Lustrzany Wszechświat

73 2 0
                                    

Dwójka ludzi pracowała w kuźni, formując metal w pożądane formy na potrzeby swojej osady, była to spokojna noc, tak jak wszystkie poprzednie, mieli dużo dodatkowej pracy tego dnia, więc zeszło im aż do nocy, kowal poklepał swojego pomocnika po plecach, niemal go przewracając swoją niemałą siłą.

-No, to tylko sprzątnij i widzimy się jutro.

Pomocnik pokiwał głową, trochę za szybko, a kowal posłał mu miażdżące spojrzenie, pomocnik odwrócił wzrok i zaczął sprzątać, kowal wyszedł, kręcąc głową.

Pomocnik szybko zakończył swoją pracę, chwycił dziwny przedmiot przypominający taczkę i wybiegł na zewnątrz, miasto było puste, jak zwykle o tej porze, mimo to starał się nie hałasować za bardzo, miał w końcu wrodzonego pecha.

Po kilku minutach dotarł do swojego celu, skarpy wystającej w górę, postawił na niej swoją najlepszą szansę na poprawę losu i otworzył ją, potężne ramiona łuków wyrzutni były trudne do napięcia, ale wewnętrzny system bloczków ułatwił to na tyle że udało mu się, zaczął obserwować nocne niebo, nie mówiąc nic, wewnętrznie obawiając się że jedno słowo może wystraszyć jego cel.

Jakiś cień przesłonił gwiazdy, a jego serce zabiło szybciej, skupił się na tym i nie zniknęło, naprawdę tam był, albo była, zresztą nieważne, pewnie nie dostanie kolejnej szansy.

Czekał odpowiednio długo i nacisnął spust, wyrzutnia wystrzeliła z hukiem podobnym do balisty, a jej pocisk poszybował do celu, nie spuszczał z niego wzroku, orientacja celu się zmieniła, cień zakrywał już znacznie mniejszą część nieba, uśmiech wykwitł na ustach człowieka.

Wbiegł z powrotem między domy, kierując się do miejsca w które opadała jego nagroda, kiedy tam dotarł, kilkumetrowy skórzany pakunek akurat dotknął ziemi, niepewnie, na drżących nogach podszedł do niego, przez jego umysł przelatywały niezliczone możliwości na jakie to może się nie udać, ale wszystkie zniknęły kiedy tylko ujrzał spętane stworzenie jaśniej, niemrawo szarpało się w swoich więzach, zamroczone zapachem którym ich przednia część była przesączona, zresztą i tak nie miał najmniejszych szans się uwolnić, siła z jaką wleciał w pakunek zacisnęła sześć pasów, ułożonych koncentrycznie, jeden na szczękach, jeden na szyi, jeden na piersi, jeden na brzuchu, jeden na biodrach i ostatni, w połowie ogona.

Nie było absolutnie żadnej mowy żeby się gdzieś teraz ruszył, z wahaniem, człowiek położył rękę na karku schwytanego smoka, szlachetne stworzenie próbowało się odsunąć, ale nie było to dla niego wykonalne, Czkawka podrapał je za uszami przez worek który miał założony na głowę, to w połączeniu z tym, że worek był nasączony zapachem smoczymiętki, jeszcze bardziej zmniejszyło szarpaninę, ostatecznie nie miało to znaczenia, wszystko poniżej głowy było owinięte w grubą, ćwiekowaną skórę, której smok nie mógł przebić bez ognia, ale Czkawka nie chciał żeby niepotrzebnie się martwił.

Czkawka podbiegł do najbliższych drzwi i załomotał w nie, po kilku chwilach otworzył je zaspany mężczyzna, patrząc się w dół z pogardą, jednak Czkawka już o to nie dbał, tylko wskazał na unieruchomionego smoka za sobą.

-Trafiłem go, trafiłem, rozumiesz?

Oczy wikinga się rozszerzyły i wybiegł z domu, kierując się do wodza, tymczasem Czkawka usiadł obok smoka, opierając się o jego szyję i drapiąc go za uszami, przez to że jego łapy i skrzydła były przyciśnięte do ciała, nie mógł nic zrobić człowiekowi, serce Czkawki się roztopiło kiedy warkot i zdezorientowane dźwięki w końcu przeszły w mimowolne mruczenie, które zwierzę próbowało stłumić, bezskutecznie.

Po kilkunastu minutach Stoik przybył, wraz z sześcioma innymi ludźmi, prowadząc wózek średniej wielkości, wódz spojrzał się najpierw na Czkawkę, a potem na smoka, przenosząc wzrok między jednym a drugim jeszcze trzykrotnie, zanim uwierzył w to, co widzi, pod jego brodą pojawił się rzadki uśmiech, oczy się rozświetliły, a ekscytacja przeniknęła głos, Stoik nigdy się tak nie zachowywał.

One-shotyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz