Hanahaki - śmierć przez miłość
-•-•-•-•-•-•-•-
Bartek Kubicki kochał patrzeć na blondynkę o imieniu Faustyna. Jej cudowne oczy, w które mógł patrzeć całe dni, były przepełnione radością i szczęściem. Jej cudowne blond włosy, które w tym momencie latały jej na wszystkie strony były w jego oczach najpiękniejsze. Zdobiący jej twarz uśmiech wydawał się najlepszą rzeczą w życiu jaką widział kiedykolwiek. Kochał ją, kochał pomimo że ona nie kochała jego. A miłość raniła go coraz bardziej.
Zakaszlał. Na jego dłoni ujrzał kilka białych płatków przyozdobionych jego krwią. Kwiaty w jego płucach niemiłosiernie szybko się rozprzestrzeniały. Ta przeklęta choroba zawitała właśnie jego, dlaczego? Dlaczego akurat on? Dlaczego on musiał umrzeć z powodu miłości do niej. Pomimo, że umierał nadal na nią patrzył. Na jego obiekt westchnień, na blondynkę, jego bratnią duszę, która nie odwzajemniała jego uczuć.
Jego przyjaciele bawili się w najlepsze. Śmiech, radość, alkohol i rozmowy właśnie toczyły się tego wieczoru. Nie jest to coś nowego, to nie jest ich pierwszą impreza tego typu, która nie obyła się bez kilku śmiesznych akcji. Tym razem, jednak jest ona zorganizowana w cudownym miejscu, który tak bardzo kochał - Hel.
Tak znowu tu przyjechali, chcieli miło spędzić kilka dni razem bawiąc się beztrosko. Nie musieli się o nic martwić, mieli kilka filmów na zapas, zawsze mogli nakręcić jakiś film. Bartek również chciał spędzić ten czas spokojnie i miło, lecz choroba nie zbyt mu to umożliwiała.
Szybko poinformował, że idzie już się położyć do swojego kampera. Nie zwracał uwagi na pytanie jego przyjaciela - dlaczego? Jednak on sam odpuścił i poszedł bawić się dalej.
Nie próbował siebie w niej rozkochać, nawet nie miał takiego zamiaru. Wiedział, że są tylko przyjaciółmi, a ona czuła miłość do innego faceta. Operacje też wyeliminował, nie chciał żyć dalej bez możliwości miłości. Chciał mieć kogoś w swoim życiu, jednak nie miał on takiej możliwości.
Chciał mieć osobę, z którą będzie się budził każdego ranka i zobaczy jej twarz. Chciał trzymać ją za rękę, całować ją po policzkach, czuć zapach jej perfum czy nowego szamponu do włosów. Chciał sprawiać u niej uśmiech. Chciał mieć osobę przy której może być sobą, może mówić o niej o wszystkim. Chciał mieć osobę, z którą spędzi resztę swojego życia.
Jego życie dopiero co się zaczynało, brało pierwsze kroki i nabierało tępa, a nie wiedział kiedy kwiaty mogły zapełnić jego całe płuca i zakończyć to wszystko. Umierał, umierał by ona nie musiała cierpieć, by była szczęśliwa. Cieszył się, że ona była szczęśliwa. To mu wystarczyło.
Bartek Kubicki przeklinał te chorobę. Miał zalewie dwadzieścia parę lat, był młody, a już umierał. Pogodził się z śmiercią, ale nie z tym że musiał będzie zostawić bliskich. Genzie była jego drugą rodziną, dziękował że mógł spędzić z nimi ten piękny rok czasu na wygłupach, miłych dniach oraz tych gorszych. Był szczęśliwy.
Nie chciał zostawiać rodziny. Mamy, taty, to oni pokazali mu ten świat, oni dali mu życie. Nie chciał ich zostawiać. Nie chciał by cierpieli. Chciał, aby nikt nie cierpiał.
—Ten dzień był dobry— wydobył zdanie z swoich ust opadając na łóżko. Zakaszlał znowu, a w jego głowie zagościła myśl. "Czy to już? To ten czas?"
Chciał już umrzeć, nie chciał zostawiać innych, bał się śmierci. A jednak jej wyczekiwał. Nie mógł znieść bólu fizycznego, który nie raz ukazywał się znienacka. Nienawidził, kiedy przez miłe ciepło, cierpiał. Nie chciał śmierci, ale też jej pragnął.
Płakał z bólu, z tęsknoty, z świadomą prawdą która była okrutna. Miał już dość, niech te cholerne kwiatki zakończą jego żywot. Niech umrze. Taki jego los.
Los uwielbiał z niego drwić, gdy błagał aby nie było już gorzej, jest gorzej, gdy błagał by było lepiej, nie jest. I teraz chce umrzeć ale nie może. Miał dość cierpienia, bólu.
Miłość sprawiała, że umierał.
•••
—Cholera, kurwa mać— białe płatki, które nie do końca były takie, mnożyły się niemiłosiernie. Chciał krzyczeć, wołać o pomoc ale nie mógł. Jakby nagle odebrano mu mowę.
I tak był sam, nikogo oprócz niego nie było w domu, montażyści byli w innym pomieszczeniu nie usłyszeli by go. Płakał, miał dość, ból był nie do zniesienia. Czuł, że to koniec, czuł że umiera. Sięgnął po wcześniej napisany list na półce i chciał go wziąć w dłoń, jednak upadł przy tym koniuszkami palców sprawiając że list upada na biurko.
Kwiaty z płuc przebijały jego płuca, wydobywały się z jego ust. Samotna łza poleciała po policzku, a płuca zrobiły ostatnie zaczerpnięcie się powietrzem w jego życiu. Umarł. Umarł przez miłość, okropne ale jakże piękne uczucie do innej osoby. Umarł przez lęk, bo bał się spróbować tej miłości do blondynki. Umarł z bólu, iż nie umiał już żyć z bólem, którego nie chciał już więcej czuć. I w końcu nie czuł.
•••
Nawet nie wiecie jak miłość potrafi być okropna. Cierpieć z powodu miłości? Kto to wymyślił, poważnie aż sam jestem zawiedziony.
Kochałem twój uśmiech, zapach, dotyk, głos. Kochałem i będę kochać całą Ciebie. Ale to nic, nie czułaś tego samego co ja, nie chciałem abyś cierpiała, ponieważ ja cierpię. Był by to podwójny ból.
Będę tęsknić za wami wszystkimi. Za każdym dniem, lepszym czy gorszym. Będę tęsknić za moim życiem, za które bardzo wam dziękuję. Będę tęsknić za tymi dniami, które marze by ciągnęły się i nie zakańczały.
Chciałem umrzeć, bo jeśli to czytasz to tak jest. Umarłem. Nie czuje już tego bólu, nie muszę wydobywać z siebie tej bieli z krwistą czerwienią, naprawę krwistą. Jestem szczęśliwy, mam nadzieję że umarłem szczęśliwy. Na pewno, musiałem być wtedy szczęśliwy.
Nie płacz, uśmiechnij się. Będę nad każdym z was, będę na was patrzał, będę dumny. Uśmiechnij się dla mnie. Widzisz ten świat? Biegnij do końca.
Żegnaj. Umarłem z miłości.
—A ja umieram z tęsknoty— rzekła blondynka patrząc na list ostatni raz, leżąc na łóżku i wydobywając płatki z swoich płuc. Wydobywając piękną krwistą biel.
Koniec.
CZYTASZ
Krwista Biel - Fartek
RomanceShip- Faustyna x Bartek K. Opowiadanie jest jedynie wersją literacką, nie ma tu nic co mogło się zdarzyć w życiu realnym. Hanahaki - śmierć przez miłość