ROZDZIAŁ 2.

37 4 12
                                    

— Pas... — powiedziałem cicho, dociskając palcem ciemne okulary, które sprytnie starały się zasłonić podpuchnięte oczy. Czułem na sobie analizujące spojrzenie Eleny. Jednak dzisiaj było mi wszystko jedno. Przyjechałem tu tylko po to, by stwarzać pozory, że wszystko gra. Terapeutka spojrzała na zegarek, to na mnie. Czułem w kościach, że mi dzisiaj nie odpuści.
— Na dzisiaj to wszystko, widzimy się jutro. — powiedziała i podniosła się z krzesełka. Poszedłem w jej ślady i chciałem uciec do samochodu, jednak stanęła mi na drodze, krzyżując ręce na piersiach. — Tak diametralne zmiany nastroju, nie biorą się z powietrza, chyba, że potrzeba cię zdiagnozować pod względem dwubiegunowości, co zaowocuje odebraniem praw rodzicielskich. — mimowolnie uniosłem kącik ust. — Proszę mi pomóc pozbierać krzesełka, jako mój najsilniejszy, pod względem fizycznym, pacjent. — brała mnie pod włos i odnosiłem wrażenie, że czerpała z tego przyjemność. Jednocześnie, wiedziałem, że dążyła do tego, by dać mi chwilę sam na sam, bym nie musiał mówić przy ludziach. Co prawda nikt nie sprzedał do gazet mojej historii, ale nigdy nic nie wiadomo i lepiej dmuchać na zimne. Kiedy drzwi zamknęły się za ostatnim pacjentem wsunęła się na biurko i założyła nogę na nogę, opierając na kolanie swoje notatki. — Wywal to z siebie, bo moje krzesełka nie doczekają jutra. — powiedziała stukając długopisem w podkładkę.
— Pojawił się cień nadziei, że odnajdziemy Cornelię. Jutro lecę do Japonii. — pokiwała lekko głową.
— Ale to są powody do radości i ogólnie pozytywnych uczuć...
— Wiem. Wywaliłem wczoraj pudło w garderobie i znalazłem jej pamiętnik. Nie powinienem tego czytać, ale to było silniejsze ode mnie. Szukam tam wskazówek, jednak narazie są początki naszej znajomości i to wszystko wraca z niewyobrażalną siłą. Denerwuje mnie to, że nie ma jej obok... — mimowolnie moje dłonie zacisnęły się w pięści.
— Jason... Rozumiem, że jest ciężko, ale jeśli da się ją odnaleźć, to na bank ci się uda. Jednak postaraj się nie nastawiać, wtedy się nie rozczarujesz, a jak się uda, to podwoisz smak zwycięstwa. — pogładziła mnie po ramieniu, a ja spojrzałem na nią.
— Dzięki za radę, postaram się. — skinąłem głową.
— A teraz leć, walizka sama się nie spakuje. Przywieź mi pamiątkę z Japonii. — podniosła się z biurka o wsadziła kartkę z notatkami do jednej z teczek.
— Do zobaczenia za kilka dni. — pożegnałem się i wyszedłem z sali. Stanąłem przed swoim samochodem,  oparłem dłonie na swoich bokach i stałem tak długą chwilę. Potrzebowałem zebrać myśli. Wziąłem głęboki wdech i szarpnąłem za klamkę, wsiadając do auta. Już miałem odpalić silnik, kiedy zadzwonił mój agent. Zostawiłem kluczyki w stacyjce i odciągnąłem zieloną słuchawkę, odbierając połączenie. — Halo?
— Cześć Jason... Mam nadzieję, że nie przeszkadzam...
— Przechodź do sedna, bo szykuje się do podróży. — odchrząknąłem, czekając, co miał mi do przekazania.
— Wiem, że zrobiłeś sobie urlop tacierzyński, ale dzwonił do mnie producent i złożył dla ciebie ofertę nakręcenia serialu, o superbohaterach, dla jednej z popularnych platform streamingowych. — przekazał, a ja wbiłem wzrok w dal.
— Bliżej mi aktualnie do czarnego charakteru, niż do superbohatera. — skwitowałem.
— Zrób to dla swojej małej, która dziewczynka nie chciałaby mieć taty super bohatera...? — brał mnie pod włos. Czułem, że powoli ulegałem tej manipulacji, widząc oczami wyobraźni, jak moja córka chwaliła się mną w szkole. To było dość idiotyczne, a zarazem silniejsze ode mnie. — Halo, Jason, jesteś tam? — Brian sprowadził mnie na ziemię.
— Jestem. Po prostu zastanawiam się nad twoją ofertą. — powiedziałem szczerze.
— To milionowy kontrakt, jedna z największych wytwórni filmowych i ty, kradnący całe show.
— Teraz to już przesadzasz. Zgodziłbym się, ale jest jeden problem... Cornelia, ona... — zaciąłem się, nie będąc do końca pewnym, co powinienem mu powiedzieć. — Ona aktualnie przebywa poza granicami. Pojechała na studia, więc mała jest non stop pod moją opieką. Nie zawsze jej dziadek może z nią zostać, więc będę musiał ją czasami zabierać ze sobą. Jeśli się na to zgodzą, to i ja się zgadzam na ten projekt...
— BOSKO!!! — wydarł się do telefonu, aż byłem zmuszony odsunąć urządzenie od ucha. — Ekhm... — odchrząknął. — Przepraszam, to było nieprofesjonalne. — czułem, że skarcił się w myślach bardziej, niż powinien.
— Spoko, miło usłyszeć, że ktoś się jeszcze cieszy, na wieść, że przybędę. Będziemy w kontakcie, wrzuć mi w kalendarz daty spotkań. — pożegnałem się ze swoim agentem i odpaliłem na nowo silnik, ruszając w stronę domu. Nie byłem pewien, czy sam tego chciałem, ale słowo się rzekło. Poza tym muszę zarabiać, by utrzymać siebie i małą. Zaparkowałem samochód na podjeździe i wysiadłem z wozu. Wszedłem do środka i przywitałem się ze wszystkimi.
— Co tam ziom? — babcia rozbrajała mnie już na wejściu.
— Dobrze, dostałem ofertę pracy, jest szansa na duży zysk, ale wszystko okaże się po rozmowach z producentami. — pokiwałem głową.
— Trzeba to uczcić, otwieraj szampana! — staruszka, aż klasnęła w ręce, jednak jej córka, szybko ją przystopowała.
— Mamo, nie możesz pić, jak masz problemy z ciśnieniem, a w nocy mamy samolot powrotny. — Nana przerzuciła oczami.
— Dobrze wnusiu, że wrodziłeś się we mnie, a nie w swoją matkę...
— Mamo! — aż krzyknęła, czując się głupio, a ja roześmiałem się w głos.
— Ja się nie wcinam między was, ale kocham cię na tyle, że chciałbym się jeszcze z tobą zobaczyć babciu. Przylecę na Hawaje, kiedy podpiszę umowę i dostanę angaż. Przywiozę wtedy najlepszego szampana i opijemy to razem. Dzisiaj sobie odpuścimy. — pogładziłem kobietę po ramieniu, a ona potarła moją dłoń.
— Przekonałeś mnie tym najlepszym szampanem.
— Fajnie, że w końcu zawitasz w domu. Ohana się ucieszy. — mama uśmiechnęła się ciepło, przynosząc mój największy skarb.
— Dzień dobry księżniczko. — pogładziłem potargane włoski. Wziąłem Faith do siebie i przytuliłem mocno. Zaciskała rączkę na mojej koszulce i ciumkała smoczek. — Skoro tak mówisz, to zgaduję, że powiadomisz wszystkich?
— Wszyscy na ciebie czekają, tak dawno nie byłeś w domu. — biorąc pod uwagę fakt, że rdzenni mieszkańcy wyspy, byli dla siebie jak rodzina, to zgadywałem, że na lotnisku powita mnie ze sto osób. Jednak obiecałem, więc teraz musiałem dotrzymać słowa. Spędziliśmy wspólnie czas do wieczora, wtedy zapakowałem swoich najbliższych do samochodu i odwiozłem je na lotnisko. Nana wyściskała mnie mocno na pożegnanie, a zaraz za nią moja mama. Zniknęły mi z oczu, wchodząc na odprawę celną, a ja odwróciłem się na pięcie i uniosłem telefon do ucha.
— Poleciały. — powiedziałem i poprawiłem ciemne okulary.
— Kieruj się do punktu odprawy V2. Tam czeka Karen i przyprowadzi cię do nas. — Karl rozłączył się, a ja podążyłem zgodnie z instrukcją. Przedzierałem się przez tłumy, trzymając kciuki, by nikt mnie nie rozpoznał i nie zrobił z mojej obecności „wydarzenia roku". Udało mi się przedostać przez ogromny hol i podeszłem do okienka V2. Pracownica lotniska uśmiechnęła się szeroko do mnie i otworzyła mi przejście do siebie. Weszliśmy na zaplecze lotniska, a ja podążałem za nią, dopóki nie zatrzymała się przed dużymi, szklanymi drzwiami.
— Nie mogę iść dalej, ale hangar z oczekującym samolotem jest po prawej stronie. — wskazała mi palcem, a ja podziękowałem za pomoc. Przebiegłem szybko we wskazane miejsce, kiedy ujrzałem Karla i Sophie z Faith na rękach.
— Wszystko dobrze? — zapytałem, a dziewczyna uśmiechnęła się do mnie.
— Trochę zmęczona, ale jednocześnie obserwuje bacznie wszystkie samoloty. — brunetka podała mi córkę, a Karl przeczesał palcami włosy. Też krył wzrok za ciemnymi okularami, by tylko nie zdradzić swoich uczuć.
— Możemy już wsiadać? Nie chciałbym się spóźnić na spotkanie biznesowe. — rzucił dość chłodno i złapał swoją ukochaną za dłoń, składając na niej pocałunek.
— Lećmy. — odpowiedziałem tylko i wszedłem na pokład z Małą. Zająłem miejsce przy oknie, by dziecko mogło wyglądać i podziwiać lotnisko. Nie przypuszczałem, że tak przeżyje swój pierwszy lot, że będziemy lecieć szukać jej matki. Stawiałem raczej na wspólne wakacje, ale cóż... Pretensje mogłem mieć do siebie. Dałem małej smoczek i wyciągnąłem z jej torby butelkę z mlekiem. Przez pół dnia czytałem, jak przygotować małe dziecko na lot i miałem nadzieję, że ta wiedza będzie przydatna. Obsługa zamknęła drzwi, a my zapięliśmy pasy. Silniki poszły w ruch, a piloci czekali już tylko na zielone światło od wieży kontrolnej. Ruszyliśmy powoli, a mała siedziała przyklejona do szyby.
— Tak w sumie, to co za biznesy będziesz robić? — zapytała Sophie, zapewne chcąc przerwać tą grobową ciszę.
— Spokojnie, nic co nie jest nielegalne. — odpowiedział jej nieco wymijająco. Momentalnie przez myśl przeszła mi Cornelia, która na bank, czytałaby go teraz jak otwartą księgę.
— Mam nadzieję. Chociaż z jakimiś szemranymi biznesami, jest ci do twarzy. — uśmiechnęła się kącikiem ust. — Nie mięknij...
— Nie wiesz, co rzeczesz... Poczekaj, jak mi stwardnieje, to inaczej będziesz gadać... A raczej błagać o litość...
— Na litość boską... Dzieci są na pokładzie... — wtrąciłem się, wiedząc, że dzieliła ich cienka granica, by zamienić słowa w czyny. Z drugiej strony czułem ukłucie zazdrości, sam byłem wyposzczony i potrzeba bliskości stawała się nieznośna.
— Wyluzuj, ona i tak jeszcze nie rozumie, a do tego jest tak wpatrzona w światełka, że niedługo będzie trzeba ją zeskrobać z tej szyby. — Karl zaśmiał się, wskazując na dziecko, które zachowywało się jakby było w transie.
— Wszyscy zluzujmy. — powiedziała Sophie i pogładziła moją dłoń, wiedząc dobrze, co siedziało mi w głowie. Kobiety i ich szósty zmysł pozostanie dla mnie największą tajemnicą. Cornelia miała ten sam dar. Choćbym siedział z pokerową twarzą, czytała mnie jak otwartą księgę.

STOP TURN ME ON || Jason Momoa FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz