Rozdział 2

17 5 2
                                    

Właśnie poprawiałem ostatni raz swoje włosy przed dużym lustrem w łazience. Luke ma dziś osiemnaste urodziny i robi imprezę w klubie. Jako jedyny zna mnie najlepiej oraz to co u mnie się dzieje. Odgoniłem te pochmurne myśli, które zaczęły pojawiać się w mojej głowie i wyszedłem pośpiesznie z domu. Do luksusowego budynku nie miałem daleko, dlatego byłem jeszcze przed czasem.
- Wszystkiego najlepszego Luke!- Uśmiechnąłem się szeroko i mocno przytuliłem się do chłopaka.
- Max! Tak się cieszę kruszynko że cię widzę. Dziękuję za życzenia- zaśmiał się serdecznie i uściskał mnie. Był dla mnie jak brat. Rozumiał mnie i wspierał. Za to będę mu wdzięczny chyba do końca życia.
- Mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawił kruszynko. Wszyscy zaraz przyjdą.

I faktycznie po paru minutach cały klub wypełnił się ludźmi. Jednak od razu rzucił mi się w oczy Theodor... Teraz jeszcze bardziej widać było jego czerwonawe włosy, które były roztrzepane we wszystkie strony tym samym tworząc artystyczny nieład. Usiadłem obok najbliższych znajomych Luka i przysłuchiwałem się im.

- Wyścig jest za dwa dni. Stawka to ponad trzy miliony dolarów- mówił Luke

- Każdy o tym wie Parker. To najlepszy wyścig w całym Hollywood-odezwał się znudzony Theodor- Biorę udział w tym wyścigu- uśmiechnął się cynicznie i odstawił pustą szklankę na stolik.

- Sądzisz że wygrasz ze mną Michtell? Po moim trupie.

- Owszem, wygram z tobą. Zgarnę przy okazji trzy miliony dolarów-wyciągnął z kieszeni spodni paczkę papierosów i zapalił jednego.

Skrzywiłem się. Nienawidzę zapachu nikotyny. Źle mi się kojarzy. Kojarzy mi się z domem... Rozejrzałem się po sali i wyszedłem szybko na zewnątrz bo strasznie rozbolała mnie głowa. Po chwili poczułem obecność Luka za moimi plecami i jak mnie przytula.

- Kruszynko, coś się stało?

- Nie... Tylko trochę boli mnie głowa- prawda była taka, że byłem półprzytomny i ledwo trzymałem się na nogach. Jednak nie chciałem martwić innych.

- Znowu nie jadłeś. Mówiłem ci coś na ten temat tak? Twoje wyniki badań nie zmieniły się od dłuższego czasu...

- Jadłem... Po prostu słabo się czuje i tyle- powiedziałem ostrym głosem. Nie jadłem. Nie jadłem od kilku miesięcy. Zazwyczaj wpadałem na jakieś sushi do niego, ale częściej jadłem gumy i piłem kawę.

- Niech będzie, że ci uwierzę... Muszę wracać do środka. - i odszedł. A ja usiadłem na schodach i schowałem twarz w dłonie.

- Hej dzieciaku, zgubiłeś się?- poznałem ten głos. Prychnąłem i wstałem.

- Tylko nie dzieciaku. I nie, nie zgubiłem się- spojrzałem na Theodora do góry, bo był wyższy ode mnie ponad głowę.

- O to ty. Cóż, myślałem że jakaś dziecinka siedzi i płacze na tych schodach- uśmiechnął się wrednie.

- Nie płakałem. Zresztą co ci do tego?- założyłem ręce na klatkę piersiową. Wiedziałem że mam czerwone oczy, ale sądziłem że nie widać tego. Było w końcu ciemno.

- Nic. Nie obchodzi mnie to. Czasem jednak jestem ciekawski- trącił mnie ramieniem i poszedł na parking.

Odwróciłem się i zauważyłem jak wsiadał do pomarańczowego McLarena 720s po czym odjechał z głośnym piskiem opon.

Wróciłem do domu koło pierwszej w nocy. Starałem się być cicho, ale poczułem zapach dymu papierosów i zemdliło mnie od razu. Już chciałem pójść na górę, gdy nagle poczułem jak zostaje ciągnięty za kaptur na podłogę.

- Gdzie się szlajasz gówniarzu!? Mało ci przygód w domu!? Ja ci zaraz pokaże co znaczy zabawa!- pociągnął mnie do góry i rzucił na podłogę w kuchni. Znowu to samo. Znowu te białe marurowe płytki. I znowu ja.

Nie wiem co wstąpiło w mojego ojca, ale zdecydowanie musiał coś brać. Jego ciosy były naprawdę mocne. Moje serce zatrzymało się, kiedy zauważyłem nóż w jego dłoni.

- A może ci przyozdobimy, hm? Mówiłeś coś o tatuażu. Zrobię ci nawet kilka.

Nie pamiętam co się działo. Pamiętam tylko rozdzierający ból na całym ciele i krew, która spływała ze mnie na podłogę.

Po jakimś czasie wstałem i chwijenie doszedłem do łazienki. Oparłem się o umywalkę, a to co zobaczyłem... Nie mogłem uwierzyć. Na całym ciele znajdowały się rozcięcia od metalu. Większe czy mniejsze. Na szczęście nie były głębokie. Wziąłem prysznic i obwinąłem sobie nogi i ręce bandażem. Założyłem mój czarny dres, po czym skierowałem się do mojego pokoju i wziąłem książkę do czytania. Czytanie pozwala mi zapomnieć o rzeczywistości. Mogę wczuć się w bohatera i udawać że wszystko jest dobrze.

Naturalnie nie zmrużyłem oka tej nocy, dlatego rano jak żywy trup ogarnąłem się i pojechałem do Luka. Obiecałem mu, że będę przy nim podczas wyścigu. I słowa dotrzymam.

- Hej Luke!- wszedłem do środka dużego mieszkania. Było urządzone w stylu nowoczesnym z dominacją czerni i bieli. Jednak był motyw jasnego drewna, który sam wybierałem.

- Cześć kruszynko. Dziękuję że przyszedłeś- zszedł na dół uśmiechnięty, ale kiedy zauważył że się nie uśmiecham od razu mnie przytulił.

- Co ci zrobił tym razem? Powiedz mi Max...- wtuliłem się w niego i mocno objąłem.

- Nie chce o tym mówić... Powiem ci kiedyś dobrze? - oparłem głowę o jego bark i zamknąłem oczy.

- No dobrze, nie będę naciskać- gładził mnie po plecach delikatnie.

- Chodź, musisz się naszykować na wyścig. Mam nadzieję, że wygrasz- odsunąłem się od niego.

Po godzinie był już gotowy. Wszystkie papiery zostały ogarnięte i wsiadaliśmy do auta.

- Myślisz, że zwyciężysz Luke? To bardzo niebezpieczny wyścig...

- Nie martw się kruszynko. Będzie dobrze- uciął temat.

Po pewnym czasie dojechaliśmy na miejsce, gdzie szalało pełno ludzi. Nie lubię tylu osób w jednym miejscu. Wolę ustronne miejscówki.

- Chodź ze mną. Nie chcę żebyś się zgubił. - Luke objął mnie ramieniem i poszliśmy do miejsca startu.

- No witam. Myślałem, że się ciebie już nie doczekam Parker - stanął przed nami Theodor. Od razu skierowałem wzrok w swoje buty mając nadzieję, że mnie nie pozna. Jednak moje nadzieję nie zostały spełnione.

- Miło cię widzieć, Michtell- wykrzywił się w uśmiechu sztucznym jak te wszystkie babcie na weselach.

Czułem na sobie jego wzrok. Parzyło mnie jego spojrzenie.

- Przygarnąłeś jakąś przybłędę? A! To ty. Jak ci na imię kochany? - podszedł bliżej do mnie i złapał za brodę. Chciałem się wyrwać, ale bezsilnie.

- Max... Max McQuaid - powiedziałem nieufnie. Nie wiem do czego może wykorzystać moje dane.

- Max, całkiem niezłe imię. - odsunął się ode mnie. - Powodzenia Parker- uśmiechnął się wrednie do Luka i odszedł w stronę toru jazdy.

- Przepraszam kruszynko. Muszę już iść. Proszę bądź przy bandzie i się nie ruszaj stamtąd. - Odszedł zostawiając mnie między tym rozszalałym tłumem.

Wkrótce wyścig się rozpoczął.

Deal With Dead Soul Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz