𝐃𝐚𝐲 𝟒 - 𝐌𝐢𝐬𝐬𝐢𝐧𝐠 𝐲𝐨𝐮

129 6 0
                                    

Zimy na Lothal bardzo się zmieniały na przestrzeni lat. W podręcznikach opisywano je jako dość łagodne, jednak ze śnieżycami, które wypadały idealnie w Dzień Życia. Kiedy nadeszła era imperium te urokliwe zimy zostały zamienione na ulewne deszcze i zimny wiatr, od którego nie trudno o porządne przeziębienie.

Jednak kiedy na Lothal Imperium zostało obalone, a dym pochodzący od palonych traw nie zatruwał atmosfery, po raz pierwszy od prawie dwudziestu lat śnieg spadł ponownie. 

Pierwsze płatki opadały na jej brązowe włosy, które od prawie od dekady nie przybrały koloru tak bliskiego do naturalnego. Topniejąc na jej policzkach mieszały się ze słonymi łzami i spływając, moczyły jej kurtkę.

Dzień Życia zbliżał się wielkimi krokami, a ludzie na ulicach świętowali już teraz tak hucznie jak nigdy dotąd. Nyska grała na ulicach, a ludzie wreszcie nie obawiali sie celebrować swojego szczęścia.

To nie tak, że się z tego nie cieszyła. Po prostu to zawsze było dla niej święto, w którym nie liczą się prezenty czy potrawy, ale ludzie z jakimi się ten dzień spędza.

Pamietała, że kiedy była małą dziewczynką to był jedyny czas, kiedy jej rodzice spędzali wspólnie czas z nią i Tristanem. Natomiast kiedy dołączyła do załogi Ducha zaczęła doceniać ten wspólny czas ze swoją „drugą rodziną" jeszcze bardziej. Zdarzało się, że kupowali sobie jakieś drobne prezenty albo której z nich przyrządzało jakieś bardziej wykwintne dania. Ale to te długie wieczory, kiedy wszyscy razem siedzieli w pokoju wspólnym, a potem, w późniejszych latach aż do brzasku siedzieli razem z Ezrą, rozmawiając o absolutnych błahostkach, uciszając się nawzajem, żeby nikt nie nakrył ich na opróżnianiu zawartości butelki z alkoholem, którą ukradli ze stołówki.

I może dlatego tamtego dnia Sabine nie mogła zmusić się do radości, kiedy strata uderzała z taką siłą.

Już niedługo Hera i Zeb mieli powrócić na Lothal, a Sabine wiedziała, że będzie musiała przybrać najbardzej przekonujący usmiech, żeby choć troche zachować pozory i nie martwić przy tym swojej „drugiej matki", która dostała w swoim stanie absolutny zakaz przemęczania się i zbytniego martwienia (czego oczywiście i tak nie przestrzegała, ale Mandalorianka wolała nie być tego powodem).

Ale to święto już nigdy nie będzie takie samo. A przynajmniej nie do momentu, dopóki on wróci do domu. Bo chociaż Sabine mogła już nie działać aktywnie w Rebelii to nadal wierzyła, że ostatnia umiera nadzieja, a jej nie straci tak szybko.

Po jej ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz, a jej dłonie drżały z powodu braku rękawiczek, ale to nie było istotne. Wzięła głęboki oddech i gwałtownym ruchem wytarła łzy z policzków, mrugając.

Wyobrażała sobie minę Ezry, gdy pierwszy raz zobaczyłby tu śnieg. Nie zdziwiłaby sie, gdyby skalał z radości i natychmiast zmusiłby ją, żeby wyjść na dwór. I to by było w porządku. Ba! Nawet lepiej niż w porządku. Sabine śmiałaby się z niego, ale czułaby się bardziej niż kiedykolwiek wdzięczna, że go ma.

Ale tak nie było. Dlatego stała w tym zimnie, rozmyślając „co by było gdyby", chociaż wszyscy mówili jej, żeby pójść dalej.

Ale Sabine Wren nie potrafiła przestać się zastanawiać, co by było gdyby dotrzymała te dwie obietnice według chłopca, które sama sobie złożyła.

∗ ❆ ∗

-  Bine, czemu kazałaś mi tu przyjść? I czemu jest tak zimno, wczoraj jeszcze tak nie... - przerwał, a Sabine się roześmiała.

Ezra rozejrzał się wokół zahipnotyzowany, kiedy pierwsze płatki śniegu opadały na jego ciemne włosy. I było w tym coś ujmującego, kiedy biel odbijała się w jego chabrowych oczach.

- Od kiedy to tak...? - zapytał, wpatrując się w niebo. Miał ten głupi uśmiech na twarzy, który absolutnie kochała (czego nareszcie nie bała się przyznać).

- Odkąd tylko Imperium odeszło. Zaczyna sypać co roku niedługo przed Dniem Życia - wytłumaczyła i weszła na  do wieży.

Wróciła chwile później z kocem w dłoniach, który zarzuciła na jego ramiona. Nie byli jeszcze w mieście od powrotu na Lothal kilka dni temu, wiec nie mieli możliwości kupić mu jakiś ciepłych ubrań. Wiedzieli, że niedługo ludzie dowiedzą się, że Ezra wrócił, ale narazie zdecydowali, że zostaną tutaj aż do Dnia Życia, kiedy załoga Ducha się zjawi, a potem pomyślą, co dalej.

Sabine starała się powoli aklimatyzować swojego chłopaka w tym nowym trybie życia. Dużo rozmawiali, poznawali się od nowa, a Mandalorianka opowiadała mu o zmianach tu i tam i to rzeczywiście działało.

Ezra potarł ramiona, próbując się ogrzać.

- Oj nie przesadzaj, na Krownest było gorzej - zaśmiała się i uderzyła go w ramię, a koc trochę opadł, a potem sama podeszła i otuliła go ramionami.

Ezra oddał gest i pocałował ją w czoło. Teraz oboje tkwili pod kocem, a drżenie jego dłoni ustało.

- Właśnie i dlatego stamtąd wyjechaliśmy! - powiedział, udając oburzonego.

Sabine uniosła głowę i oparła się o jego ramie, żeby spojrzeć mu w oczy.

- Przesadzasz - cmoknęła, na co Ezra prychnął. - Są gorsze rzeczy niż zimno.

- Ah tak? Na przykład jakie? - dopytywał z zarozumiałym uśmieszkiem, zbliżając swoją twarz do jej.

- Na przykład - zaczęła, kładąc dłoń na jego karku i masując go lekko. - W pewnym momencie będziemy musieli wrócić na Krownest... - mówiła, a na jej twarzy pojawił się chytry uśmieszek. - ...odwiedzić moją matkę i przedstawić się jako mojego partnera - dokończyła, malując palcem kółka na jego karku, a Ezra momentalnie zastygł.

Sabine zgięła się w pół ze śmiechu, widząc jego bezcenną minę. Wyglądał jakby w swojej głowie oglądał wszystkie możliwe scenariusze, jak takie spotkanie mogłoby się zakończyć.

- Sabine, czy ty chcesz się mnie tak szybko pozbyć? - wykrzyknął, a śmiech Sabine stał się jeszcze głośniejszy.

Sabezra week 2022Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz