Rozdział 4

18 5 3
                                    

Ale to nic nie zmienia prawda?

Po wypadzie do Las Vegas nie widziałem Theodora przez jakiś miesiąc. Zatraciłem się w nauce i szczerze mówiąc to wybiłem sobie z głowy jakiekolwiek troski o niego. Czułem się dobrze, oprócz tego że pojawiły się dodatkowe rany na moim ciele. Mój ojciec zaczyna coraz bardziej zatracać się w alkoholu i nie przynosi to dobrych skutków.

Właśnie kierowałem się w stronę siłowni, pogoda była paskudna tak samo jak moje samopoczucie. Od rana czułem się jakiś pusty i smętny. Wszedłem do środka i przebrałem się w strój do ćwiczeń.

- Hej, Jason- uśmiechnąłem się na widok trenera. Wróciłem do starego nawyku czyszczenia umysłu poprzez ciężkie ćwiczenia.

- Cześć, Max. Dobrze cię widzieć. Mam nadzieję, że jesteś gotowy na ostry wycisk- zaśmiał się cicho.

Zawtórowałem śmiechem i przeszliśmy na ring, aby zacząć.

Po półtorej godziny czasu byłem na skraju sił. Nigdy nie miałem cudownej kondycji, ale zmalała od ostatnich tygodni. Widocznie unikanie posiłków nie było, aż takim świetnym rozwiązaniem.

- Dobrze ci poszło, martwi mnie jednak spadek formy. Wszystko u ciebie w porządku?- spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Nie wiem co miałem powiedzieć. Nie mogłem wyznać prawdy.

- To tylko chwilowe. Nie przejmuj się.- udało mi się go przekonać bo kiwnął głową i ruszył na inną salę.

Usiadłem na podłodze i odetchnąłem głęboko. Mój spokój przerwała czyjaś obecność za mną.

- Zmęczony co? Myślałem, że masz lepszą kondycję McQuaid- prychnął. Nie musiałem się odwracać. Wiedziałem kto za mną stał.

- Zamknij się Mitchell. Nie mam ochoty słuchać twoich docinek.- podniosłem się i spojrzałem na niego.

Miał cięższy oddech i wilgotne włosy. Zapewne skończył niedawno swój trening. Musiałem odwrócić wzrok od niego. Samego wygląd działał na mnie niezbyt korzystnie.

- Widać, że wstałeś lewą nogą. Poćwiczymy sobie.- założył rękawice bokserskie. Uniosłem brwi wyrażając swoje zdziwienie.

- Nie, nie poćwiczymy sobie- odwróciłem się z zamiarem oddalenia się, ale poczułem uścisk na nadgarstku i zostałem brutalnie odwrócony w jego stronę.

- Tchórzysz?- uśmiechnął się przebiegle. Nie pozwolę dać się złamać.

- Chyba śnisz- wyrwałem rękę i również założyłem rękawice.

Nie spodziewałem się takiego poziomu u niego. Był o wiele lepszy ode mnie. Szybsze ruchy i zdecydowane ciosy były dla mnie pułapką. Po piętnastu minutach chciałem przerwać to wszystko, gdy nagle odwrócił mnie do siebie plecami i przycisnął do swojej klatki piersiowej. Czułem jego urwany oddech i ciepło bijące od jego ciała. Pod wpływem tego sam zacząłem niesystematycznie oddychać.

- Słabo jak na ciebie. Będziesz musiał się bardziej postarać, aby wygrać ze mną- powiedział mi do ucha. Jestem pewien, że wtedy zarumieniłem się jak dziewczyny w tych dennych komediach romantyczny, gdy chłopak zapraszał ich na randki.

- Jasne, a ty jesteś pierdolonym księciem tak? - rzuciłem sarkazmem. Nie wiedziałem jak mam się zachować. Nie w takim momencie, gdzie nie było między nami przestrzeni, a na mojej szyji rozbijał się jego gorący oddech.

- Jeżeli chcesz to mogę nim zostać- odwrócił mnie przodem do siebie. Był blisko. Bardzo blisko. I zdecydowanie za blisko. Jednak nie ruszyłem się. Stałem i gapiłem się w jego oczy. Jego wzrok zjechał na moje usta. Nagle ogarnęła mnie chęć pocałowania go. Nie mam pojęcia skąd i dlaczego. Tak po prostu przeleciało mi to przez myśl. Niestety chyba wyczytał to z mej głowy, a po chwili poczułem jego usta na moich. Oddałem pocałunek bardzo niepewnie. Całował bardzo delikatnie, ale odsunąłem się po chwili zdenerwowany. Mruknąłem pod nosem ciche słowa wymówki i wybiegłem z sali. Zabrałem swoje rzeczy i pojechałem do domu, aby zatrzasnąć się w swoich czterech ścianach.

Zachowałem się jak skończony przegryw i tchórz. Ale najmniej mnie to teraz obchodziło. Pozwoliłem sobie na łzy spływające po moich policzkach. Po trzydziestu minutach poszedłem wziąć prysznic. Spędziłem tam dłużej niż przypuszczałem. Co prawda zdążyłem uporządkować myśli, ale potrzebowałem odpoczynku. Po zrobieniu sobie dużego kubka herbaty, wręcz wskoczyłem pod pościel. Nikogo w domu nie było i dzięki temu mogłem swobodnie odpocząć od zgiełku w mojej głowie. Po wypiciu gorącego naparu usnąłem mając nadzieję, że uda mi się choć trochę uciec od rzeczywistości.

Obudziłem się dopiero wieczorem. Z zadowoleniem stwierdziłem, iż czuję się o wiele lepiej, niż wcześniej. Skierowałem się do kuchni i zjadłem tosty. W pełni sił zacząłem rozmyślać raz jeszcze nad dzisiejszą sytuacją. To było nieprzewidywalne. Niestety musiałem przyznać sobie w myślach, że całował bardzo dobrze i mi się to podobało. Oddałem też pocałunek, nie powiedziałem nic przeciwko. Nie zareagowałem negatywnie na taki krok z jego strony. Błysnęła mi myśli, aby to powtórzyć, aczkolwiek szybko pozbyłem się tych natrętnych idei. Przebrałem się w jakieś cieplejsze rzeczy i udałem się na spacer do pobliskiego parku. Świeże powietrze podobno całkiem nieźle działa na umysł.

Usiadłem na ławce i przymknąłem oczy rozkoszując się mroźnym powietrzem i błogą ciszą, która mnie otaczała. Tą cudowną atmosferę zepsuło powiadomienie na moim telefonie. Sięgnąłem po urządzenie i mina mi zrzedła widząc wiadomość od Theodora

Do Max:
Potrzebuje twojej pomocy. Jestem u siebie w mieszkaniu. Adres znasz.

Tyle. Nie wiedziałem co to ma znaczyć. Może to kolejny głupi pomysł? A może chce mnie ośmieszyć nawiązując do wcześniejszych wydarzeń? Chcąc nie chcąc powędrowałem do jego domu.

Drzwi były otwarte, a gdy tylko wszedłem do środka ogarnęło mnie paraliżujące przerażenie. Cała podłoga była we krwi. Prawie wszystko w niej było. Zauważyłem skuloną sylwetkę na kanapie i po chwili wahania podszedłem do osoby.

- Theo? Co się stało?- spojrzał na mnie. Na jego twarzy widniało sporo ran, ale zauważyłem że na brzuchu miał największą, która mocno krwawiła.

- Mały wypadek przy pracy...

- Pomogę ci..- chwilę później wróciłem z apteczką i zająłem się jego twarzą.

Rany na szczęście nie były głębokie i szybko uporałem się z opatrywaniem. Został brzuch. Nie chciałem tego robić, ale widziałem że jak mu nie pomogę to prędzej się wykrwawi, niż sam to ogarnie.

- Mogę podwinąć ci koszulkę? - kiwnął głową. Przyjąłem to jako pozwolenie i zacząłem zajmować się tamtejszymi uszkodzeniami. Pomiędzy oczyszczaniem ran, podziwiałem jego mięśnie. Idealnie zarysowane. Widać czas i ilość treningów włożonych w ich wyrzeźbienie. Po dłuższym czasie skończyłem i usiadłem obok niego z zamiarem rozpoczęcia rozmowy.

- Dziękuję...- powiedział cicho. Lekko się uśmiechnąłem na jego słowa.

- Nie ma za co. Chciałbym jednak poruszyć temat wcześniejszego incydentu. Dlaczego to zrobiłeś?

- Ja... To były tylko emocje. Byłem na haju i nie kontrolowałem tego co robię- wzruszył ramionami. Nie powiem, że nie zabolało. Zabolało i to cholernie, ale nie chciałem po sobie tego okazać.

- W porządku... Rozumiem

- Ale to nic nie zmienia prawda? Dalej się nienawidzimy?
Theodor zadał sobie to pytanie w duszy. Pocałował go, bo coś poczuł do niego. Nie wiedział do końca co to za uczucie, ale coś go ciągnęło do chłopaka. Jakaś niewidzialna siła, której nie potrafił ale bardziej nie chciał się wyprzeć. Pomógł mu mimo tego jak go wcześniej traktował. Max miał ogromne serce, aż chwilami Theodor czuł chęć do zmiany na lepsze. Czyżby słynny Theodor jebany Michtell się zakochał?

Zanim zdążył wypowiedzieć to na głos, Maxa już nie było. Uciekł po raz kolejny tym razem z większymi łzami i z myślami, że Theo nie darzy go żadnym uczuciem. Nawet nie wiedział jak bardzo się mylił.

Natomiast Theo skulił się na kanapie, a z jego oczu o kolorze węgla wydobyły się maleńkie łzy, które dla niego znaczyły więcej, niż tysiąc słów.

Deal With Dead Soul Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz