Rozdział 2. Tajemniczy gość.

70 14 18
                                    


Marinette tego samego dnia wieczorem, po tym, jak już uporała się z pomocą ojcu przy wypiekaniu chleba na kolację, udała się do czwartej wieży, w której przeznaczone były komnaty dla służby. Tam na samym jej szczycie, w pokoju, który pełnił niegdyś funkcję strychu, były jej skromne kąty.

      Padła na skrzypiące łóżko, dalej rozmarzona, wspominając poranne spotkanie księcia. Rozmyślała, jaki to jest przystojny, a głos ma niczym najznakomitszy aksamit. Delikatny i piękny. Mogłaby go słuchać i podziwiać godzinami, co w sumie już robiła, choć do tej pory z daleka.

      Pod stopami docierały do niej odgłosy krzątaniny rodziców, którzy mieli pokój tuż pod nią, głównie dzięki temu udało się załatwić dla niej osobny pokój na poddaszu. Nie słyszała, o czym dokładnie mówią, ale przedarło się do jej świadomości jedno słowo, bal. Na ten dźwięk wstała. W podskokach podeszła do niedużego i jedynego okienka, jakie tu było. Nie wpadało przez nie zbyt wiele światła, ale miało jedną wyjątkową zaletę. Gdy przez nie wyjrzała, miała doskonały widok na przeciwną wieżę, w niej mieściły się komnaty księcia Adriena. Nie widziała co prawda za wiele przez wielkie kotary w oknach, ale od czasu do czasu dane jej było podziwiać go, jak przebywał na swoim balkonie. Niestety nie tym razem, przez co nieco posmutniała. Westchnęła, odchodząc od okna.

      – Ciekawe co założyć na bal... Cokolwiek by to było, na pewno będzie wyglądał olśniewająco... – wzdychała rozmarzona. Mogła jedynie tylko marzyć, bo nie będzie mogła tam być, by go ujrzeć. Na książęcy bal nie wpuszczane są córki piekarza, nawet tego najlepszego w całym królestwie. Z tą myślą rozejrzała się po swoim pokoju.

      Pełno w nim było wszelkiego rodzaju materiałów, na które ciężko zarabiała, pomagając ojcu i od czasu do czasu szyjąc kreacje dla co bogatszych mieszkańców w mieście. Nie była jeszcze zbyt znana, ale jej prace cieszyły się zainteresowaniem. Zszywała oraz cerowała również wszystkie dziury, z jakimi przyszli do niej inni pełniący służbę na zamku jego mieszkańcy.

      Podeszła do mocno już sfatygowanego manekina, na którym wisiała jeszcze nieskończona suknia balowa. Nie robiła jej dla nikogo konkretnego, po prostu pewnego dnia jakoś tak sama wyszła z jej rąk. Byłaby idealna na jutrzejszy wieczór. Dotknęła delikatnej tkaniny, wyobrażając sobie jak sunie w niej po parkiecie sali balowej. Może wtedy książę zwróciłby na nią uwagę? Porozmawiałby z nią, zaprosił do tańca... By później w świetle księżyca dostrzegł jej uczucia i poprosił ją o rękę. Oczami wyobraźni widziała piękny ślub, trójkę dzieci i długie, szczęśliwe życie u boku ukochanego.

      Pokręciła głową, odganiając od siebie te senne omamy. Przecież te nierealne marzenia nie mają najmniejszych szans, by się ziścić. W końcu jest tylko pospolitą dziewczyną pachnącą chlebem, na którą nikt z wyższych sfer nawet nie zawiesza oka, traktując ją w najlepszym wypadku jak powietrze.

      – Tak bardzo chciałabym tam jutro być i go chociaż zobaczyć... – westchnęła, znowu siadając na łóżku.

      Ledwie wypowiedziała te słowa, a w pokoju nie wiadomo skąd pojawiła się dziwna czerwona mgiełka. Marinette pisnęła, stając na łóżku, rozglądając się za źródłem tego nagłego zjawiska.

      – Myślę, że mogę ci pomóc – powiedział cieniutki głosik.

      Mgiełka niebezpiecznie blisko zaczęła podlatywać do wystraszonej dziewczyny, a po chwili pośród niej zmaterializowała się maleńka, nie większa od laleczki, skrzydlata wróżka. Jej owadzie skrzydła były całkiem przezroczyste, a zarazem błyszczące, za to jej czarne warkoczyki odstawały na boki niczym dziwne czułki. Miała na sobie suknie wyglądającą jak kwiat róży, pełna czerwonych warstw łudząco podobnych do kwiecistych płatków. Jej zapach również był intensywnie kwiatowy, jakby dopiero co przybyła ze świeżo kwitnącego ogrodu.

      Marinette znowu pisnęła, nie wiedząc, czy to jakieś omamy, czy naprawdę widzi to cudaczne stworzenie. Zaczęła machać rękami, chcąc ją odgonić, wróżka jednak na przekór podleciała jeszcze bliżej.

      – Spokojnie, przybyłam aby ci pomóc z... – Nie udało jej się dokończyć zdania, bo ręka dziewczyny uderzyła ją z taką siłą, że wróżka wylądowała na podłodze, wydając odgłos niczym upuszczony naleśnik.

      – Powiedziałaś, że chcesz mi pomóc...? – dotarło to w końcu do niej.

      Przestała wymachiwać szaleńczo rękami, choć dalej nieufnie zeskoczyła z łóżka i uklękła przed poszkodowaną. Ta migiem pozbierała się, poprawiając nieco sukienkę, doprowadzając się do porządku, po czym znowu zwróciła się co dziewczyny.

      – Dokładnie, po to tu właśnie przybyłam – oznajmiła, ponownie wzbijając się w powietrze przed twarzą Marinette.

      – Wybacz moją reakcję, nie spodziewałam się odwiedzin... kogoś takiego – zająknęła się, wyciągając przed siebie dłonie. Wróżka nie wyglądała na urażoną, za to zgrabnie wylądowała na jej palcach i skłoniła się elegancko.

      – Wybaczam ci, to w końcu ja wpadłam tu bez zaproszenia, ani nawet bez zapowiedzi – odparła, uśmiechając się życzliwie.

      – O jakiej pomocy mówiłaś?

      – Pomocy w tym, byś mogła spełnić swoje marzenie i choć raz porozmawiać z księciem Adrienem – oznajmiła wesoło, a Marinette zatkało. Czy jej uczucia do księcia są aż tak oczywiste, że nawet takie malutkie stworzonka to dostrzegają? Ta myśl sprawiła, że cała się zarumieniła.

      – To niemożliwe, książę nigdy nie porozmawia z byle córką piekarza, nawet mnie do niego nie dopuszczą – odparła, nie pojmując jak mogłoby do tego dojść.

      – To prawda, no chyba, że cię nie poznają – powiedziała tajemniczo, następnie jakby znikąd na jej maleńkich dłoniach pojawiły się kolczyki. Czerwone kuleczki, wyglądające jak rubinowe perły mieniły się tak pięknie, aż zaparło Mari dech w piersiach.

      – Kolczyki?

      – To magiczne kolczyki. Gdy je włożysz, to w oczach innych staniesz się wysoko urodzoną niewiastą. Nikt nawet nie pomyśli, że możesz być córką piekarza – wyjaśniła wróżka i położyła biżuterię na jej dłoni, potem wzbiła się ponownie w górę.

      – Będę mogła bez strachu spotkać się z księciem Adrienem? – upewniła się, nie dowierzając własnemu szczęściu.

      – Tak, tylko pamiętaj. Magia nieodwracalnie pryśnie pięć minut po północy. Po upłynięciu tego czasu ludzie ponownie dostrzegą w tobie oblicze niezdarnej córki piekarza – ostrzegła ją, a czerwona mgiełka ponownie zaczęła wokół niej krążyć.

      – Pięć minut po północy – powtórzyła, lecz nim zdążyła zapytać o coś więcej, wróżka zniknęła, a wraz z nią magiczna mgiełka. Jedynym dowodem, że to nie był jakiś dziwny sen, były kolczyki spoczywające na jej dłoni. 



******************************

Drugi rozdział skończony. No i znowu perspektywa Marinette, ale spokojnie, tak jak obiecywałam pod poprzednim, perspektywa Adriena również będzie i to już w następnym rozdziale. Postaram się go poprawić jutro, ale niczego nie obiecuję. Jak ci się podoba, jak na razie? Koniecznie napisz, co sądzisz, bo jestem ogromnie ciekawa. :D

Nowe obliczaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz