Czas na śmierć.

1.2K 18 4
                                    

Była 12. Ledwo co wstałam z łóżka po wypiciu wczorajszej butelki szampana. Ale musiałam w końcu podnieś się i zadzwonić do taty. Za niedługo miał się odbyć nasz napad na bank. Wiec byłam trochę zestresowana całą sytuacja jaka miała miejsce. Podniosłam telefon i wybrałam numer klikając połącz.

*dzwoni*

-Cześć córciu co słychać?-zapytał głos mężczyzny wydobywa wszy się z głośnika.

-Wszystko dobrze tylko trochę się stresuje tym napadem. Wiesz jak to jest-

-Tak córciu dobrze wiem. Nie martw się mogę załatwić to za ciebie jeśli myślisz, że nie dasz rady-odparł motywując mnie.

-Ha bardzo zabawne tatku ale ja zawsze daje rade!-

-No widzisz! Mądra z ciebie dziewczynka. Moja krew-odpowiedział rozłączając się.
Potrafił motywować ludzi do działania. Za to go kocham, że zawsze mnie wspiera w takich sytuacjach. Nie ma się co dłużej ociągać. Ubrałam sukienkę i szpilki. Pomalowałam się i uczesałam. Wzięłam torebkę i wyszłam z pokoju, idąc korytarzem przywitałam się z kilkoma gośćmi i weszłam no samotnej windy. Gdy jechałam i miałam już wysiadać winda się zamknęła.
Niech to szlak! Krzyknęłam pod nosem, bo nie mogłam się spóźnić. Niech ktoś otworzy to ustrojstwo! Krzyknęłam ponownie waląc pięściami w windę. Wzięłam telefon do ręki i zadzwoniłam do Marcina.
*rozmowa telefoniczna*

-Halo! Panno Lilianno w czym mogę pomóc?-zapytał zdziwiony.

-Zatrzasnęłam się w windzie musisz wezwać recepcie by to naprawili! Nie mogę się spóźnić!-krzyczałam zdenerwowana do telefonu.

-Spokojnie już to załatwię-odparł i się rozłączył.
Czekałam 6 minut aż winda w końcu się otworzyła.

-Bardzo Panią przepraszamy już więcej się to nie powtórzy-rzekła recepcjonistka

-No ja mam nadzieje bo to wygląda jak burdel.-odpowiedziałam i udałam się w stronę wyjścia.
Miałam jeszcze 10 minut a to kawałek drogi. Bałam się, że nie zdążę więc przyśpieszyłam krok. Patrzałam na budynki bez zapatrzenia. Nagle weszłam w jakiegoś chłopca a z mojej torebki rozsypały się ważne papiery.
Chłopak zdjął słuchawki i pomógł mi zbierać.

-Patrz jak chodzisz!-krzyknęłam jeszcze bardziej zdenerwowana.

-Bardzo Panią przepraszam ja nie chciałem-odpowiedział wstając i podając mi zebrane papiery.
Spojrzałam na chwilę na niego i nie dowierzałam własnym oczą. Coś takiego zwykły chłopak a jednak miał tą iskierkę w oku. Wzięłam delikatnie papiery a chłopak uroczo się do mnie uśmiechnął, po czym odszedł zakładając słuchawki. Jak już chciałam go zatrzymać on wszedł do wielkiego budynku. Były to jakieś studia we Francji. Na mojej twarzy był widoczny tylko szok. Ale czemu? Sama tego nie wiedziałam. Nie dłużej się zastanawiając pobiegłam w swoją stronę by dobiec na czas do tajnej miejscówki.

-Wybaczcie za spóźnienie chłopaki ale coś mnie zatrzymało-

-Twój tatuś nie był taki spóźnialski, ale rozumiemy-

-No dobra jaki jest ten wasz plan?-zapytałam siadając do jednego z krzeseł przy długim stole.

-Będzie noc my z Patrykiem udamy się na dach banku. Wynajmiemy jakiś ludzi którzy pozwolą nam się tam dostać bez alarmu. Gdy już tam wejdziemy ty zajmiesz się zabijaniem policji, która powinna wtedy przyjechać. Wespniesz się na wieże nad bankiem i będziesz miała przy sobie snajperki rozumiesz?-

-Tak rozumiem doz obaczenia o 22-rzekłam wychodząc.
Byłam strasznie rozproszona gdy w głowie miałam tylko tego chłopaka. Chyba nigdy dotąd nie spotkałam się z takim czymś. Chyba-Chyba się zauroczyłam. Przecież nie mogłam mieć takiego chłopca z ulicy tata by nie był zadowolony więc musiałam szybko wymazać go z pamięci. Ruszyłam więc do restauracji dla tego, że od ranka nic nie żarłam a przydało by mi się. Wzięłam sobie lazanie ze szpinakiem. Gdy tak siedziałam i czekałam na zamówienie zadzwonił do mnie tata.
*rozmowa telefoniczna*

-Halo tato?-zapytałam.

-Hej córciu wybacz, że dzwonie ale mam dla ciebie sprawę-odpowiedział.

-Tato ja się zakochałam-odparłam przerywając mu w zdaniu.

-o-o he nie spodziewałem się. To chyba dobrze prawda? A w kim?-zapytał

-Spotkałam go przez przypadek na ulicy, i chyb-

-O nie nie nie moja droga! Mówiłem ci coś, tylko faceci którzy są na twoim poziomie! Rozumiesz?-odpowiedział zirytowany moja postawą.

-Ale tato!-krzyknęłam

-Nie ma takiej opcji! Koniec tematu.-

-no dobrze-oparłam bo nie chciałam się już kłócić.-jaka sprawa?-

-Musisz przylecieć z powrotem na Cypr, okazało się, że pani Madzia ma raka i może umrzeć-

-Co tato?!-krzyknęłam zdziwiona

-to tyle narazie-i się rozłączył.
Nie miałam chwili do stracenia wyszłam z restauracji i zadzwoniłam do Marcina by przygotował mi lot na teraz. Po czym przyśpieszyłam krok idąc do hotelu. Gdy do niego dotarłam walizki były już spakowane w aucie jedyne co pozostało to wsiąść.

-Dzięki wielkie-powiedziałam do Marcina.
-Taka moja praca-odpowiedział zamykając drzwi od samochodu

-Co się stało, że tak nagle chce pani jechać?-zapytał Marcin.

-Pani Madzia ma Raka i może umrzeć.-

-Ou no dobrze jedźmy-

18:00 Cypr-Dom Lili.

-Jezu tato!-krzyknęłam cała rozpłakana wtulając się w jego ramiona.

-Spokojnie, jeszcze nie umiera-Powiedział głaszcząc mnie po włosach z uśmiechem, który miał mnie pocieszyć.

-Gdzie ona jest?-zapytałam wycierając oczy od łez.

-W szpitalu. Idź już do swojego pokoju rano ją odwiedzimy.-

-Tato-

-Tak?-zapytał.

-Bo my dzisiaj mieliśmy mieć napad na bank w Paryżu a ja wróciłam dla pani Madzi.-

-To nic kochanie załatwię kogoś na twoje miejsce-

-Dobrze, dobranoc-odpowiedziałam idąc do swojego pokoju.

Przez cała noc nie mogłam spać z myślą o Pani Madzi jak o Tym chłopaku, którego spotkałam. Zostawiłam go tam i najwidoczniej więcej go nie zobaczę. Westchnęłam po czym znowu zaczęłam płakać. Nagle ktoś zapukał do mych drzwi. Był to Marcin, przyszedł mnie pocieszyć. Nie mówiłam wam tego ale tylko w pracy udajemy nieznajomych a prywatnie jesteś przyjaciółmi.

-Słyszałem jak płaczesz przyszedłem pogadać-odparł siadając mi na łóżko i gładząc mnie po łydce.

-Zakochałam się w nie odpowiednim chłopcu-

-Któż to taki opowiadaj ja cie wysłucham- po tych słowach opowiedziałam mu co się stało, i że więcej tego chłopaka nie znajdę.

-Nie martw się kochanie wymyślimy coś-powiedział dając mi buziaka w policzek i odchodząc w nieznane.

Rankiem wstałam ubrałam się i poszłam odrazu do auta. Mieliśmy jechać do szpitala odwiedzić Panie Madzie. Która na nas już tam czekała. Wsiadłam do auta z tatą i znów poruszyliśmy ten zły temat.

-Mam nadzieje, że nie kochasz już tego chłopca-odparł.

-Nie ojcze już nie-skłamałam by nie ciągnąc już więcej tego tematu.

-Mam dla ciebie kandydata ma na imię Piotr- odpowiedział uśmiechając się do mnie.

-To świetnie ojcze-

-Poznasz go jutro na wieczornej kolacji-rzekł poprawiając garnitur.

-Okej-

<><><><><><><><><>
Koniec znowu :))
1489 słów pozderki

Bad Romance-Evan Peters 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz