Otwórz mój mózg,Wyrzuć to co zgniłe i wszystkie robaki,
Nalej tam wosku,
Oleju starczy,
Nim wyskoczę z przesadą,
Nie mam nic do powiedzenia,
Ale słyszę wokół wszystkie zniesławienia,
Powiem szczerze, nie do zniesienia,
Urojenia i kwieciste uzdrowienia,
Jestem krzykiem,
Bezustannym wiatrem, który wieje w Twoich chustach,
Smakiem gorzkim w Twoich ustach,
Czy to może kiedyś ustać?
Ty chciałbyś po krótce się hustać,
Lecz życiu musisz sprostać,
Z tego bagna wydostać,
Takiej memeji jak ja jeszcze nie widział świat,
Rozkołyszone dźwięki nie dadzą ci spać,
Może chcesz tu zostać,
Może dasz radę mi jakoś sprostać?
Stado garniturowców przez pasy przeleciało,
Biały dym przed Tobą,
Dziś nie nazwę się sobą,
Oni przynajmniej coś robią,
A nie tylko leżą i w miejscu stoją,
Ten brudny alkohol ich ostoją,
Oni przynajmniej pieniędzy nie trwonią,
Mimo, że koją się winem i wonią,
Ale ciągle jak hieny na pasach z teczkami gonią,
Atramentowcy wciąż krzyczą tuszem,
Długopisem plują i każdym minusem,
Ale przy tym bluźnierstw nie usłyszysz,
Czemu ja znowu powietrzem się krztuszę?
Te piękne szczupłe panny w sukniach z mięsa,
Ci wysocy panowie w trzewikach podziwiają je,
Wiwaty i kwiaty, się mienią krawaty,
Rok w ciszy,
Ja w sukni z kolców głogu i nikt mnie nie słyszy,
Bluźnierstwa, oszczerstwa, proszę ucisz ich,
Niech ich nie słyszę, niech w tej sukni się kołyszę,
Krew z łez aż po kolana,
To minie, choć chwieję się ze wstydu,
Czuję dezaprobatę od tych panów,
Serce niezdarne, a buty w ich dłoniach,
Szkło i trzewiki ku twarzy mej lecą,
Tym rzucaniem nazbyt się podniecą,
Błysk i deszcz sznurówek przeszywa moje plecy,
Słowa ich dręczą mnie atramentem,
Jestem małym błędem, mankamentem,
Po co mnie atrament?