IX ~ Cosa significa amare?

392 11 2
                                    

Kiedyś miłość inna niż ta, której doświadczałam od rodziny, była mi obca. Idąc ulicą i widząc trzymające się za ręce pary, zastanawiałam się co trzeba widzieć w drugim człowieku, żeby tak nisko upaść. Uważałam miłość za niepotrzebną. Od pierwszej klasy gimnazjum radziłam sobie sama, rodzice płacili za internat, ale nikt mi nie pomagał w codziennym życiu w zupełnie obcym dla mnie mieście. Może ewentualnie czasem Artur Szalpuk, ale on miał przecież swoje sprawy na głowie. Wiele rzeczy organizowałam sobie sama. Musiałam szybciej dorosnąć i zrobiłam to samodzielnie, bez żadnej "drugiej połówki". Było mi tak dobrze, przywykłam do tego, pogodziłam się z tym i nie zamierzałam tego zmieniać. Dopóki nie upadłam po raz pierwszy.

To była moja pierwsza, tragiczna dla mnie w skutkach porażka. Wydawało mi się, że się zakochałam, a Antek mnie w tym utwierdzał. Nie wiedziałam czym jest miłość, jak powinna wyglądać. Wydawało mi się normalnym, że mu pomagałam, poświęcałam się dla niego, ale jednocześnie oboje mieliśmy swoje własne życia. Jak się okazało, mieliśmy również swoje dwa różne światy. Trochę zajęło mi zrozumienie, że on mnie nie kochał, że byliśmy parą tylko z nazwy. Tak naprawdę on tylko brał, a ja dawałam mu więcej i więcej. Nie tak wyglądała miłość. Nadszedł dzień, kiedy wszystko się skończyło. A ten koniec mnie zniszczył. Chciałam odwiedzić go w domu, nie był w szkole, bo był chory. Pomyślałam, że chociaż chwilę z nim posiedzę i potowarzyszę. Wpuściła mnie jego mama, powiedziała, że jej syn siedzi w pokoju z koleżanką, co już mnie zdziwiło, bo raczej w chorobie gości się nie przyjmuje. Weszłam do pomieszczenia i zobaczyłam go dobierającego się do mojej przyjaciółki. Milusio.

Tego dnia wszystko się zmieniło. Przez miesiąc właściwie nic nie mogłam przełknąć, z obrzydzenia i z rozpaczy. Z nikim nie rozmawiałam, choć przy rodzinie udawałam, że wszystko jest w najlepszym porządku. Chodziłam normalnie na treningi, ale ćwiczyłam więcej niż kiedykolwiek. Byłam wykończona, ale to był mój sposób na zapomnienie i poradzenie sobie z rzeczywistością. Jeździłam do domu na weekendy rzadziej, tłumacząc się dodatkowymi treningami, których nie było. W tym czasie, pomimo tego, że doprowadziłam swój organizm na granice wytrzymałości, poprawiłam jakość swojej gry, zwłaszcza zagrywek i ataków. Teraz to mi się przydawało w grze, ale wtedy... nie było tak kolorowo. W końcu trener zauważył, że coś się we mnie zmieniło. Rozmawialiśmy, powiedział, żebym dała sobie odpocząć, bo się wykończę, ale jakoś przywykłam już do takiego trybu życia. Tak mi się wydawało, skoro radziłam sobie na meczach, zdobywałam statuetki MVP i powołania na mecze reprezentacji.

Bańka, w której żyłam, pękła, kiedy pojechałam do Olsztyna na weekend przed Mikołajkami. Indykpol grał wtedy mecz ze Skrą i chciałam zobaczyć występ mojego brata. Zatrzymałam się u niego, to była jedna z niewielu okazji, jakie mieliśmy, by się spotkać i zrobić coś razem. On już odkąd mnie zobaczył, wiedział, że coś jest nie tak, że przez trzy miesiące naszych rozmów telefonicznych wciskałam mu kłamstwa. Zauważył, że mało jem, a większe posiłki zwracałam w łazience. Próbował wyciągnąć ze mnie prawdę o tym, co się działo, chciał reagować. Zatrzymałby Ziemię, gdyby mógł. Nie chciałam mu nic mówić, nie wiedziałam jak by zareagował. Ostatecznie nie miałam wyjścia i musiałam mu wszystko wyznać, kiedy przed sobotnim meczem zemdlałam, gdy się przytulaliśmy. Osunęłam się w jego ramionach. Przestraszyłam go, choć nieprzytomna byłam niecałe dwie minuty. To chyba były jego najgorsze minuty tamtego roku. Dodatkowo kilka godzin później Indykpol przegrał mecz z Bełchatowianami. Obwiniałam się o to, ale Kuba próbował mnie pocieszyć, mówiąc, że to nie moja wina. Tylko że to ja go rozproszyłam, gdyby nie to mógłby zagrać lepiej.

Mojemu bratu bardzo zależało na moim zdrowiu. Pomimo moich protestów powiedział wszystko rodzicom i mojemu trenerowi. Mieli mi za złe, że się tak zaniedbałam, ale razem pomogli mi z tego wyjść. Teraz kiedy byłam w podobnym punkcie, bałam się komukolwiek o tym powiedzieć, bo wiedziałam, jaka będzie reakcja. Nawet jeśli nie było aż tak źle, nie mdlałam i wymiotowałam tylko czasami, to i tak nie chciałam, żeby ktokolwiek o tym wiedział. Zwłaszcza że nie miałam żadnego uzasadnienia, dlaczego to znowu się dzieje. Wiedziałam, że by mi pomogli tak jak ostatnio. Wtedy zareagowali. Krok po kroku było coraz lepiej, choć długo nikogo do siebie nie dopuszczałam, ale zaczynałam jeść w miarę możliwości normalnie.

Sii Mio. Sii Mia. || Nicola ZalewskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz