Rozdział 3

28 5 0
                                    

Luke przegrał.
Przegrał trzy miliony dolarów.
A ja stałem ze łzami w oczach patrząc jak go zabierają ratownicy karetki po tym jak jego auto wybuchło.

Jedyne co pamiętam to mój krzyk. I łzy. Spływające jak wodospad po moich policzkach. Luke Parker mnie zostawił. Odszedł ode mnie. Mój jedyny przyjaciel. Mój kochany Luke. Tak bardzo mi brakuje ciepła jego ramion i tego głosu, który umiał mnie uspokoić. To wina Theodora jebanego Mitchella. Nienawidzę go. Obiecuję zemsty na nim. Choćbym sam miał zginąć.

Zamknąłem z hukiem mój pamiętnik. Czułem się fatalnie. Do tego ojciec znowu rozładował swoją agresję na mnie. Nie mam pojęcia jak mam się zemścić na Mitchell'u. Ale muszę to zrobić.

Zauważyłem jednak że Sophie zaczęła chodzić z Theodorem i teraz on także jest u nas w szkole mimo, że skończył liceum. Wcale mi się to nie podobało. Moja psychika nie była gotowa widzieć oprawcę mojego przyjaciela. Za każdym razem musiałem znosić jego obecność i te przenikliwie czarne oczy, które wierciły we mnie dziurę.

- Chłopaki! Słuchajcie tego! Mam trzy bilety na koncert! Co wy na to żeby udać się w piątek do Vegas?- Najgorsze było to że Sophia nie przejęła się śmiercią Luka. Jakby wiedziała o tym od początku.

- Ja nie jadę, mam dużo nauki- powiedziałem zdawkowo. Tak naprawdę moi "rodzice" nie puścili by mnie na tak długo. Prędzej bym chyba umarł od uderzeń ojca.

- No weź, tak bardzo chcę żebyś pojechał

- Czyżbyś się bał McQuaid? Tchórzysz pojechać na głupi koncert?- zaśmiał się szyderczo Theodor.

Mimo że nie miałem totalnie ochoty się tam wybierać to nie chciałem dać mu tej satysfakcji i zacząłem realizować mój plan zemsty.

- Pojadę z przyjemnością na ten koncert- Uśmiechnąłem się wrednie. Niech sobie nie myśli, że jestem słaby.
Chociaż jestem. Ale przecież nie musi się dowiedzieć prawda?

- Świetnie. Spotkamy się na parkingu przed twoim domem Max dobrze?

Kiwnąłem tylko głową. Nie posiadałem prawa jazdy, ale Theodor już tak. Niestety będę musiał być z nim w jednym aucie przez bite kilka godzin.

W końcu nastał piątek. Dzień w , którym wszystko miało być "w porządku". Oczywiście nie było. Nic nie było w porządku. Cały czas myślałem o Luku. Ale przyłapywałem się też o rozmyślaniu nad Theodorem. Nad jego oczami... Całą postawą i tymi niespotykanymi włosami. Myślałem, że zaraz zwariuję. Nie mogę o nim tak myśleć. On i tak... Kurwa nie. Nie mogę mówić o miłości...ani zauroczeniu... To niemożliwe.

Wziąłem dla pewności kilka głębokich oddechów i wyszedłem z domu. Od razu rzuciło mi się w oczy jego pomarańczowe auto. A bardziej sam właściciel maszyny. Stał oparty o maskę i palił papierosa. Ubrany w czarne spodnie, koszule i tego samego koloru kurtkę skórzaną. Włosy jak zawsze w tym artystycznym nieładzie. Był... Muszę przyznać, że wyglądał bardzo dobrze.

Skierował wzrok na mnie. Pusty wzrok, który przeszywał mnie do samych kości. Podszedłem do niego bliżej.

- Już myślałem, że się nie zjawisz McQuaid- prychnął i zgasił używkę butem.

- Jednak się zjawiłem. Gdzie Sophie?- dopiero teraz zauważyłem brak przyjaciółki.

- Nie jedzie z nami. Powiedziała o jakieś bardzo ważnej sprawie i tyle- wzruszył ramionami.

Przeraziłem się. Mam być z nim sam. W Las Vegas. Kurwa. Przez prawie dwa dni.

- Aha, rozumiem...

-Wsiadaj to może uda się dojechać wcześniej.- bez słowa usiadł na miejsce kierowcy. Niechętnie zająłem fotel obok niego.

Deal With Dead Soul Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz