Rozdział X

155 28 121
                                    

18.07.1933

Od rana tylko czekałam, aż Stefek pojedzie do Warszawy. Cieszyło mnie to z dwóch powodów, nie wiem z którego bardziej. Nie cenię zbytnio wierszy Stefka, nie są zupełnie w moim guście, no bo kto normalny pisze o jakichś „śmiertelnych maskach uroczystych" i opisuje trumny albo po raz wypisuje patriotyczne brednie? Już mieliśmy Mickiewicza, Słowackiego, Norwida i innych wariatów, nie potrzeba nam kolejnego. Ale jak mu się tak podoba, takie ma dziwne wizje twórcze, to niech sobie pisze, nie mam na to wpływu. Cudownie, że w końcu jego trudy zostaną docenione, pojawi się na polskiej scenie literackiej, a przede wszystkim, że będzie miał z tego pieniądze. Może zaczną go regularnie publikować i będzie miał z tego wcale niezłe pieniądze. A może recenzenci go zmiażdżą i przestanie pisać, bo zrozumie, że nie jest do tego powołany, i zajmie się normalną pracą. W obu przypadkach byłoby dobrze. 

Ale nie tylko z tego powodu się cieszyłam. Właściwie to Stefek mnie dziś średnio obchodził, choć oczywiście kibicowałam mu z całego serca. Bardziej interesował mnie Roman. Chciałam z nim spędzić cały dzień. Myślałam, że może pójdziemy do lasu na spacer i będziemy cały czas rozmawiać albo że przesiedzimy cały dzień na werandzie. 

Te plany pokrzyżowała nam jednak ciotka Rozalia. Siedziała przez cały dzień obok nas, jakbyśmy byli małymi dziećmi potrzebującymi nadzoru, żeby nie zrobić sobie krzywdy w czasie zabawy. Wiem, że po tym, czego była ostatnio świadkiem, nie ufa nam ani trochę, ale bez przesady! Jesteśmy młodzi, zakochani, młodość ma swoje prawa, a jak się sprawę odpowiednio przeprowadzi, to może i Roman za jakiś czas niedługo mi się oświadczy. Ale żeby to zrobił, muszę go trochę zachęcić. Ciotka jest starą panną i nie ma o takich rzeczach pojęcia, a naprawdę powinna pomyśleć o mojej przyszłości. W końcu Roman jest przystojny, bogaty i ma w dodatku zamek gdzieś w Małopolsce. Gdyby ciocia była normalna, to sama by jeszcze dziś poszła z nim porozmawiać i umówić się co do warunków ślubu, jak to robili w powieściach z dziewiętnastego wieku. Z jej mentalnością nie miałaby z tym większego problemu, a mnie by takie rozwiązanie pasowało.

Musieliśmy więc siedzieć z ciotką w salonie i rozmawiać, bo nie chciała nas odstąpić ani na krok. Nie mam pojęcia, dlaczego musiała być tak okropna. Nie mogliśmy nawet mówić sobie po imieniu, żeby się nie oburzała! Okropność!

Nie było nic lepszego do roboty, więc rozmawialiśmy o tym, co się działo ostatnimi czasy w Warszawie, nie mogliśmy jednak mówić o wszystkim, bo ciotka by nas chyba zabiła. Lepiej jej było nie mówić o tym, jak Stefek upił się raz tak, że musiałam go z Romanem zanosić na rękach do domu. Wtedy byliśmy tak blisko chyba po raz pierwszy i już nigdy później nam się to nie zdarzyło, aż do teraz oczywiście.

Ciotka przyglądała się nam uważnie, jakby szukając wszelkich śladów namiętności między nami, a kiedy za bardzo się do siebie zbliżaliśmy, odchrząkiwała znacząco. Nie zwracałabym na to uwagi, gdyby nie fakt, że Roman chyba próbował się wkupić w jej łaski, bo naprawdę uważał i od razu się ode mnie odsuwał, kiedy tylko cioteczka coś zauważyła. Ach, mam jej absolutnie dość, naprawdę.

— Pani nie chce czasem się stąd ruszyć? — Roman zapytał ciotkę, kiedy po raz kolejny niemal zabiła nas wzrokiem. 

Był dla niej zdecydowanie za dobry. Nie zasługiwała na to.

— A po co mi to, tu mi dobrze — odparła ciocia. — Poza tym w Warszawie jest dla mnie za głośno, a i Stefek z Cecylką mają dość małe to mieszkanie, ja bym się tam już nie zmieściła. No i on urządza tam te swoje okropne przyjęcia.

— A tam znów okropne! Bez przesady, pani Rozalko! Panna Cecylia pani powie, jakie tam są porządne przyjęcia. Młodzież inteligencka siedzi przy stole i rozmawia o sztuce, polityce, historii... Owszem, popijamy przy tym trochę wina czy innego alkoholu, ale jesteśmy przecież tylko ludźmi, pani Rozalio, trzeba nam czasem rozrywki.

Zbrodnie namiętnościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz