Nigdy nie lubiłam jeździć metrem. W godzinach szczytu trudno było w ogóle wejść do środka wagonu, nie mówiąc nic o wpadaniu na innych ludzi przy okazji. Żeby było jasne - metro wcale nie jest takie złe. Na pewno o wiele łatwiej jest przedostać się nim niż wiecznie zakorkowanymi ulicami Nowego Jorku, ale trzymanie się brudnych poręczy, słuchanie płaczu dziecka, którego rodzice nieudolnie próbują uspokoić oraz unikanie kontaktu wzrokowego z podejrzanie nadpobudliwymi osobami nie należy do moich ulubionych okoliczności podróży.
Gdybym miała możliwość, prawdopodobnie poszłabym pieszo, jednak sierociniec jest zdecydowanie za daleko od teatru, w którym odbywają się cotygodniowe spotkania klubu tanecznego, o czym tego dnia zupełnie zapomniałam. Dodatkowo na dworze padał śnieg, więc wycieczka z buta tym bardziej nie wchodziła w grę, jeśli chciałabym się rozmrozić jeszcze w tym miesiącu.
Z tych właśnie powodów jechałam właśnie podziemnym pociągiem, nieogarnięta i bez działającego telefonu, trzymając poręcz ręką wyciągniętą w niewygodny dla mnie sposób i jednocześnie próbując nie wywrócić się na mężczyznę z czerwonym rowerem, który stał za mną. Po co mu rower o tej porze?
Z radością wygramoliłam się z przepełnionego wagonu i jeszcze większą ulgą wyszłam na świeże aczkolwiek chłodne powietrze. Naciągnęłam swoją czarną czapkę mocniej, gdy poczułam ostry wiatr i chłodne płatki śniegu na twarzy. Na szczęście teatr był całkiem niedaleko stacji metra, więc dość szybko znalazłam się w ciepłym wnętrzu budynku. Niestety nie mogłam napawać się tą cudowną zmianą temperatury, ponieważ zostało mi pięć minut by się przebrać i pójść na scenę, więc czym prędzej pognałam do szatni i w tym samym tempie z niej wybiegłam.
Zdążyłam w samą porę, stając obok Milesa. On spojrzał na mnie i uśmiechnął się w ten swój charakterystyczny sposób. Odwzajemniłam ten gest i wtedy zaczęły się zajęcia. Próbowałam się skupić na tańcu i popłynąć z muzyką, jednak wciąż wyczekiwałam końca, by porozmawiać z przyjacielem o jego konkursie. Chłopak również czekał by ze mną porozmawiać, bo gdy zegar w końcu wybił godzinę dziewiętnastą i zajęcia się skończyły od razu do mnie podszedł.
- Co się stało, że tak nagle się ze mną dzisiaj rozłączyłaś?! - zapytał od razu rozemocjonowany.
- Telefon mi wpadł do wody, bo krzyknąłeś mi do ucha! - poskarżyłam się. Skrzyżowałam ręce na piersi i spojrzałam na niego wymownie. On wychwycił moje niezadowolone spojrzenie i uśmiechnął się niewinnie. Założył swoją czapkę, tak samo jasnoczerwoną jak podeszwy i sznurówki jego czarnych butów. Do tego miał czarny płaszcz, w którym wyglądał bardzo elegancko i schludnie, co w ogóle do niego nie pasowało. Tak samo jak czerwona torba sportowa, przewieszona przez jego ramię.
Wyszliśmy na dwór i staliśmy wśród spadających z nieba płatków śniegu, czekając aż tata chłopaka po nas przyjedzie. Jak co tydzień, najpierw zawiezie mnie do sierocińca, a później razem ze swoim synem pojadą do domu.
Po chwili Miles zaczął chodzić w kółko, by choć trochę się rozgrzać.
- Pomogę ci go naprawić, tak jak zawsze - powiedział. Spojrzałam na niego. Chciałam mu opowiedzieć, że to urządzenie tyle razy było naprawiane i ma tyle części zamiennych, że już lepiej byłoby kupić nowy, ale widząc jak chłopak lekko podskakuje przy każdym kroku i widocznie nie może się doczekać, aż spytam go o niedokończony wcześniej temat, postanowiłam jednak tego nie mówić.
Poza tym lubiłam siedzieć z Milesem w jego pokoju i razem składać i naprawiać różne urządzenia. Było to robienie czegoś przyjemnego z pożytecznym - miły, spędzony wspólnie czas na naszych zainteresowaniach. Miles zajmował się kodami i różnego rodzaju "wewnętrznymi sprawami", a ja składałam fizyczne części, czyli przepinanie kabelków, skręcanie, spawanie i co tylko dało się jeszcze zrobić w miarę bezpieczny sposób przy naszych środkach.
CZYTASZ
Ghostspider
FanfictionLos często jest przewrotny - daje nam uczucie kontroli tylko po to, by po chwili zrobić bałagan z naszego życia. Coś o tym wiem... Jestem Gwen Stacy. Gdy miałam pięć lat trafiłam do sierocińca. Choć nie pamiętam moich rodziców, czasem czuję ich brak...