Rozdział czwarty

40 6 0
                                    

Ewa

Gryzę kawałek idealnie upieczonego indyka, gdy siostra bom­barduje mnie pytaniami.

– Fajny jest? – W jej oczach płonie ciekawość. – Przystojny też na żywo czy tylko na ekranie?

– Przecież podczas pracy na planie nie zakładają mu na głowę maski – wyjaśniam, przełknąwszy mięso. – Wygląda tak samo jak na ekranie. Wydaje mi się, że przeceniasz moc kamery.

– No nie gadaj, że te wszystkie aktorki wyglądają na co dzień identycznie jak w kinowych hitach – mówi Monika i wydaje coś w rodzaju parsknięcia. – Nie wierzę, że nie mają na sobie tony tapety, zanim w ogóle wyłonią się z przyczepy.

– A czy według ciebie kobiety niepracujące jako aktorki nie nakładają na twarz tapety? – pytam, rzucając jej wymowne spojrzenie. Pod grubą warstwą podkładu pojawia się rumieniec, a siostra wlepia wzrok w talerz.

– Tylko ty jesteś taka odważna, żeby się nie pudrować – py­skuje pod nosem.

– Może jest po prostu leniwa – wypala brat. – Ja też wolał­bym rano pospać, zamiast godzinę ślęczeć przed lustrem, żeby zamienić się w kogoś, kim na co dzień nie jestem.

Przybijam Adrianowi piątkę, mimo że właściwie nazwał mnie leniem, a Monika tylko przewraca oczami. To prawda, nakładam na twarz krem i tuszuję rzęsy, bo po prostu szkoda mi czasu. Pełen makijaż wykonałam tylko na premierę filmu Daniela. Sam umówił mnie u specjalistki, żebym „wyglądała jak milion dolarów". Chyba zmywałam to dłużej, niż ta dziew­czyna nakładała, ale czego się nie robi dla swojego mężczyzny. Musiałam mu dorównywać prezencją, choć u niego obyło się bez tapety.

Mama odkłada widelec i postanawia skupić na mnie swoją matczyną mądrość i troskę, mówiąc:

– Czy macie dla nas z Danielem jakąś nowinę?

Wszystkie spojrzenia wbijają się we mnie, a indyk zaczyna drapać gardło. Przełykam z wysiłkiem i sięgam po szklankę z wodą. Popijam powoli, mając nadzieję, że znudzą się czeka­niem i zmienią temat. Nie udaje się. Szkoda, że nie ma ze mną Daniela, na którym mogłabym teraz polegać. Chyba.

– O jaką nowinę pytasz? – zagajam.

– Czy zamierzacie w końcu się pobrać? – tłumaczy spokoj­nie mama. – Pięć lat to kupa czasu. Pary z takim stażem mają już dzieci.

– Nieprawda – broni mnie brat. – Ja zerwałem z Aśką po sześ­ciu latach i nie mieliśmy dzieci. Powiem więcej, bardzo dobrze, że nie mieliśmy, bo teraz musielibyśmy dzielić się opieką i płacić im za terapeutę, żeby nie miały traumy w dorosłym życiu, bo staruszkowie się rozwiedli.

– Świat się zmienił, mamo – wyjaśniam delikatnie. – Dzisiaj ludzie mieszkają ze sobą latami, zanim w ogóle zdecydują się na zaręczyny, a co dopiero ślub. Rodzinę zakłada się często bliżej czterdziestki, a nie zaraz po dwudziestce, jak za waszych czasów.

– Nie martw się, mamo – rzuca wesoło Monika. – Jak ja po­znam bogatego faceta, to urodzę ci wnuka i będziemy razem pić herbatkę całymi dniami.

– Monia, co ty masz we łbie – szepcze Adrian, wzdycha­jąc. – Najpierw skończ studia, bo ten twój bogacz może z dnia na dzień ogłosić bankructwo i wtedy nie będziesz miała nawet na najtańszą czarną herbatę nieznanej marki.

– Myślisz, że po moich studiach posypią się oferty pracy? – pyta siostra, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Przecież to fi­lologia polska. Bogaty mąż jest dla mnie ratunkiem. Jak inaczej to widzisz? Jak nie znajdę roboty w szkole, będę musiała zanieść CV do Biedronki.

– Nieprawda – mówię nieco zbyt głośno. – Ja też skończy­łam filologię. Nigdy nie pracowałam w szkole. Ani w Biedronce.

– Bo ty masz to swoje hobby – mówi z wyrzutem Monika. – Gdyby nie ono, pewnie wypakowywałabyś cukier i rozdawała naklejki na Świeżaki.

Parskam śmiechem. Mama tylko kręci głową.

– To, że Ewa zna się na filmie, nie spadło jej z nieba – od­zywa się tata. – Jakbyś też miała jakieś zainteresowania i po­święcała im sporo czasu, to może po studiach zapewniłyby ci ciekawą pracę.

– Widziałem billboard, że są przyjęcia do McDonald's – wtrąca Adrian i z ojcem wymieniają uśmiechy. – Tylko nie da­waj mi pomidora do burgera, bo mam alergię.

– Ja lubię bez cebuli – informuję poważnie.

– Jesteście świnie – oznajmia Monika i wraca do posiłku.

Po późnym obiedzie siadam z siostrą przy komputerze i po­magam jej znaleźć kursy, które podniosą jej kwalifikacje i być może pomogą uniknąć aplikacji do Biedronki.

– Pamiętaj, że w sklepach podobno jest dobry socjal – wcina się Adrian. – Przed świętami dostaniesz paczkę dla swojego bąbelka.

– Spadaj – syczę do niego, powstrzymując uśmiech.

– Jesteście okropni – przypomina Monika.

– Wiem, starsze rodzeństwo musi takie być – wyjaśniam i wskazuję jej na ekranie kurs, który powinna wziąć pod uwagę. – W ramach wsparcia nie powiem Erykowi o twojej wizji kariery po pięciu latach zakuwania.

– Łaskawco – mówi teatralnie Monia. – Sama mu powiem. On pewnie kazałby mi przyjechać do Anglii i, jak przystało na porządnego starszego brata, załatwił pracę w tej swojej redakcji.

– Tak, zapewne od zaraz, przy sprzątaniu toalet – odpieram, a ona robi zdegustowaną minę. – Klikaj w ten kurs, dam ci na niego forsę.

Wieczorem docieram do domu przed Danielem. Wysyłam mu wiadomość, ale nie dostaję odpowiedzi. Pewnie ostro pra­cuje. Może rzeczywiście potrzebuje tej wycieczki, o której wspominał, żeby się zrelaksować? Zerknę później na oferty biur podróży. Nie pamiętam, kiedy razem wyjeżdżaliśmy. Chyba jeszcze zanim zaczęły się jego przesłuchania i mieliśmy pienią­dze na wakacje. Potem brakowało i pieniędzy, i czasu. Teraz kasa nie stanowi problemu, a i czas wreszcie da się wykombinować.

Umieszczam w lodówce pojemnik z obiadem „dla Danielka", który mama wcisnęła mi przed wyjściem. Zaparzam sobie ku­bek kawy i otwieram laptop. Pora stworzyć jakiś sensowny ze­staw słów, żeby przedstawić czytelnikom mojego dzisiejszego rozmówcę. Książka bardzo mi się podobała, jest szczera i do­brze napisana, więc staram się przekazać w tekście swoje pozy­tywne emocje. Wywiad był krótki, ale treściwy. To był dobry dzień. Nie zepsuł go nawet ten bufon, który nie umie walczyć o swoje miejsce w kolejce. Zapewne radiowiec, bo wspomi­nał coś o audycji, a poza tym oni wszyscy mają podobne głosy, wręcz seksowne, dopóki nie połączyć ich z osobowością właś­ciciela. Prycham, wspominając jego zdziwienie, gdy nagle przed nim stanęłam. Może i mam tylko metr sześćdziesiąt pięć, ale dorastając z dwoma braćmi, nauczyłam się walczyć o swoje. Także łokciami.

Minęła godzina dwudziesta druga. Romans z pazurkiem - WYDANIE 8.02.2023Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz