Znów wstałem wyspany. Ostatnio mam chyba dobrą passę, jeśli chodzi o spanie.
Przy okazji, Łosoś nie wydaje się taki zły. Mogę go nazwać dobrym znajomy. Dzisiaj nie mieliśmy żadnych lekcji, bo Tsireya miała swoje zajęcia z matką. Jakby nie było, jest przyszłą Tsahiki, nie może przegapić praktyk. Co do jej brata, to zgodnie ze swoją obietnicą przeprosił Kiri. Przyszedł do nas chwilę po śniadaniu i poprosił, by z nim porozmawiała na zewnątrz. Gdy wróciła, wszystko wytłumaczyła, po czym spojrzała na Lo’aka z miną: teraz twój ruch.
Z tego co się orientowałem niedawno poszedł do niego. W końcu. Kto by przypuszczał, że wystarczyło TYLKO pokłócić się, doprowadzić do płaczu młodszą siostrę, do nerwicy ojca i zobaczyć, że “wróg” pierwszy zdobył się na pokorę.
Sam aktualnie pomagałem mamie i Kiri robić wiklinowe kosze. Tuk bawiła się z rówieśnikami. Cieszę się, że złapała kontakt z innymi dzieciakami. Rano, gdy wstała mocno ją przytuliłem, przeprosiłem i obiecałem, że to ostatni raz. Nie kryła urazy.
Chyba powoli zaczynam sobie wszystko układać.
***
Kiri i mama poszły zrobić posiłek, a ja siedziałem na plaży kończąc jeden z wielu koszyków.
-Teyam!- Łosoś?- Teyam!! TEYAM!
-Łosoś, co się dzieje?- szybko płynął na swoim żółtym Ilu w stronę brzegu. Będąc coraz bliżej widziałem jego roztrzepane włosy i zmartwiony wyraz twarzy. Serce zaczęło mi skakać. W końcu dopłynął do mnie, odłączył się od zwierzęcia i podbiegł do mnie.
-Dobra. Na samym początku musisz mi obiecać, że nie będziesz się złościć, okej?
-Okej..?
-I nie będziesz krzyczeć?
-Nie, nie będę..?
-Dobra, jak wiesz lub nie, przyszedł do mnie dzisiaj Lo’ak, tak?- mówił bardzo chaotycznie.
-Tak.
-Okej. No to…
-Łosoś, co się stało- zaczęło mi się robić gorąco. Ja wiem, Słońce, ale nie w tym przypadku.
-Jeszcze nic. Wracając…
-Ao’nung. Co. Się. Stało.
-No to przyszedł i przeprosił i mu wybaczyłem i byłby to koniec historii ale byli ze mną kilku moich kumpli którzy wpadli na głupi pomysł który zrozumiałem dopiero później ale na samym samym początku chciałem go zabrać dla zabawy zbudowania więzi nie wiem ale to co jest ważne to to że popłynęliśmy za rafę i zostawiliśmy tam Lo’aka- powiedział to na jednym wydechu.- A teraz stoję tu i mówię ci to wszystko, bo musimy teraz tam wrócić po niego, sam niekoniecznie dam radę.
-Słucham..?- nie byłem w stanie nic więcej powiedzieć. Głos mi się zaczął łamać, a oczy nagle się zaszkliły. Jedną BARDZO WAŻNĄ zasadą, o której nam powiedziano było to, że dopóki nie będziemy gotowi lub nie będziemy z kimś doświadczonym, mamy ABSOLUTNY ZAKAZ wypływania poza rafę. Lo’ak był sam i zdecydowanie niedoświadczony.
-Teyam?
-Czemu. Czemu go tam zostawiłeś?! - kurwa, bałem się.
-Ja… Ja nie byłem sam…
-ALE MI KURWA WYTŁUMACZENIE.
-Obiecałeś się nie złościć…
-A TY OBIECAŁEŚ NIE BYĆ DUPKIEM!- nie wytrzymałem. Jak głupim trzeba być, by zostawić niedoświadczonego Na’vi, jeszcze z innego klanu, samego na niebezpiecznym, nowym terenie?! Odwróciłem się na pięcie i pobiegłem do domu, powiedzieć o wszystkim ojcu.
***
Lo’ak odnalazł się cały i zdrowy pod wieczór. Tłumaczenia Tonowari i mój ojciec zostawili sobie na jutro. Mama, dziękowała Wszech Matce, że nic mu się nie stało, a Tuk przez ostatnie wydarzenia rozpłakała się przytulając do niego. Nadal miała mu za złe ostatnią kłótnie, ale świadomość, że mogła już nie zobaczyć brata była zbyt przytłaczająca dla 8-latki. Też się cieszyłem, że go zobaczyłem. Naprawdę się przestraszyłem, że go stracę…
Znów spacer w nocy. Dzisiaj był paskudny dzień. Byłem zmęczony, ale pomyślałem, że spacer trochę mnie uspokoi. I naprawdę nie wiem, co mi strzeliło do głowy, bo przecież ciągle z tyłu głowy miałem, że ten idiota też tam może być.
Siedział na piasku z podkulonym ogonem i kolanami pod samą brodą. Musiał mnie usłyszeć, bo obrócił głowę w moją stronę.
-Teyam…- powiedział wstając- Porozmawiajmy proszę…
-Nie mamy o czym- odwróciłem się i ruszyłem z powrotem w stronę wioski.
-Wiem, że zachowałem się jak ostatni dupek!
-No brawo geniuszu, nikt nie zauważył.
-Przepraszam… Nie chciałem by komukolwiek stała się krzywda.
-To masz szczęście, bo jest cały i zdrowy! Ale co gdyby mu się nie udało? Co gdyby coś mu się stało? NO CO WTEDY SIĘ PYTAM? Też byś sie zasłaniał swoimi głupimi kumplami? Ja wiem, że irytuję, jest głupi, narwany i lekkomyślny. Ale wiesz jak bardzo się bałem? JAK MY WSZYSCY SIĘ BALIŚMY? Co - głos mi się łamał, a ogon niebezpiecznie kołysał.- Co byś powiedział mojej matce? ? NO SŁUCHAM- nie odpowiadał. Patrzył nieobecnym wzrokiem po mnie.
-Nie wiem…
-Ty skurwielu…- rzuciłem się na niego z zamiarem zaatakowania, jednak jedyne co zrobiłem, to powaliłem go na piasek i tak zostałem. Wtuliłem się w jego ciepłe ciało, na co się lekko spiął. - Tak strasznie się o niego martwiłem…- i zacząłem płakać. Tak naprawdę, tak porządnie.
-Ja… przepraszam- objął mnie mocno, a ja rozbeczałem się jeszcze mocniej.- Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam- głos mu się zaczął łamać, albo to chrypa, bo powiedział to już z dziesięć razy, ale nie przestawał.- przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam… Neteyam…
***
O TO JESTEM.
Wybaczcie tak długą nieobecność, ale miałam nawalony tydzień sprawdzianów + plus wena troszkę mnie opuściła...ALE WRÓCIŁAM z, mam nadzieję, nową energią i większą ilością czasu
Na weekend jadę w góry, ale coś raczej jeszcze naskrobę, by było na poniedziałek -wtorek.
buziaki, dobranoc/ dzień dobry/ miłego dnia/ pozytywnej energii/ chęci do życia/ smacznego tortu
CZYTASZ
The way of us [Aonete]
FanfictionPo groźnym spotkaniu w lesie Pandory, Jake Sully postanawia za wszelką cenę chronić swoich bliskich. Zrzeka się tutuły Ole'eyktana i wraz z rodziną znajduję schronienie w klanie Metkayina. Jego dzieci próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości, mie...