rozdział 17

163 17 0
                                    

Kolejny tydzień Anastasia chodziła dziwnie zamyślona, ale nikt nie raczył spytać, co się stało. Ona sama zdawała sobie sprawę, że momentami odpływała myślami do czasów wojny, gdzie Bucky jeszcze żył, kiedy jej syn był mały...

- Skup się, Ana.

Kobieta jeknęła cicho, dostając od mężczyzny cios w brzuch. Odsunęła się do tyłu, łapiąc w obolałym miejscu, a on od razu zaprzestał swoich czynności, widząc, że coś było nie tak. Anastasia nigdy nie była wylewna, zdawał sobie sprawę, że mogła mu nie powiedzieć o czym i wcale nie naciskał. Sam miał przecież tajemnice, o których nie musiał wiedzieć.

- Zróbmy sobie chwilę przerwy. - powiedziała, opadając na materac, który stał przy ścianie. Oparła głowę o ścianę i przymknęła oczy.

- Zmęczyłaś się? Nigdy... - zaczął mężczyzna, dosiadając się do niej, ale nie dane było mu dokończyć zdania. Anastasia westchnęła cicho, przerywając mu.

- Nie o to chodzi, Steve.

- A o co? - dopytywał, marszcząc brwi, bo nie wiedział, co właściwie jej dolegało. Martwił się o nią, była jego najlepszą przyjaciółką, a także siostrą, której nigdy nie miał.

- Właściwie to sama nie wiem. Wszystko zaczęło mnie przytłaczać w ostatnim czasie. Wciąż myślę o Bucky'm, a Cooperze, który już pewnie nie żyje... - mruknęła, czując, jak do oczu napływają jej łzy. Nie chciała płakać, ale samo wspomnienie syna wywoływało w jej takie emocje.

- Mogę poprosić Nelly, żeby go poszukała. W sensie, Coopera. Albo rodzinę, którą zapewne miał. - zadeklarował Steve, gotowy, by już w tamtym momencie zadzwonić do Nelly. Widząc jednak minę Any, prędko stwierdził, żeby lepiej nie wspominać Coopera. - A jeśli nie to, to przecież jest jeszcze Eddie. On też już pewnie nie żyje, ale rodzinę miał na pewno. Mówiłaś kiedyś, że się z kimś spotykał.

- Tak, z Diane. - odparła, doskonale pamiętając imię kobiety, z którą spotykał się Eddie. - Nie wiem, czy jest w ogóle sens, wiesz? Jeśli ich znajdzie, to co później? Mam po prostu do nich zadzwonić i powiedzieć: Hej, jestem Anastasia Blake-Barnes i jestem waszą babcią? Nie oszukujmy się, uznają mnie za jakąś wariatkę. - dodała, na co on zaśmiał się w duchu, choć wcale nie powinien. Miała rację i musiał to przyznać. - Z resztą, wróćmy do tego treningu. Muszę przestać o tym myśleć.

Steve spojrzał na nią smutno, bo widział, że zamartwiała się tym wszystkim. A on nie wiedział, jak jej pomóc, bo usilnie nie chciała przyjąć niczyjej pomocy.

~*~

Był wieczór, gdy Anastasia wracała ze sklepu. Jej lodówka świeciła już pustkami, dlatego wtedy niosła kilka siatek z różnymi produktami. Okolica była spokojna, nikt zazwyczaj się tam nie kręcił, dlatego też bardzo zdziwiły ją jakieś głosy nieopodal. Weszła na odpowiednią klatkę schodową, zostawiła tam swoje zakupy i poszła sprawdzić, co się działo.

I ku swojemu zaskoczeniu zobaczyła trójkę nieznanych sobie mężczyzn i Bucky'ego.

- Co tu się dzieje?

Napastnicy spojrzeli w jej stronę, po czym zaczęli nagle uciekać, ku uciesze Barnesa, który nie chciał zrobić im krzywdy i dlatego się nie bronił. Anastasia prędko do niego podeszła, pomagając mu podnieść się do siadu.

- To ty. - powiedział, spoglądając na jej twarz. Ona nie zwróciła na to uwagi, skanując go wzrokiem w poszukiwaniu jakichś ran.

- Co oni ci zrobili? Kto to był? - spytała, w końcu zatrzymując wzrok na jego twarzy. Jego łuk brwiowy krwawił, warga też była rozcięta.

- Nie wiem. Jacyś przypadkowi faceci, nie widziałem ich nigdy wcześniej. - wyjaśnił pokrótce, po czym skrzywił się z bólu.

Kobieta zerknęła na ranę na jego brzuchu, za którą się trzymał. Krwawiła, a ona musiała mu pomóc, nie mogła pozwolić, by się wykrawił.

- Chodź, zabiorę cię do siebie. Opatrzę ci tą ranę. - oznajmiła, wyciągając do niego dłoń, by po raz kolejny pomóc mu wstać. Bucky zerknął na nią, ale zaraz pokręcił głową, nie chcąc się zgodzić.

- Poradzę sobie.

- Nie zmienię zdania i nawet się nie kłóć. - powiedziała poważnym tonem, a on nie potrafił się już sprzeciwić. Anastasia spojrzała na niego, więc ostatecznie przyjął jej pomoc, bo tak naprawdę nie poradziłby sobie sam z tamtą raną. - Idziemy. Ostrożnie.

~*~

- Co tu robiłeś?

Bucky nie odpowiedział, bo sam nie wiedział, co go tam ściągnęło. Przez tamten tydzień starał się unikać tamtego miejsca i w ogóle ludzi, a kiedy już wyszedł... Nogi same poprowadziły go w stronę mieszkania kobiety.

- Dobra, inne pytanie. Mieszkasz w hotelu, prawda? - spytała ponownie, w nadziei, że tym razem jej odpowie. I na szczęście to zrobił, co bardzo ją ucieszyło.

- Taa. - mruknął, przejeżdżając dłonią po swoich długich już włosach. Wyglądał w nich dobrze, ale Anie podobały się zdecydowanie bardziej, gdy były krótsze. - Ale będę musiał się przenieść gdzieś indziej, bo recepcjonistka chyba coś podejrzewa.

- Możesz zamieszkać u mnie.

Spojrzał na nią gwałtownie, ale ona się tym nawet nie przejęła. Czuła jego wzrok na sobie, ale musiała odkazić mu ranę na łuku brwiowym.

- Skończone. Będziesz żył. - odezwała się po dłuższej ciszy, odchodząc od niego ostatecznie, by przyjrzeć się ranie, którą się zajęła. - A moja propozycja jest jak najbardziej aktualna. Możesz tu zamierzać, kiedy tylko chcesz. - dodała zgodnie z prawdą, siadając na krawędzi wanny, która znajdowała się w łazience.

- Dziękuję. - odparł cicho, nie wiedząc, jak się jej odwdzięczyć za to wszystko.

- Nie ma sprawy. - powiedziała z delikatnym uśmiechem, po czym odłożyła wszystkie rzeczy do szafki pod zlewem i skierowała się ku wyjściu. A on razem z nią. - Zostań dzisiaj, jutro sprawdzę, co z tą twoją raną. Chcę mieć pewność, że szwy nie pójdą. - oznajmiła, zerkając na niego przez ramię. Cieszyła się, że tam był i że w jakimś stopniu miała na niego oko. - Łazienka po prawej, jak już wiesz, mój pokój po lewej na końcu. Możesz spać w salonie albo w gościnnym.

- Ja... - zaczął Bucky, usilnie pragnąc zrobić cokolwiek, powiedzieć cokolwiek, by wyrazić swoją wdzięczność, ale ona ponownie nie dała mu dokończyć. Zdawała sobie sprawę, że teoretycznie nie chciał tam być, ale ona nie mogła pozwolić, by znów zniknął.

- Nie ma gadania. - przerwała mu gwałtownie, a on zamilkł, nie chcąc się jej sprzeciwiać. Niby był bezwzględny, a bał się odezwać w takich sytuacjach w jej towarzystwie. - Rano skombinuje dla ciebie jakieś ubrania, nie możesz chodzić w tym. - dodała, wskazując na ubrania, które miał wtedy na samo, a które już dawno powinny znaleźć się w koszu na śmieci.

- Masz do tego jakiś problem? Sam je wybierałem.

- Widać. - mruknęła, mierząc go wzrokiem, a on poczuł się w jakimś stopniu urażony. Nie spodziewał się po niej takich słów, a jednak je usłyszał i trochę go to zabolało. - Ja idę do łazienki, a ty się rozgość. Od teraz to twój dom.

Wtedy Bucky już kompletnie nie wiedział, jak się odwdzięczyć. Zrobiła tak wiele, że nie był w stanie nic zrobić w odwecie.

ObiecałeśOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz