Poranek niósł ze sobą ciszę, głębszą i bardziej przytłaczającą niż zwykle. Cała atmosfera była ciężka, wypełniona niewypowiedzianymi słowami i niewidocznym niepokojem. Nikt nie odważył się przełamać grobowej ciszy, gdyby każde słowo mogło zburzyć delikatną równowagę, która jeszcze spajała wszystko razem. Sytuacja przypominała obraz wczorajszego wieczoru, pełnego napięcia i nieznośnej niepewności.
Will, z ponurym wyrazem twarzy, siedział bez ruchu przy stole, wpatrując się w miskę płatków zbożowych, które nagle straciły dla niego wszelką wartość. Mimo że starał się podnieść łyżkę, jego ręce były zbyt ciężkie, a cała sytuacja zbyt przytłaczająca, by zrealizować najprostszy ruch. Unikał spojrzeń, pogrążony w milczeniu, zrozpaczony i zagubiony w myślach, które nieustannie wracały do wydarzeń z poprzedniego dnia.
Joyce siedziała obok, z głową pełną myśli, które zdawały się nie pozwalać jej znaleźć słów. Cała jej istota była wstrząśnięta, a emocje, które wciąż kłębiły się w jej wnętrzu, sprawiały, że czuła się uwięziona w labiryncie własnych myśli. Wczorajsze zdarzenie przy kolacji pozostawiło ją zdezorientowaną. Nie potrafiła zrozumieć, jak doszło do tego wszystkiego, jak jeden moment mógł tak zburzyć jej spokojny tryb życia.
Kobieta westchnęła cicho, delikatnie kręcąc głową w geście rezygnacji, a jej wzrok przesunął się ku półce nad lodówką, gdzie po chwili zaczęła gorączkowo przeszukiwać wnętrze. Wyciągnęła z niej małe, prostokątne opakowanie, które postawiła na blacie tuż przed Will'em. Początkowo chłopak nie zwrócił na nie uwagi, pochłonięty własnymi myślami, dopóki Joyce, widząc jego nieuwagę, odchrząknęła cicho, by wyciągnąć go z zamyślenia.
— Nie potrzebuję tego — powiedział Will, kręcąc głową, chcąc odrzucić wszelkie próby pomocy. Odepchnął opakowanie, które okazało się być mocniejszym lekiem na astmę, na drugą stronę stolu.
Joyce patrzyła na niego uważnie, studiując jego postawę, a potem usiadła naprzeciwko niego, trzymając w dłoni kubek parującej kawy, jego ciepło zdawało się być jej jedyną podporą w tej chwili. Z lekkim westchnieniem podniosła wzrok, zbierajc myśli.
— Ostatnio dzieje się tyle rzeczy, Will — powiedziała spokojnym, ale wyraźnie pełnym troski tonem, nie tylko próbując go przekonać, ale i uspokoić — Trzymaj go przy sobie, na wszelki wypadek. Nie zaszkodzi mieć zabezpieczenia, nawet jeśli w tej chwili czujesz się dobrze.
— Nie miałem silnego ataku od dwóch miesięcy — odpowiedział, choć w jego głosie brzmiała delikatna nuta niepewności, próbował oszukać nie tylko ją, ale i samego siebie
Joyce wciąż wpatrywała się w Will'a, nie odwracając wzroku ani na moment. Jej brwi uniosły się lekko, w niemym geście pytania i niedowierzania. Coś w jego tonie, w sposobie, w jaki wypowiedział te słowa, wzbudziło w niej niepokój. Nie brzmiał przekonująco. Nie ufała tej odpowiedzi. Czuła, że to, co usłyszała, nie było pełną prawdą
— Kiedy ostatni raz miałeś atak? — zapytała Joyce, unosząc brwi w górę — Od dłuższego czasu nic mi nie mówisz. Zaczynam się martwić.
— W Kalifornii — odpowiedział cicho, niemal niezauważalnie, unikając spojrzenia matki.
Kłamca. Wczorajszy wieczór wyciągnął z Will’a więcej emocji, niż potrafiłby to wyrazić w słowach. Płacz, duszności, uczucie, jakby cały świat zaciskał się wokół niego, a każde pełne powietrze stawało się coraz bardziej nieosiągalne. Tamten moment był intensywniejszy niż jakikolwiek atak, który przeżył przez ostatnie kilka miesięcy. Mimo tego, postanowił to wszystko zatrzymać dla siebie. Nie potrafił znieść spojrzenia Joyce, tak pełnego ciepła, a jednak bezsilności. Jeszcze jednej rozmowy, w której padają przeprosiny, których nie potrzebował, i pytania, na które nie miał odpowiedzi. Milczenie wydawało się bezpieczniejsze. Cichsze. Takie, które nie rani nikogo, poza nim samym.

CZYTASZ
It's just sex
FanfictionW poprawie Siedemnastoletni Will Byers, po rozwodzie swoich rodziców, przeprowadza się wraz z matką i starszym bratem do niewielkiego miasteczka Hawkins, licząc na nowy początek. Choć tamtejsze liceum wydaje się spokojne i niczym nie wyróżniające si...