Kolejny, gotowy balon upadł na podłogę, dołączając do czterdziestu kilku, które zdążyli już przygotować.
– Chyba wystarczy – zaproponował Anthony. Czuł, że piekły go płuca, a wszystko przez jego przyjaciół idiotów, którzy nie pomyśleli o zakupieniu pompki do balonów, podczas zaopatrywania ich w potrzebne dekoracje. Nie miał humoru na imprezowanie, dlatego odmówił wycieczki do sklepu, ale pomału zaczynał tego żałować, bo oczywiście musiał się do wszystkiego dokładać.
Widząc dwie godziny temu Maxa, który wnosił pięć reklamówek pełnych jakiś gówien, zrozumiał, jak poważny błąd popełnił.
– Mamy ich ze sto – powiedział siedzący na podłodze Brandon, który właściwie przygotował najmniej balonów, a kubka napompowanych pomarańczowych dyń wyglądała co najmniej żałośnie przy dokonaniach Maxa. – Nie wykorzystamy wszystkich.
– Żartujesz sobie? – warknął Anthony. – Nie ma nawet takiej opcji. Po co kupowaliście tyle balonów?
– Były w promocji – odpowiedział za przyjaciela Max, z twarzą czerwoną od zawodów, które sobie wymyślił. Dwa razy prawie zemdlał od tego dmuchania. – No nic, będzie na następny rok... – Wstał z podłogi, na której również siedział. Z niewiadomych powodów obaj okupowali akurat sypialnie Tony'ego, ale to on jako jedyny siedział na swoim łóżku i zrzucał gotowe balony pomiędzy nich. – Wygląda na to, że wygrałem – dodał z uśmiechem, rozglądając się po pomieszczeniu.
Anthony przewrócił oczami, ale nie zamierzał się nawet kłócić.
– Oczywiście – powiedział z chytrym uśmieszkiem, lustrując swojego zadowolonego przyjaciela. – W nagrodę możesz zająć się sprzątaniem mieszkania.
– Co? Czemu ja, to nie moje mieszkanie.
– Ty wymyśliłeś organizowanie tej głupiej imprezy – stwierdził Anthony, wciąż nie mogąc uwierzyć, że zgodził się wpuścić do własnego mieszkania znajomych z zarówno ich wydziału, jak i Brandona.
– Bo to Halloween? – przypomniał mu Max, który był fanem każdego rodzaju świąt, chociaż nie zawsze rozumiał do końca na czym rzeczywiście polegają. Uważał, że po prostu każda okazja na urządzenie imprezy jest dobra. – „Pamiętaj, aby dzień święty, święcić", czy jak to tam było...
– To nie jest katolickie święto – wtrącił się Brandon, który jako jedyny z nich pochodził z praktykującej rodziny.
Max zmroził go wzrokiem.
– Coś bardzo się mądrzysz, panie Nadmuchałem Najmniej Balonów.
Brandon w odpowiedzi jedynie podniósł się z miejsca i odszukał reklamówkę, w której był sznurek jutowy.
– Sprzątaj – nakazał, chwytając za nożyczki. – Jestem z was najwyższy, zajmę się wieszaniem balonów.
– To dyskryminacja.
– Nazwij to jak chcesz, zaklepuję to zadanie.
Anthony uśmiechnął się do swojego najlepszego przyjaciela, ale po chwili mina mu zrzedła, bo uświadomił sobie, że to oznacza wspólne sprzątanie z Maxem. Nie było opcji, aby pozwolić mu zajmować się tym samemu, a Brandon zgrabnie się wymigał, rezerwując najłatwiejsze z zadań.
Impreza była już dzisiejszego wieczora i mieli naprawdę mało czasu, aby wszystko przygotować, ponieważ cały pomysł został zatwierdzony przez Tony'ego dopiero wczorajszego wieczoru, chociaż Max błagał go już od miesiąca. Jego przyjaciel naprawdę marzył o tej imprezie, ale nie mógł jej urządzić u siebie, ponieważ mieszkanie, w którym wynajmował pokój było na to za małe i w dodatku mieszkał z nawiedzoną współlokatorką, która zapewne zabiłaby go za urządzanie zwykłej imprezy, a co dopiero jakiegoś satanistycznego przyjęcia z masą niezdrowego żarcia i litrami alkoholu.
CZYTASZ
SAFETY ZONE
AdventureKiedy w końcu cię odnajdę, przyrzekniesz, że już nigdy mnie nie opuścisz? Od ostatnich wydarzeń minęły dwa lata. Chociaż czas nie wyleczył kompletnie ich ran, grupa przyjaciół z Gold Coast stara się odbudować swoje szczęście z ruin cierpienia i utra...