ROZDZIAŁ 3.

29 5 11
                                    

— Śpisz? — uchyliłem powiekę i zobaczyłem nad sobą Karla.
— Tak, czego chcesz? — wymamrotałem zaspany, nie mając bladego pojęcia, co robił w mojej sypialni, bo nigdy nie wchodził tu, odkąd Cornelia przepadła. — Coś z Faith? — momentalnie się podniosłem.
— Nie, zluzuj... Chodź, jedziemy na przejażdżkę. — spojrzałem na niego, jakby mówił do mnie po chińsku. Po jakiego diabła chciał teraz gdzieś jechać. Zerknąłem na telefon, który wskazywał bezlitośnie 4:30.
— Pojebało cię? Wiesz, która jest godzina, gdzie ty chcesz jechać? — zdawał się być głuchy na moje zapytanie.
— Po prostu wsuń gacie na dupę i chodź. — spełniłem jego żądanie i ubrałem dres, po czym ruszyłem za nim. Jego lambo stało już na podjeździe, gotowe do drogi. Zająłem miejsce pasażera i przymknąłem oczy. — Nie śpij. Czeka nas wyprawa do Meksyku. Teddy mieszka w willi w najgorszej, możliwej lokalizacji. Nie możesz tam jechać jako jakaś cipowata aktorzyna, co jedynego gnata jakiego miała w rękach, to atrapa z planu. Tak wiem, raz ci dałem, ale prawdopodobieństwo było niewielkie, że będziesz musiał go użyć. Teraz to jest niemal pewne, że będziesz musiał. Jest szansa, że moja córka żyje, więc gdybym pozwolił, żeby cię zabili, to ona urwałaby mi łeb.
— To czemu nie pójdziemy na strzelnicę? — zapytałem, bo nie rozumiałem, co do końca on odwala.
— Bo tam nie ma takiej broni, jaką ja mam. — spojrzałem na niego pytająco, ale on tylko przyspieszył, kiedy wjechaliśmy na autostradę. Zajęło nam dwadzieścia minut, nim dojechaliśmy do starej, opuszczonej bazy wojskowej.
— Serio, chcesz się tu włamać? — dochodziło do mnie, że pomału wszystko stawało się wielkim szaleństwem.
— Nie, to należy do mnie. Wykupiłem to miejsce. — powiedział i wyjął ze schowka kluczyk. Wysiadł z auta i otworzył kłódkę, a następnie bramę. Wjechał do środka i ruszył na pas startowy. Tam zaparkował samochód, po czym zaczął wyciągać z pojazdu dwie torby i walizkę. — Podstawy znasz, bo bawiłeś się na strzelnicy. Jednak ta broń jest jedną z najbardziej precyzyjnych jakie istnieją. To nie są zabawki, każda z nich ma najmniejszy możliwy odrzut, jeszcze nigdy się nie zacięły, mają sporo plusów. — wyciągnął z jednego z budynków stolik i zaczął kłaść na nim kolejne karabiny i pistolety. Rzeczywiście było widać, że to jakieś rękodzieło, a nie coś, co zeszło z taśmy produkcyjnej. Ustawił w sporej odległości jakieś butelki i puszki. Opowiadał o każdym narzędziu zbrodni, jakby podawał przepis na babeczki. Słuchałem, przytakiwałem, ale czułem narastający bunt. Co innego przywalić komuś w twarz, a co innego strzelać do ludzi. Wykonywałem jego polecenia, dla świętego spokoju i chęci nauczenia się, bo broń sama w sobie była dziełem sztuki. Spędziliśmy tam trzy godziny, po czym wróciliśmy do domu. Bez słowa wysiadłem z samochodu i poszedłem na górę. Wszedłem pod prysznic, odkręciłem zimną wodę i pozwoliłem, by chłód rozszedł się po całym ciele. Zaparłem się dłońmi o ścianę i patrzyłem na spływającą wodę. Powiadają, że z miłości można zrobić wszystko, te najgorsze podłości też. Umyłem się i opuściłem łazienkę. Ubrałem się i zajrzałem do małej, dochodziła ósma, więc niedługo powinna się obudzić. Chwyciłem za telefon i wybrałem jeden z numerów z listy, który stał się najbardziej logicznym rozwiązaniem.
— Halo? — usłyszałem po drugiej stronie.
— Potrzebuję terapii. Teraz. — dodałem poważnym tonem. — Przyjedź do mnie, opłacę ci taksówkę, zapłacę podwójnie. — Elena zdawała się być jedną z niewielu osób, która potrafiła jeszcze trzeźwo myśleć. Zapanowała na chwilę cisza w eterze. — Błagam. — dodałem.
— Nie spodziewałam się twojego telefonu. Nie powinnam się zgadzać, ale słyszę, że chyba jest bardzo poważnie. — słyszałem jak cicho wzdycha.
— Jeżeli będziesz musiała komuś odmówić, pokryję każdy koszt, jaki poniesiesz z tego tytułu. — dodałem bez zastanowienia. — Dorzucę jeszcze śniadanie i... W ogóle cokolwiek chcesz, a co jestem w stanie spełnić.
— Dobrze, przyjadę. — odpowiedziała w końcu, podała mi swój adres, a ja zamówiłem jej taksówkę. Cieszyłem się, że Karl pojechał do Rainbow Unicorn, a Sophie była w pracy. Mogłem skupić się na rozwiązaniu swoich problemów. Zgarnąłem Faith, kiedy się obudziła i zeszliśmy na dół. Zrobiłem jej mleko i nakarmiłem. Kiedy jej się odbiło, przewinąłem ją i ubrałem w czyste rzeczy. Rozłożyłem jej matę w salonie i położyłem na podłodze, by mogła się bawić. Sam wróciłem do kuchni i otworzyłem lodówkę. Wziąłem się za śniadanie, obserwując dziecko, które póki co grzecznie się bawiło. Naszykowałem jakecznicę, bekon i pieczywo, kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi. Podszedłem do interkomu i kiedy na podglądzie ukazała się twarz Eleny, momentalnie umożliwiłem jej wejście.
— Mamy gościa, mam nadzieję, że będziesz grzeczna. Chodź do taty na chwilę. — podniosłem ją i pozwoliłem, by rozgościła się na moich rękach. Otworzyłem drzwi wejściowe i patrzyłem jak dziewczyna zmierzała powoli w moim kierunku, rozglądając się na boki. — Dawaj, bo śniadanie stygnie. — pośpieszyłem ją nieco.
— Już idę, po prostu nie byłam nigdy w takim domu. Robi wrażenie. — przyznała, a ja uśmiechnąłem się wdzięcznie. — Boże z tobą jest naprawdę źle... Dobra, nie było tematu, najpierw śniadanie. — poprawiła się, nim paychologiczny demon, przejął kontrolę. — Cześć piękna, ty musisz być Faith. — zaczepiła małą, która schowała buzię w moje ramię.
— A ty się wstydzisz? Nie wierzę... — przerzuciłem oczami. — Zapraszam, wchodź, bo naprawdę będziemy jeść zimne. — powiedziałem, przepuszczając ją w drzwiach. — Jestem sam z dzieckiem, więc nikt nie będzie przeszkadzał.
— Zabrzmiało groźnie. — zaśmiała się, a ja uśmiechnąłem się kącikiem ust.
— Mam dziwne wrażenie, że to ja powinienem się bać. Jednak potrzebuję pomocy kogoś mądrego. — położyłem małą na matę i zasiadłem z Eleną do stołu, gdzie czekało śniadanie. — Kawy?
— Chętnie. — odpowiedziała, podając mi kubek. Wsunąłem dwa kubki do ekspresu i kiedy tylko maszyna wypełniła je aromatycznym płynem, wróciłem do stołu. Zjedliśmy niemal w całkowitej ciszy, tylko Faith wtrącała swoje piski, co jakiś czas. — Dziękuję, było pyszne. — odstawiła talerz do zlewu i wróciła do stołu. Wyciągnęła z torby swój notatnik i długopis, po czym rozsiadła się wygodnie. — Jak mogę ci pomóc?
— Wysłuchaj mnie i zostaw to wszystko między nami. — powiedziałem zgodnie z prawdą, a ona skinęła twierdząco głową.
— Jason, obowiązuje mnie takemnica lekarska. Cokolwiek nie powiesz, zostanie to tylko między nami. — uspokoiła mnie tym nieco. Spojrzałem na dziecko, a ona zastukała długopisem w zeszyt. — Musisz się skupić, jeśli mała będzie potrzebować czegoś, ja pójdę, a ty nie ruszasz się nigdzie i kontynuujesz.
— Nie możesz brać moich obowiązków na siebie. — powiedziałem, a ona tylko się zaśmiała.
— Jestem dorosła i moje dziecko jest już całkiem duże, ale to i owo pamiętam. Uspokój się i zacznij od początku. — uśmiechnęła się lekko, starając dodać mi otuchy.
— Dzisiaj przed piątą wpadł teściu do sypialni. Dostaliśmy od jego matki wskazówki do kogo udać się po pomic w sprawie Cornelii. Super, to zawsze jakiś punkt zaczepienia, ale czeka nas niebezpieczna misja, gdzie poleje się krew. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, żeby nie wyjść na jakiegoś psychola... — dziewczyna patrzyła na mnie ze stoickim spokojem.
— Możesz nazywać rzeczy po imieniu. Jestem w pracy. — zapewniła po raz kolejny.
— Po prostu on oczekuje, że będę zabijać. Dla niego to jest codzienność. Zabiłbym dla niej, ale nie dla niego. Boże, to brzmi jeszcze gorzej, niż w mojej głowie. — jęknąłem żałośnie, a dziewczyna złapała mnie za rękę.
— Nikt nie ma prawa cię do tego zmuszać, ani ty nie masz prawa odbierać komuś żywota. Nie zamierzam oceniać całej sytuacji, bo chyba sam najbardziej rozumiesz, że to niemoralne. Jednak, powinieneś mieć tą świadomość, że możesz odmówić. Nikt nie musi ginąć z twojej ręki. Poza tym, narażasz siebie na niebezpieczeństwo. Ja to rozumiem, że robisz to dla ukochanej osoby, szanuję to. Jednak masz kogoś, kto bez ciebie nie przetrwa. Nie masz pewności, czy odnajdziesz Cornelię, czy tylko jej ciało, ale masz dziecko, które straciło aktualnie rodzica. Może rozważ, by teściu udał się sam w to miejsce, jeżeli jest obeznany w tych sprawach? Nie jestem na twoim miejscu, jednak gdyby los postawił mnie w takiej sytuacji, nigdy nie naraziłabym siebie i dziecka. Masz dla kogo żyć. Ona powinna być teraz poza miłością romantyczną. — patrzyłem na nią i przetwarzałem wszystkie jej słowa, to było mi potrzebne.
— Nie chcę narażać córki na stratę kolejnego rodzica... — przyznałem po chwili namysłu. — Tak samo jak nie wyobrażam siebie w roli zabójcy, bo ja taki nie jestem. Staram się być zawsze najlepszą wersją siebie. Jestem rodzicem, który stracił dzieci, więc przetrwałem najmroczniejszy czas w swoim życiu i poprzysięgłem sobie, że tamten ja już nie wróci. Kocham tę dziewczynę i mogę latać po świecie, szukać jej, ale to chyba za dużo. Dotarłem do granicy, której nie umiem przekroczyć, ale wiem, że Karl, jej ojciec, mi nie odpuści. — wyrzuciłem z siebie, to co leżało mi na sercu.
— Nie możesz ulegać toksycznym osobom. Musisz znaleźć w sobie odwagę i postawić się. Żyj zgodnie z własnym ja. Nikt nie przeżyje twojego życia za ciebie. Nikt nie odpowie za twoje grzechy. Masz wybór i każdy z nich ciągnie za sobą setki lepszych i gorszych konsekwencji. Ustal priorytety, wtedy wszystko będzie łatwiejsze. Może po prostu odetnij się na jakiś czas od teścia, lub weź sprawy w swoje ręce? Jesteś jak taki upadły anioł, którego skrzydła zapomniały, jak latać. Jednak to, że zapomniały, nie oznacza, że nie potrafią. — wsadziła nieco emocji w swoją wypowiedź. Miała rację, że trzeba postawić granicę, że to Faith powinna być teraz najważniejsza.
— Wierzyłem, że jeszcze wszystko może być dobrze, ale teraz mam wątpliwości. Nie chcę, by to dziecko straciło następnego członka rodziny. — westchnąłem lekko.
— Tobie potrzeba oderwania się od tego wszystkiego. Leć na Hawaje, do rodziny. Posiedź na plaży ze starymi znajomymi. Czasami powrót do korzeni to dobra opcja. Pozwala nam na zaczęcie od nowa. — patrzyłem na nią i rozważałem jej słowa. Może zmiana środowiska naprawdę by mi pomogła.
— Jason! Widziałeś gdzieś mój łom?! — szybkie trzaśnięcie drzwiami i wspaniały, donośny ton mojego szacownego teścia wypełnił dom.
— Jest i tatuś... — mruknąłem pod nosem. — Nie mam bladego pojęcia! — odkrzyknąłem.
— Jutro rano pojedziemy znowu na... — zamarł widząc Elenę. Patrzył to na mnie, to na nią. — Co tu się dzieje?
— Elena Woody, terapeutka Jasona. Pan musi być Karl, miło pana poznać. — dziewczyna podniosła się i wyciągnęła dłoń w kierunku ojca Cornelii. Uścisnął jej dłoń i spojrzał na mnie.
— Jakbyś pozwolił sobie wytłumaczyć, zamiast rzucać się z łapami, to wiedziałbyś, że te zdjęcia z kawiarni, to była ona. — powiedziałem, a dziewczyna zaśmiała się.
— Cena bycia sławnym jest wysoka. Dlatego dzisiaj widzimy się tutaj. Chciałby pan dołączyć do sesji? Może zajęcia rodzinne? — zaproponowała, a Karl zrobił wielkie oczy. Był zmieszany, w życiu go takiego nie widziałem.
— Ja... Ja nie mogę teraz, biznesy wzywają, wpadłem tylko po łom. Planujemy szybki remont w klubie, bardzo dużo pracy. Nie przeszkadzam, miłej sesji. — zmył się z prędkością światła, a ja wybuchnąłem śmiechem.
— Jak ty to zrobiłaś? W życiu nie widziałem, by tak szybko się ewakuował.
— Po prostu na słowo „terapeutka" zobaczyłam w jego zachowaniu pogardę. Dlatego wiedziałam, że nie wierzy w to, co robię i nie będzie chciał dołączyć. — wytłumaczyła.
— Jesteś w tym naprawdę dobra. Zaimponowałaś mi. — widziałem, jak jej policzki zarumieniły się. — Co jest? Nie radzisz sobie z komplementami? Taka wybitna pani doktor psychologii, poległa na komplemencie.
— Jason, atakujesz teraz... — jej pewność siebie uciekała w zastraszającym tempie, a na moich ustach zaczynał gościć uśmiech, zapożyczony od wewnętrznych demonów.
— Ja? Broń boże... Ja jestem przecież tylko niewinnym pacjentem, najwspanialszej terapeutki w mieście, która ma nieskalaną opinię... Wiele dyplomów... Jest piękną kobietą i na bank wie, co siedzi mi teraz w głowie. — zaparłem się dłońmi o stół i nieco uniosłem.
— Chyba za dużo sobie wyobrażasz... — wyszeptała, podnosząc się powoli z krzesła i stając ze mną twarzą w twarz. Wpiłem się zachłannie w jej usta. Nie wiedziałem, co opętało mnie w tamtej chwili, ale nie buntowała się. Zacisnęła dłoń na mojej koszulce, a ja wsunąłem ją na stół. Całowaliśmy się przez długi czas, błądząc dłońmi po swoich ciałach. Pisk Faith dopiero nas rozdzielił. Odsunąłem się od Eleny, a ona zaczęła poprawiać ubranie.
— Co tam skarbie? — ukucnąłem przy małej, która nie mogła wyciągnąć zabawki spod kanapy i za wszelką cenę starała się tam wcisnąć. Uniosłem mebel i pozwoliłem, by załatwiła sprawę sama. — Tata idzie się pożegnać z panią Eleną i zaraz do ciebie wróci. — pogłaskałem ją po głowie, kiedy odstawiłem kanapę i przeszedłem do jadalni.
— Ciężko będzie to wytłumaczyć w dokumentacji medycznej. — stwierdziła brunetka, poprawiając włosy.
— Przykro mi, ale to zdażyło się na przerwie na kawę. Nie może być ujęte w dokumentach. — zamknąłem jej notatnik i podsunąłem jej, by spakowała go do torby.
— Mało profesjonalnie wyszło. — powiedziała nieco zawstydzona.
— Jesteśmy tylko ludźmi. Nie martw się, nie będę mieć roszczeń. Jeszcze powiedz ile się należy za sesję. — wyciągnąłem z szafki portfel.
— Nie chcę pieniędzy... — powiedziała cicho.
— To czego chcesz w zamian za tę przysługę? — zapytałem.
— Kolejnej sesji... Jutro? — skinąłem twierdząco głową i zamówiłem taksówkę dla dziewczyny.
— To widzimy się jutro. — rzuciłem na pożegnanie, kiedy odprowadziłem ją do bramy i wróciłem szybko do domu. — Tata narozrabiał... W chuj... — zasłoniłem usta dłonią, kiedy przekląłem przy dziecku. — Niedobry ten twój stary. Kiedyś mu ktoś język wyrwie za to słownictwo. — położyłem się na podłodze, a mała przypełzła do mnie po chwili. Objąłem ją ramieniem i patrzyłem w sufit. — Co powiesz na wakacje pod palmami? Plaża, woda, drinki z palemką, dla ciebie mleko kokosowe z palemką... Kupimy jakiś świetny zestaw do zabaw na piasku, zbudujemy zamek. Pooglądamy zachody i wschody słońca. Skupimy się trochę na sobie, mamy sporo do nadrobienia przez to ostatnie szaleństwo. Kupię ci taką małą spódniczkę z trawy i lei. Będziemy się bawić, jakby jutra nie było... Słuchasz mnie w ogóle? — zerknąłem na swoje dziecko, które zdążyło wsadzić sobie smoczek do buzi i usnęła. — To mam wielki posłuch. — zaśmiałem się lekko pod nosem. — Zdradziłem twoją mamę. Nie wytrzymałem. Chyba wszystko się zmieni... Elena miała rację, najważniejsza jesteś ty. Trzeba zadbać o to, by już nigdy, niczego ci nie zabrakło. — usiadłem powoli i podniosłem niewielkie ciało z podłogi. Zaniosłem ją do łóżka i sam poszedłem do siebie. Czekało mnie kolejne wyzwanie, z którym musiałem się zmierzyć.

STOP TURN ME ON || Jason Momoa FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz