V

1 0 0
                                    

Nadeszła jesień, a wraz z nią pluchy, deszcze, szarugi. Wszyscy mieszkańcy Lipiec przygotowywali się do jarmarku w Tymowie, na który w końcu wyruszyli. Opis jarmarku.

Nadchodziła jesień. Pod wieczór często podały zimne deszcze. Bociek z przetrąconym skrzydłem, który nie odleciał do ciepłych krajów, chodził po łąkach. Pojawiał się czasem na podwórzu Borynów, gdzie Witek rzucał mu jedzenie. Coraz więcej „dziadów" żebrzących chodziło po wsi od domu do domu. Niektórzy opowiadali, że przychodzą ze świętych miejsc – z Częstochowy i Kalwarii, chwaląc się tym, co widzieli i co przeżyli. We wsi nie słychać już było przyśpiewów, a ludzie siedzieli w izbach.

Mieszkańcy Lipiec wybierali się za parę dni na coroczny jarmark na świętą Kordulę, bojąc się o stan dróg (wskutek deszczów mogły rozmięknąć). Na długo przed tym świętem planowali, co by tu sprzedać z inwentarza, z ziarna czy przychówku, by w zamian kupić na straganach przyodziewek i sprzęty gospodarskie. Gorące przygotowania również były udziałem Borynów. Maciej z Kubą kończyli młócenie pszenicy, Hanka z Józką podkarmiały maciorę i gąski (by drożej je sprzedać), a Antek z Witkiem jeździli do boru po susz na ogień i ściółkę do obory i na ogacenie ścian chałupy.

Następnego dnia wraz ze świtem ludzie podążali do Tymowa na oczekiwany jarmark. Topolową drogą poruszał się wolno sznur wozów. Nie wszyscy jednak mieli możliwość jazdy, ponieważ na wozach umieszczono inwentarz na sprzedaż. Gospodarze i komornicy szli piechotą. Co biedniejsi ciągnęli za sobą uwiązane na sznurkach świnie, barany, krowy. Również parobcy podążali na jarmark, który był także miejscem załatwienia nowej pracy, znalezienia ciekawej oferty. Lipce nagle opustoszały, zdawało się, iż nikt ich nie zamieszkuje... Maciej Boryna pozostawił w domu Kubę płaczącego z powodu uniemożliwienia mu podróżny na jarmark, Witka i Jagustynkę, która otrzymała polecenia przygotowania posiłku i wydojenia krów.

Gospodarz szedł piechotą, mając nadzieję, iż uda mu się dosiąść do któregoś z sąsiadów (rodzina pojechała wcześniej wozem). Nie pomylił się – do swej bryczki zaprosił go organista. Była tam już organiścina wraz z synem Jasiem, który specjalnie przyjechał ze szkoły na święto. W przyszłości miał zostać księdzem. W trakcie jazdy minęli Dominikową, Jagnę i Szymka, którzy również jechali wozem (wraz z inwentarzem). Po wzajemnym pozdrowieniu młody organista zdawał się być niezwykle zachwycony urodą Jagusi. Kiedy dojechali do miasteczka, Maciej podziękował za podwiezienie, po czym poszedł szukać swej rodziny. Przeciskał się przez tłum, zatłoczone ulice, mijał place, zaułki, pełne wozów i przeróżnych towarów. Na poklasztornym rynku stały kramy obwieszone paciorkami, lusterkami, wstążkami. Dalej sprzedawano święte obrazy.

Kupił Józce chustkę na głowę (obiecał ją córce już na wiosnę), potem przepychał się do targowiska za klasztorem, mijając po drodze wysokie drewniane kozły, na których wisiały szeregi butów. Widział rymarzy, kołodziejów, garbarzy, krawców. Mijał stoły zapchane kiełbasami, boczkami, szynkami. Piekarze prosto z wozów sprzedawali placki, chleb i bułki. Ustawiono też kramy z książkami i zabawkami. Pośrodku rynku, dookoła drzew rozłożyli się ze swymi towarami bednarze, blacharze i garncarze, za nimi stali stolarze z pięknie wykonanymi meblami. Wszyscy zachwalali towary wystawione na sprzedaż. Na wozach kobiety sprzedawały cebulę, jajka, masło. Można było nawet kupić gorącą kiełbasę i herbatę. Dobrą atmosferę psuł widok ślepych, kulawych, niemych „dziadów" żebrzących pod murami katedry.

Boryna w końcu odnalazł Józkę i Hankę, którym nie udało się jeszcze sprzedać maciory – ludzie ciągle targowali cenę. W tłumie dostrzegł Jagnę stojącą wśród wozów, lecz gdy w końcu udało mu się dotrzeć w to miejsce – już jej nie było. Odnalazł za to Antka siedzącego na workach pszenicy, o którą targowali się kupcy. Gdy syn poprosił Macieja o złotówkę (chciał się napić i coś zjeść), zaczął mu wypominać, że patrzy jedynie na jego pieniądze, lecz w końcu zgodził się. W Tymowie Boryna udał się do alkierza zajmowanego przez pisarza z prośbą o sporządzenie

skargi sądowej na dziedzica. Oskarżał go o to, iż borowy pobił Witka i przepędził jego krowę, wskutek czego zdechła. Maciej nie zamierzał darować dziedzicowi swej krzywdy. Domagał się pokrycia wszelkich poniesionych strat. Potem spotkał Jagnę mierzącą na jednym ze stoisk czapkę, którą chciała kupić bratu. Zaczął szeptać czułe, niewinne słówka, patrząc jej namiętnie w oczy. Gdy odeszła od kramu, torował jej przejście w tłumie. Przy jednym ze stoisk Jagna zachwyciła się chustkami i wstążkami, co spowodowało, że Boryna gotów był zapłacić za wszystko, co tylko dziewczyna wybierze.

Nie przyjąwszy propozycji, córka Dominikowej poszła dalej. Nie przeszkodziło to skąpemu zazwyczaj Maciejowi w zakupie prezentu i dogonieniu panny. Stanęli przy kramie z koralami i paciorkami, które Jagusia zaczęła mierzyć. Wówczas usłyszała od adoratora, że po nieboszczce żonie ma on w skrzyni aż osiem par korali. Gdy usiedli, Maciej patrzył zachwycony na jej urodę, zdrowie i młodość. Spytał, czy wybrała już któregoś z licznych adoratorów, na co odparła, że nikogo jeszcze nie przyjęła. Wtedy ofiarował jej chustkę i wstążkę, co spowodowało rumieniec zaskoczenia i szczęścia na twarzy dziewczyny.



Zakochany Boryna nie zauważył jej jaśniejących oczu, gdy na pożegnanie wspomniał o Antku. Jagna udała się na poszukiwanie matki. Przy klasztornym murze dostrzegła żebrzącą Agatę siedzącą na slomie. Staruszka zapytała Jagnę o Lipce i rodzinę Kłąbów, czym wywołała zdziwienie rozmówczyni (przecież Kłębowie wygnali Agatę, a ta o nich pytała!). Tymczasem Boryna po rozstaniu z Jagną spotkał swego zięcia kowala domagającego się ponownie przepisania większej liczby morgów na rzecz żony. Czekał na to cztery lata. Mimo że straszył sądem, Maciej po raz kolejny odmówił. Jeszcze nie umiera i nie musi nic przepisywać. Kowal zdał sobie sprawę, że złością nic nie wskóra, więc zmienił taktykę. Zaczął prosić, by teść postawił mu wódkę, na co ten przystał. Przy alkoholu zięć ponownie zapytał o przepisanie i spłaty. Mężczyźni rozeszli się. Boryna powrócił do Antka.

Jarmark dobiegał końca. Zaczął padać deszcz. W tak uciążliwej aurze ludzie zwijali kramy i odjeżdżali do domów. Miasteczko pustoszało i milkło. Jedynie bezdomnym żebrakom. nigdzie się nie spieszyło.Borynowie wracali do Lipiec pustym wozem, ponieważ udało im się sprzedać cały inwentarz. Kupili wiele rzeczy niezbędnych do prowadzenia gospodarstwa. Zapadał zimny wieczór. Antek popędzał konie. Gdy dojeżdżali do lasu : „Ciemno było, że choć oko wykol; deszcz padał coraz grubszy i gdzieniegdzie po drodze rozlegały się turkoty wozów i ochrypłe śpiewy pijaków, albo i ktosik człapał się wolno po błocie. A środkiem topolowej drogi, co ino szumiała głucho i pojękiwała jakby z zimna". Minęli na drodze pijanego Jambrożego, który śpiewał najgłośniej jak tylko mógł. „Plucha szła taka i ciemność, że koniom ogonów nie rozeznał, a i światła wsi widziały się ledwie jako to wilczych ślepiów migotanie".

Chłopi-streszczenie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz