Księga I

88 5 3
                                    

- Jesteś słaby Pugsley. - stwierdziłam wymownym gestem nakręcając urządzenie - Naprawdę słaby. - ucinam głowę kolejnej lalce.

- Moje zgniłe rybenki! - krzyczał ojciec, a gdy biegł słychać było mikro pęknięcia desek. - Wujek Fester przybył! Chodźcie się przywitać!

- Nie tym razem siostrzyczko. - stwierdziło obojniako utyte coś zawieszone do góry nogami, co powinnam nazywać bratem.

- Niestety. - odpowiedziałam lekko zła. - Innym razem wypróbuję tradycyjne szable pradziadka Lucka.

- Zawsze możesz zrobić to teraz! - próbował zachęcić wyprężając się w taki sposób, że spod pasiastej bluzki wystawał pępek.

- Wiesz nad czym się zastanawiam? - Pugsley lekko przekręca głowę. - Zastanawiam się czy gdybym cię poszatkowała, to dałabym cię Lurchowi czy Babci na kolację. - wstałam go odwiązać wbrew woli.

Przed drzwiami frontowymi:

- Fester! Mój braciszku! - Ojciec obściskuje młodszego brata poklepując go po plecach.

- Gomez! - próbuje dorównać - Nie klep tak mocno, bo jeszcze sztuczne oko mi wypadnie. - rozweselony podchodzi i całuje w dłoń Morticie.

- Oj Fester! - odrzuca zaloty szwagra odchylając głowę w tył zakrywając swoją oziembłą dłonią czoło.

- Tygdudyty! - zaczepia Pugsley'a szarpiąc za nos. Młodszy brat próbuje go zasłonić z zamiarem samoobrony.

- Ja... tylko... mogę... dręczyć... młodszego... brata. - mówię bez żadnych zahamowań z grymasem na twarzy. 

- Wednesday. - Zwróciła mi uwagę rodzicielka. Jej wyraz twarzy sugerował, że pragnie mnie udusić.

- Dobrze - zastosowałam wrogą pauzę. - Matko. - kiwnęłam głową i opuściłam tę skostniałą atmosferę.

Udałam się wgłąb mrocznego domostwa zażenowana całą tą zaistniałą sytuacją. Szukałam dłonią czegoś naprawdę ostrego. Niespodziewanie poczułam rozcięcie na moim paliczku.

- Bingo. - wychyliłam się przez okno nad drzwiami frontowymi i namierzyłam cel włócznią praprababki Ansgary.

- A to daj swojej upiornej siostrze. - słyszałam głos wujka.

- A może wejdźmy? - zaproponowała matka. A ja czym prędzej spuściłam broń z okna. Na nieszczęście Pugsley'a spudłowalam, bo ruszył się z miejsca. - Cóż, a chciałam mu ulżyć. - wpatruje się we wbitą włócznie.

- Co by na to praprababka Ansgara?! - krzyknęła babcia.

- Byłaby zawiedziona nieudaną próbą morderstwa. - zniechęcona odwracam się w stronę babci z zamiarem zrzucenia się z okna i nadziania na tę włócznie.

- Nie przejmuj się. Następnym razem się uda. - wręcza mi dwie laski dynamitu skonfiskowane w zeszłym tygodniu przez matkę. Chciałam je wziąć, ale je odsunęła. - A magiczne słowo?! - wiedźma się uśmiechnęła pokazując swoje zepsute zęby.

- Natychmiast. - wyciągam trupobladą dłoń by odzyskać co moje.

Wiem, że jestem czasem zbyt cięta, ale to taka moja natura. Muszę odreagować nadchodzące święta Bożego Narodzenia. Wszystkie domy są przywdziewane w kolorowe niczego warte lampeczki wzbudzające u mnie odruch wymiotny, a do tego wujek Fester zaczyna się podejrzanie robić miły. Babcia miota się w łóżku i lewituje na myśl o gwiazdce. Rączka też to trochę przeżywa, miewa nocne koszmary o świątecznych hybrydach. Ale te święta zaczynają robić się inne, wujek coś kryje, jego ręce się trzęsą.

- To ja może już pójdę. - niezręcznie odbilo się Babci.

- Czekaj. Zanim opuści mnie twoja osoba, mam prośbę. - wyciągnęłam piłkę do tenisa. - Rzuć to Pugsley'owi.

- PUGSLEY! DO NOGI! BABCIA MA PIŁECZKE! - wiedźma wybiegła.

Ja słysząc, że nikogo nie ma w pobliżu prędko wyszedłam ze swojego pokoju i włamałam się do pokoju brata. Lekko uchyliłam drzwi i usłyszałam specyficzne stukanie metalowej kulki. "Jesteś słaby Pugsley" zdołałam pomyśleć jeszcze raz i odsunęłam się aby uniknąć strzały z łuku.

- Reakcja łańcuchowa wyszedła z mody dobry tydzień temu. - szepnełam wchodząc do jego zaśmieconego spowitego mrokiem pokoju.

Szybkim i pewnym krokiem podszedłam do biurka i odsunęłam szufladę.

- O. Tu jesteś! - udawałam zaskoczenie. Rąsia stukał bardzo szybko, widać było, że jest przerażony. - Ty mi tutaj nie mów, że nie słyszałam twojego stukania. Po prostu ignorowałam cię. - dłoń się turla i upada na zewnętrzną część. - Jeszcze jeden dzień i byś zdechł? - Podnosi się i kłania. - A chcesz trafić do mojej szuflady? - Cofa się. - Chodź! Nie ma czasu na pogaduszki. Musimy obmyślić plan, aby się zemścić. - wskoczył mi na ramię.

- Wednesday! - głos matki odbija się echem.

- Idź do mojego pokoju i nie pokazuj się najlepiej nikomu. W tym domostwie nie wolno nikomu ufać. - odprowadziłam go wzrokiem.

- WeDneSdAY!!!! - wrzeszczy.

- Idę Matko. - odbiłam się i ruszyłam powolnie w tą stronę, w którą nie chciałam się udawać.

Po spokojnym i dostojnym zejściu po starych skrzypiących schodach trzymając się za niestabilną poręcz dostrzegła mnie familia.

- Czego? - zapytałam łącząc z każdym osobna surowy wzrok, kończąc na mojej lekko uśmiechniętej matce.

- Moja toksyczno mucheńko. - zaczął tata.

- Dosyć Gomez. - przerwała matka. - Je vais lui dire (Ja jej to powiem).

- Ojj! Ty wiesz jak rozpalić we mnie... - ojciec wił się z namiętności.

- Co chcesz mi powiedzieć? - grzecznie przerwałam.

- Po prostu przeczytaj. - Wyciągnęła w moją stronę jakiś list.

Mam nadzieję, że pierwszy rozdział się wam spodobał, drugi już jest połowicznie zrobiony, ale będzie dłuższy ;)

Wednesday Last ChristmasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz