🐺 Rozdział 24🐺

1.2K 57 1
                                    


Weekend... Były to chyba dwa najbardziej zwariowane dni, w których poznałem tyle osób, że w połowie nie wiedziałem, kto jak się nazywał. Mama Liama, którą najpierw poznałem, była naprawdę sympatyczna. Skakała nade mną, jak piłka. Narzekała na syna, który był już na tyle dorosły by też mieć omegę i w dodatku spodziewającą się jej wnuków. Liam za każdym razem przewracał na to oczami, ale uśmiechał się. Widziałem, że jego rozstanie z tamtą, bardzo go zabolało. Porozmawiałem z nim dopiero wieczorem, jak Louis zajął swoim najmłodszym rodzeństwem, co rozczuliło mnie ponownie. I znowu się popłakałem.

Rodzice szatyna okazali się również wspaniałymi ludźmi. Byli trochę zmartwieni tym, że ledwo co skończyłem osiemnaście lat (było to już ponad dziesięć miesięcy temu) i miałem na głowie szkołę. I w dodatku nie było to jedno dziecko, a trójka. Chciałem przewrócić na to oczami i wyjść obrażony, ale nie mogłem tak zrobić. Louis za to powiedział, że nasza różnica wieku mu nie przeszkadza. A ona się później zatrze. Sam to wiedziałem. W końcu się to zatrze, a siedem lat to naprawdę nie dużo.

— Hazz?

— Hmm? — mruknąłem, otwierając oczy. — Co się dzieje, Lou?

— Myślę, żeby powoli komplementować wyprawki. Co ty na to?

Kiwnąłem głową i poprawiłem się na łóżku.

— Nie wiem czy dam radę chodzić po sklepach. Zaczynają mi puchnąć nogi. I stopy okropnie mnie bolą. I łapią mnie skurcze i-

— Zadzwonić do Gigi? — zapytał, przerywając mi. — Może zadzwonię, co?

— Przestań. To normalne — powiedziałem zły. — Jesteś przewrażliwiony. Jak będzie coś nie tak, to ci powiem. Wtedy pojedziemy do niej, a nie będziemy dzwonić. Zaczynasz ją nękać. 

Przewrócił oczami i usiadł obok mnie.

— Martwię się o was. Przyniosę laptopa i tam zrobimy zakupy, co?

Kiwnąłem głową i rozsiadłem się na kanapie jeszcze bardziej wygodniej. Gigi nie kłamała z tym, że zacznę intensywnie rosnąć. Może nie widać tego gołym okiem, ale czuję po koszulkach. Moje, które nosiłem, robiły się poważnie za małe. A ja nie chciałem prosić Louisa by oddał mi swoje, te większe, w których spał. Dostawałem je tylko wtedy, kiedy musiał wyjść na jakiś czas do biura. A nie mogłem ich nosić zawsze, bo przez to Louis będzie musiał kupować nowe. I tak go to nie ominie, ale czułem się źle, że wydawał na mnie pieniądze.

— I chyba musimy też zamówić większe ubrania dla ciebie, co?

Westchnąłem, ale przytaknąłem. Nie tylko bluzki, a też spodnie. Chciałem to powiedzieć, ale pewnie bym się rozpłakał. Nienawidziłem tego tak bardzo. Nie lubiłem tyć, a i tak to się dzieję.

Starałem się przekonać Louisa, że nie potrzebowałem więcej rzeczy, ale on i tak uparł się by zakupić ubrania i na później. Prosiłem też by nie oszalał z ubrankami do maluchów. Będą szybko rosnąć i na pewno nie założą wszystkiego, co Louis by kupił. Skończyło się na tym, że w trakcie wybierania śpioszków zasnąłem. Obudziłem się dopiero, kiedy poczułem brak Louisa przy sobie. Zmarszczyłem brwi, słysząc jakieś rozmowy, ale nie chciało mi się za bardzo wychodzić z łóżka. Przygryzłem wargę i zamknąłem ponownie oczy. Musiałem zasnąć, byłem zmęczony.

— Rozumiem... Nie mam teraz możliwości... — przerwał na moment. Czułem, że stał przy drzwiach. — Musi pan zrozumieć. Moja omega jest w ciąży.

Zapanowała dłuższa chwila, a ja zmarszczyłem brwi. Byłem zmartwiony tą rozmową. Louis nie brzmiał na zadowolonego.

— Wyślę pana Payne. Jest jednym z moich najlepszych pracowników. Pojedzie do Manchesteru i... Czy pan siebie słyszy? Nie zostawię mojej omegi.

Podniosłem się, słysząc jak Louis odchodzi od drzwi.

— Jest... Dobrze! — powiedział głośno. — Damy panu pięć procent opustu. Na więcej pan nie może liczyć. Wtedy nie opłaca mi się inwestować. Nie opuszczę boku mojej omegi, ponieważ zacznie gniazdować. Chyba że chce mieć pan na sumieniu zdrowie mojej omegi i życie maluchów.

Usłyszałem prychnięcie, a potem śmiech.

— Świetnie. W takim razie, proszę doczytać informację o zerwaniu umowy i jakie koszty pan musi pokryć. Spodziewam się pokrycia kosztów do jutrzejszego popołudnia. Proszę wyjechać osobiście by podpisać zerwanie umowy i przywieść gotówkę. Nie przyjmuję przelewu.

Poczułem, jak bardzo Louis jest rozdrażniony. Czułem się przez to naprawdę źle. Gdybym nie był w ciąży, miałby klienta. Zacisnąłem usta by czasami nie zacząć płakać. Nienawidziłem tego, że wahania hormonalne sprawiają, że staję się tak wrażliwy i co chwilę płaczę. Humor zmieniał mi się co pięć minut. Chciałem ponownie zasnąć i przeczekać zły humor Louisa. Jednak zanim zdążyłem zasnąć, drzwi od pokoju się otworzyły. Louis nadal był wściekły. Usiadł obok mnie na łóżku i odgarnął włosy z czoła.

— Żaden skurwiel nie będzie cię obrażać — powiedział, a później westchnął. — Hazz... Zrobiłem obiad. Wstań proszę. Nie jadłeś nic od rana.

Mruknąłem, zakrywając się kołdrą. Nie chciałem wychodzić z łóżka.

— Zrobiłem kurczaka i warzywa na parze. Idziesz? — zapytał, ściągając ze mnie delikatnie kołdrę. — Mam też dla ciebie niespodziankę.

Otworzyłem jedno oko by ocenić, jak bardzo był zdenerwowany. Wyglądał całkiem normalnie.

— Jaką niespodziankę?

— Jakbym ci powiedział, nie byłaby to niespodzianka. Pomogę ci wstać.

I nic innego mi nie pozostało, jak po prostu wstać. 

before you leave me, my love (larry) ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz