającego się policjanta.
- Dzień dobry - chrząknął policjant z grymasem na twarzy. Po wiekowym mężczyźnie widać było niezadowolenie.
- Dzień dobry - odparł Mark.
- Wie Pan, że nie można palić na przystanku? - zagaił policjant z lekkim uśmieszkiem.
- Wiem proszę Pana - wymruczał chłopak.
- Może dało by radę przymknąć oko? - dodał, błagalnie patrząc na funkcjonariusza.
- No niestety, proszę Pana. Zna Pan przepisy? Nie można palić, to nie można. Muszę wypisać mandat - powiadomił zadowolony policjant.
- Hm... to będzie hm... ach tak, dwieście złotych - dodał, po czym sięgnął po plik mandatów do wypełnienia. Mark posmutniał. Nie tego oczekiwał od tak pięknego dnia. Policjant poprosił go o dowód osobisty, wypisał mandat i podał do podpisu. Niechętnie lecz stanowczo, Mark chwycił długopis podany przez starszego mundurowego i podpisał we wskazanym miejscu.
- Dziękuję. Następnym razem proszę nie łamać prawa - powiedział roześmiany funkcjonariusz.
- Do widzenia, Panu - dodał.
- Do widzenia - odparł posmutniały chłopak. Policjant odszedł w stronę swojego radiowozu, a Mark usiadł z powrotem na ławkę. Ten dzień nie zaczął się jednak dla niego tak dobrze, a to był dopiero początek. Przez całą tę sytuację uciekł mu autobus. Musiał on czekać na kolejny, który miał być za dziesięć minut.
- Kurde, spóźnię się do pracy - chrząknął Mark. Ze zdenerwowaniem zaczął patrzeć w ziemię. Po dziesięciu minutach autobus podjechał. Brunet szybko wsiadł do pojazdu, kupił bilet w automacie i od razu go skasował. W autobusie, jak to zwykle o tej porze, było dużo osób. Mark'owi przez ten fakt, nie udało się zająć miejsca siedzącego. Stanął więc przy drzwiach i czekał aż dojedzie na miejsce. Na szczęście podróż nie była długa. Już po dwunastu minutach, chłopak mógł wysiąść. Szybkim krokiem ruszył w stronę swojej pracy. Po drodze zwrócił uwagę na niebo, na którym można było dostrzec lekko szare chmurki.
- Ciekawe czy będzie padać? - rozmyślał.

PotomkowieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz