~3~

207 16 1
                                    

Mały wygłup z poniedziałku – jakim było pójście do klubu – sprawiło, że przez resztę tygodnia Hermiona goniła terminy. Do końca tygodnia nawet nie wstawała od biurka, kiedy inni szli na lunch. Kiedy pracownicy wychodzili do domów, Granger tylko zamykała drzwi, żeby szmer i hałas jej nie przeszkadzał w dalszej pracy.

Dlatego właśnie w piątek o dziewiętnastej siedziała dalej w ministerswie i sprawdzała ustawy. Włosy zwinęła w koka, w którego wetknęła różdżkę i przeniosła się zza biurka na kącik wypoczynkowy, żeby rozłożyć się wygodnie na fotelu.

Westchnęła i stęskniona spojrzała na zegarek. Dochodziła osiemnasta, a lista rzeczy do zrobienia nie chciała zmaleć. Jednak nie miała żadnych planów, więc nie widziała problemu żeby nadrobić zaległości, które jej wisiały.

Ale jak ponownie spojrzała na stos papierów, zaczęła wątpić.

- Pani Rodriguez, muszę to skończyć, obiecuje, że przed dwudziestą wyjdę! – Mruknęła, nie podnosząc głowy znad papierów, kiedy usłyszała, że drzwi od jej gabinetu się otworzyły.

- Nie wiem, czy by Ci uwierzyła, jak ją mijałem, wydawało mi się, że złorzeczyła na ciebie.

Podniosła gwaltownie głowę i struchlała. W drzwiach do jej gabinetu stał Harry, w rozpiętych aurorskich szatach.

- Mogę wejść? – Spytał niepewnie, uważnie ją obserwując. Poprawiła się na fotelu i przyjrzała się przyjacielowi.

- A jaką ma pan do mnie sprawę, panie Potter? – Spytała poważnie. Nie zamierzała mu ułatwiać sprawy, niezależnie w jakim celu tu przyszedł.

- Hermiona, proszę. – Szepnął, a jego smutne spojrzenie ją złamało. To był Harry, jej Harry.

- Proszę. – Wskazała na kanapę, a sama obserwowała mężczyznę. Przyjaciel wszedł do gabinetu, zamykając za sobą drzwi. Usiadł na kanapie, naprzeciw niej.

Między nimi zapadło miczenie. Hermiona musiała przygryźć wargę, by opanować potrzebę odezwania się pierwsza. Nie tym razem.

- Herm... – Harry w końcu przerwał ciszę. – Przepraszam. – Skupiła na nim w pełni wzrok.

- Za co? – Spytała wprost.

- Przecież wiesz. – Mruknął obronnie.

- Owszem, ale nie jestem pewna czy ty wiesz. – Przyznała. Poprawiła się na fotelu i założyła nogę na nogę. – Więc słucham. – Rozparła się w fotelu, nie zmieniając wyrazu twarzy. Mężczyzna znów pokręcił się na siedzeniu.

- Ja... – Zaciął się. Wplątał ręce we włosy i westchnął. – Przepraszam, że nie przekląłem Rona i nie dążyłem, żeby się z tobą spotkać. – Nadal milczała. – Powinienem od razu zareagować...

- Wiedziałeś. – Szepnęła. – Wiedziałeś od kiedy tylko usłyszałeś jego oficjalny powód... ale i tak milczałeś.

- Ale ja nie...

- Nie kłam. – Warknęła. – Nie obrażaj mojej inteligencji, wciskając mi kit. – Meżczyzna zamknął oczy i westchnął głęboko.

- Nie mogłem. Zrozum, Hermiono.

- Jeśli mi nie wytłumaczysz, torchę będzie ciężko zrozumieć. – Wstała zamaszyście. – Kurwa, Potter, czy ty rozumiesz co to dla mnie znaczyło? To, że narzeczony mnie zdradził, a później obarczył mnie winą za rozpad związku. – Weszła za biurko, zbliżając się do zaczarowanego okna. – Nie byłam zła, że nie wybrałeś mnie, nie wymagałabym kiedykolwiek, żebyś jakkolwiek wybierał. Nie chciałam, żebyś przeklnął Rona, sama sobie z tym dałam radę. – W przypływie złości otworzyła swoją szufladę wstydu i wyciągnęła z niej paczkę mugolkich papierosów. Jednego z nich odpaliła od końcówki różdżki. – Ale nie obroniłeś mnie. – Szepnęła, patrząc na mugolską ulicę. – Nie powiedziałeś nic, kiedy Molly zwyzywała mnie od łatwych i dwulicowych. – Strzepnęła popiół. – Nie jestem zła, że nie przyłożyłeś swojemu przyjacielowi. Jestem zła, bo okazało się, że ja nie jestem twoją przyjaciółką.

Stracony Czas /DRAMIONE/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz