Prolog

575 49 8
                                    

Rudolf

W życiu nic nie jest pewne prócz kostuchy czekającej na nas. Ona prędzej czy później wyciągnie po każdego swoje łapska. Nawet jeśli nie jesteś gotowy na pożegnanie się z bliska osobą. Nie interesuje ją jak bardzo ktoś będzie tęsknił, każdego samotnego dnia, kiedy nas zabraknie...

To już prawie trzy lata życia w pojedynkę. Udawania, że wszystko jest dobrze... Że daję radę. Maska surowości i zimna zakładana każdego pieprzonego dnia, by nie pokazać innym jak bardzo jestem słaby. Jednak im bliżej Świąt tym gorzej mi utrzymać ją na twarzy.

Każdego roku w okresie zimowym, kiedy wszyscy spędzają razem ten "magiczny" czas, ja zaszywam się w miejscu, które mi ją odebrało. To tam mogę pozwolić sobie na słabość jaką jest ta cholerna tęsknota i uczucie straty.

Pamiętam to jak dziś. Miałem dyżur nocny w szpitalu, kiedy mój telefon zaczął wydzwaniać. Jednak go zignorowałem. Miałem na głowie dwa nagłe, poważne wypadki, a noc była długa. Zawsze bliżej Świąt liczba pacjentów w szpitalach wzrastała. Ludzie gonią się, by zdążyć ze wszystkimi przygotowaniami... Więc nic dziwnego, że mieliśmy w szpitalu pełne ręce roboty.

Wykończony zarwana nocą, ruszyłem do metra, by jak najszybciej dostać się do domu. Miałem zamiar wziąć szybki prysznic i ruszyć w drogę. Obiecałem mojej żonie Kalinie, że te Święta spędzimy razem i nie chciałem Jej zawieźć... Miałem zamiar jeszcze dzisiaj dojechać na Kaszuby, gdzie powinna już być moja małżonka i pomagać swojej mamie szykować stół do Wigilii.

- Pan Rudolf Gwiazdor? - odezwał się jeden z mundurowych stojących przed moimi drzwiami do domu.

- Tak. - odparłem sucho - W czym mogę pomóc?

- Sierżant aspirat Jerzy Kasprowicz - wyciągnął legitymację w moją stronę - Możemy wejść?

Zdziwiłem się ich obecnością. Nie miałem nigdy żadnych problemów z prawem tym bardziej Kalina. Myślałem, zetmoze chodzi o kogoś ze sąsiadów. Chociaż mieszkaliśmy w bardzo cichej i bezpiecznej okolicy. Jednak pozory mogą mylić.

- Zapraszam - otworzyłem drzwi na oścież i wpuściłem do środka nie proszonych gości.

- Proszę się streszczać Panowie. Jestem po dyżurze nocnym, a mam jeszcze zamiar dzisiaj dojechać na Kaszuby do mojej małżonki.

Usiedli na niewielkiej białej sofie w salonie i rzucali między sobą jakieś porozumiewawcze spojrzenia.

- W nocy doszło do wypadku samochodowego w którym brała udział Pańska żona.

- Wszystko z Nią dobrze? W jakim szpitalu leży? - zbierałem chaotycznie rzeczy. Począwszy od kluczy do stojącego w garażu auta, kończąc na kurtce wiszącej na oparciu krzesła.

- Panie Rudolf. - drugi z mundurowych zatrzymał mnie w miejscu, łapiąc za nadgarstek w którym już trzymałem swoje dokumenty i prawo jazdy.

- Pańska żona nie wyszła z tego cało - spojrzał na mnie ze współczuciem - Musi Pan pojechać z nami i zindentyfikować ciało by potwierdzić tożsamość zmarłej.

Zbladłem słysząc jego słowa. Chciałem myśleć, że na stole będzie leżeć ktoś inny niż moja kochana żona. Że Bóg odebrał komuś innemu ukochaną, sens życia. Wierzyłem w to, póki mi Jej nie pokazali. Popłakałem się niczym dziecko. Razem z Nią odeszła część mnie. To Ona była tą lepsza połówka. Widok zmasakrowanego ciała Kaliny miał już na zawsze prześladować mnie po nocach. Jej niegdyś śniada cera tak cholernie blada... Skóra tak zimna. Oczy szare,bez tych iskierek.

Moja Kalina odeszła, a wraz z Nią moja miłość do Świąt. Nienawidziłem tego okresu. Tych szczęśliwych ludzi idących chodnikiem. Śpiewających kolędników na każdym rogu ulicy. Świecidełek wiszących w oknach, na choinkach czy domach. Stacji radiowych, które puszczają w koło te same Świąteczne piosenki. Telewizji w której już reklamują Kevina. A najbardziej na świecie nie znosiłem świadomości, że już nigdy nie będę mógł spędzić Świat z kobietą, która kochałem całym sercem.

Moja Kalina umarła, a wraz z Nią mój świąteczny duch.

***



Przystanek Święta Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz