ROZDZIAŁ 1.

86 5 29
                                    

— Pas. — powiedziałem, kiedy terapeutka zwróciła się w moją stronę, pytając się, czy chcę zabrać głos. Nie chciałem. Zmusili mnie bym tu przyszedł i wysłuchiwał innych ludzi po stracie bliskich. Czułem do siebie odrazę. Jeśli to dotrze do mediów zjedzą mnie żywcem, a już i tak to, co się ostatnio dzieje, rozrywa mnie wewnątrz na kawałki.
— Panie Jasonie, wszyscy tutaj są w podobnej sytuacji życiowej, co pan. Różni was tylko sposób przechodzenia przez ten trudny moment. Liczę, że wkrótce pan się otworzy i podzieli z nami tym, co czuje. Wtedy i tylko wtedy uda mi się panu pomóc. — uśmiechnęła się do mnie, a ja pokręciłem z niedowierzaniem głową. Czy tylko ja miałem wrażenie, że postawiła sobie za punkt honoru, by wyciągnąć ze mnie wszystko? Zerknąłem na zegarek, zostało jeszcze dziesięć minut tej żałosnej szopki i przyznam szczerze, że ten czas nie trwał nigdy tak długo, jak dzisiaj. — Na dzisiaj to wszystko, widzimy się za tydzień. — powiedziała kobieta, a ja pierwszy podniosłem się z krzesełka. Wsadziłem w uszy słuchawki, zarzuciłem na głowę kaptur, a na nos wsadziłem ciemne okulary. Byłem gotów opuścić to miejsce, byle tylko mieć już święty spokój. Wszedłem do pobliskiego sklepu i kupiłem butelkę szkockiej. Wsiadłem do samochodu i oparłem się czołem o kierownicę. To było zbyt wiele. Miliony myśli galopowało przez moją głowę. Odpaliłem po chwili silnik i ruszyłem w stronę domu. Potrzebowałem swojego zacisza, chociaż ostatnio cisza była luksusem. Pokonywałem kolejne ulice marząc o tym, by ukryć się przed światem choćby na kilka minut. Nie słuchać pouczeń, wyrazów współczucia i innych pierdół. Nic mi nie pomoże, a ja czasu nie cofnę, pomimo, że chciałbym. Zmieniłbym wtedy tyle rzeczy, tyle swoich zachowań...
— Idiota... — mruknąłem do wstecznego lusterka, widząc w nim swoje odbicie. Wjechałem na podjazd i zaparkowałem samochód w garażu. Zgarnąłem swoje zakupy i ruszyłem zmierzyć się z rzeczywistością.
— Hej i jak tam na terapii? — usłyszałem, nim zdążyłem ściągnąć kurtkę. Sophie stanęła w przejściu i oparła się o nie, trzymając w ręku drewnianą łyżkę.
— Tak samo, na chuj mi ona? — zapytałem dość zrezygnowany. Dziewczyna westchnęła i przerzuciła oczami. — Gdzie reszta?
— Na górze. — powiedziała i zmierzyła mnie wzrokiem.
— No co? — zapytałem.
— Musisz sobie poukładać to, co masz w głowie. Spoczywa na tobie wielka odpowiedzialność, a my nie jesteśmy twoimi wrogami, tylko twoją rodziną. Na dobre i złe. — patrzyliśmy na siebie dobrą chwilę w ciszy.
— Przetrawię to wszystko i wrócę do siebie. — oznajmiłem.
— Jason, spędzamy czas razem każdego dnia. Z super faceta, stajesz się mrocznym typem... Twoje zachowania, odzywki... Cornelia zrzuciła na twoje barki wielką odpowiedzialność i teraz to ty musisz zadbać o wszystko. Dasz radę, wierzę w ciebie... — chciała położyć dłoń na moim ramieniu, ale cofnąłem się. Uśmiechnęła się lekko zrezygnowana.
— Idę na górę.
— Za dziesięć minut obiad. — poinformowała mnie na odchodne. Machnąłem ręką i wszedłem na piętro. Udałem się w stronę pokoju z jasnoróżowymi drzwiami, które po chwili uchyliłem.
— No powiedz „dzia dzia". — parsknąłem widząc tę scenę.
— Gdyby Corni to zobaczyła, nazwałabym cię cipą. Przysięgam. — skomentowałem to, co zobaczyłem. — Ona ma dopiero pół roku, jeszcze daleko jej do mówienia.
— Spójrz w lustro, to zobaczysz cipę. — Karl odgryzł się momentalnie. — Poza tym nie klnij przy dziecku. Zachowuj się. — pokiwałem z niedowierzaniem głową. Wiedziałem, że dziecko zmienia wszystko w życiu, ale nie spodziewałem się, że zmieni gangstera w dziadka roku. Faith była rozpieszczana przez niego. Mała blondynka z niebieskimi oczami zdawała się być klonem swojej matki. Była teraz całym moim światem. Wziąłem od niego swoją córkę i przytuliłem do siebie.
— Sophie mówiła, że za dziesięć minut obiad. — poinformowałem go i wyszedłem z małą, z pokoju. Wszedłem do swojej sypialni i położyłem reklamówkę w fotelu. Usiadłem z dzieckiem na łóżku i zacząłem się z nią bawić. Położyłem ją na sobie i gładziłem jej plecy. Jej uśmiech na chwilę leczył rany. Dawał siłę, by jakoś to wszystko posklejać. Zerknąłem na zegarek i podniosłem się powoli, biorąc szkraba na ręce. — Idziemy coś zjeść, bo zaraz ciotka wpadnie jak huragan i przetrzepie staremu cztery litery. — dziewczynka wtuliła się w moje ramię.
— Nie usypiaj jej, niech najpierw zje. — spojrzałem na brunetkę, jakby mówiła do mnie po chińsku.
— Przecież nawet nie próbuję. — powiedziałem na swoją obronę, ale Sophie zabrała ode mnie małą. Zeszliśmy na dół i usiedliśmy do stołu. Chwyciłem za widelec i zacząłem grzebać w talerzu. Nie do końca wiedziałem jak pogodzić sprzeczne odczucia, kiedy twój mózg mówi, że musisz jeść, a gardło zaciska się, nie chcąc nic wpuścić do żołądka.
— Jason, musisz zjeść...
— Przestań... — wycedziłem przez zaciśnięte zęby. Dziewczyna przerzuciła oczami. — Wiem i zjem. Nie jestem dzieckiem. — spojrzałem odruchowo na córkę, która piła mleko. Uśmiechnąłem się do niej lekko i w ciszy wziąłem się za jedzenie. Po skończonym posiłku podziękowałem i wziąłem bobasa, który zasnął z butelką w dłoni. Odstawiłem kawałek plastiku na stół i zaniosłem ją do jej pokoju. Wsadziłem do łóżeczka, zasłoniłem żaluzje i przykryłem swój skarb. Poprawiłem misia i wróciłem do swojej sypialni. Wziąłem butelkę szkockiej i zamknąłem się w garderobie. Usiadłem w kącie i upiłem kilka łyków, patrząc na część ubrań swojej żony. Chciałem być sam, potrzebowałem tego bardziej, niż komukolwiek mogło się wydawać. Wsadziłem w uszy słuchawki i włączyłem rockowe ballady. Sam ze sobą, ze swoimi myślami. Przymknąłem oczy i wróciłem do chwili, kiedy zobaczyłem Cornelię po raz pierwszy. Uśmiechnąłem się do siebie. Pamiętałem każdy jej ruch, niebieskie oczy, które błyszczały, w chwili kiedy oddawała się swojej największej pasji. Była moim lekiem na całe zło.
— Jason...? — uchyliłem powieki i spojrzałem na zmartwioną twarz Karla. — Płaczesz?
— Nie. — zaprzeczyłem, odruchowo przesuwając palcami po wilgotnych policzkach. — To samo. — poinformowałem i pociągnąłem nosem.
— Jak na terapii?
— Tak samo. — powiedziałem, mając nadzieję, że utnę temat.
— Musisz się otworzyć. Powiedzieć im, co cię spotkało...
— To nie takie łatwe! — wtrąciłem mu się w zdanie.
— Wiem i nigdy, nikt nie mówił, że będzie to łatwe. Ta kobieta jest najlepszym fachowcem w mieście...
— I nie prowadzi indywidualnych sesji... — mruknąłem. — Gapią się gorzej niż na małpę w cyrku, nie zniosę tego więcej... Może kurwa odniosłem sukces w aktorstwie, ale do cholery, jestem takim samym człowiekiem jak oni. Cieszę się, smucę, złoszczę, kocham, marzę... Porzucę karierę, to też nie ma już sensu.
— Przysięgam, że odstrzelę ci za chwilę łeb. Nie możesz skończyć ze wszystkim. Jak dostaniesz maila od agenta, to przyjmiesz kolejne zlecenie, choćby to miała być reklama pieluch dla dzieci. Nie możesz odcinać się od tego, co kochasz i w czym jesteś dobry. Pomożemy ci...
— Sam wyglądasz nie najlepiej, a chcesz pomagać mi? Masz swoje życie. Kiedy ostatnio byłeś w Rainbow Unicorn? — widziałem zamyślenie na jego twarzy, jednak nie był w stanie odpowiedzieć.
— Ciężko teraz znaleźć chwilę, ale pracuję zdalnie. — wymyślił na swoją obronę.
— Wpierdol ludziom też spuszczasz zdalnie? Coś w stylu „Dzwonię ci wpierdolić"? — patrzył na mnie w ciszy, po czym wybuchnął śmiechem. Patrzyłem na niego i coraz bardziej wierzyłem w słuszność wystawienia nam żółtych papierów. Sam prychnąłem pod nosem i upiłem kilka łyków szkockiej, kręcąc z niedowierzaniem głową. — Weź już spierdalaj stąd, to prywatna impreza. — spoważniał nieco widząc mój wzrok i zostawił mnie samego. Siedziałem tam do późna. Faith rozpłakała się. Ruszyłem do pokoju dziecka, sprawdzić, co się stało? Próbowałem dać jej jeść, przewinąłem, włączyłem karuzelę z projektorem, nosiłem na rękach, ale nic nie pomagało. Zanosiła się płaczem, krzycząc.
— Zamknij się! — krzyknąłem w desperacji. Zapanowała głucha cisza, po czym mała rozpłakała się jeszcze bardziej. Do pokoju wpadł Karl z Sophie.
— Co ty jej robisz?! Krzyczysz na malutkie dziecko?!
— Ja... — oprzytomniałem, kiedy zabrakło mi słów. Oddałem im małą, przemykając obok. — Tata nie chciał... — wycedziłem cicho, czując, że głos mi się łamie. Zbiegłem na dół, łapiąc za kluczyki.
— Łap tego idiotę, bo chce iść do auta! — usłyszałem podniesiony ton brunetki. Karl zbiegł na dół, próbując mnie zatrzymać, ale na marne. Jego sylwetka pomniejszała się z każdą chwilą, kiedy szybko ruszyłem w stronę wyjazdu z posesji. Wyjechałem na drogę i ruszyłem przed siebie. Miałem do siebie żal, który mnie przyduszał. Wyjechałem za miasto i dotarłem po chwili na taras widokowy na wzniesieniu na przedmieściach. Wybiegłem z auta i wydarłem się na całe gardło. Krzyczałem długo, wyrzucając z siebie wszystko. Padłem na kolana i rozłożyłem ręce. Łzy spływały mi po policzkach. Upadałem nisko, ale dzisiaj sięgnąłem dna. Kiedy zdarłem gardło, usiadłem na masce samochodu i patrzyłem pusto w dal. Starając się poskładać myśli. Dyszałem, a moje dłonie marzły. Tę noc spędziłem w aucie. Kiedy się przebudziłem, zerknąłem na zegarek. Na dworze było niepokojąco jasno.
— Kurwa... — potarłem twarz i wbiłem wzrok we wsteczne lusterko. — Na co się gapisz...? — mruknąłem do własnego odbicia. Prowadziłem w głowie wojnę z samym sobą. Co powinienem począć? Może to była ta chwila, by postawić wszystko na jedną kartę? Wyrzucić z siebie wszystko i niech się dzieje, co chce? Zacisnąłem usta i odpaliłem samochód. Moje dłonie mocno objęły kierownicę, aż kostki mi pobielały. Wrzuciłem wsteczny i wykręciłem. Ruszyłem na terapię, z zamiarem zmiany siebie. Nie mogłem wyżywać się na dziecku za swoje winy. Jeśli miałem coś osiągnąć, nie mogłem już dłużej czekać. Mleko się rozlało.

STOP TURN ME ON || Jason Momoa FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz