Rozdział 5. Nevan

45 7 0
                                    

Dawno już nie odczuwałem takiej radości z biegania po lesie, a było to zasługą mojego nowego podopiecznego.

Opal cieszył się jak mały szczeniak. Biegał z wywieszonym językiem, merdając szaleńczo ogonem. Nasłuchiwał wszystkich odgłosów lasu, strzygąc uszami na śpiew ptaków i szum drzew. Podrywał głowę na każdy trzepot skrzydeł, trzask łamanych gałązek pod butami i tupot wilczych łap.

Nie mogłem nie zarazić się jego naturalną i szczerą radością.

Na szczęście Opal tylko początkowo stawiał przy mnie ostrożne kroki. Gdy pozwoliłem mu się bawić, zapomniał o całym świecie, ale też o różnicy sił między nami. Gonił mnie z wywieszonym językiem i ciągnął zębami moje futro, kiedy dawałem mu się złapać. Taczał się w mchu i od czasu do czasu łapał trop, czegoś co go zaciekawiło. Nigdy jednak nie oddalał się ode mnie, zawsze miałem go w zasięgu wzroku. Upewniło mnie to tylko, że nawet pomimo zabawy, traktował swoją przygodę z moją watahą poważnie. Przestrzegał moich zasad.

Musiałem tylko rozgryźć jaki dokładnie Opal był. Widziałem, że pierwszy dzień go przytłoczył. Nie był przyzwyczajony do takiej liczby dominujących silnych wilków, które chciały mu pokazać kto tutaj rządził. Ja byłem jednym z tych wilków. Po czasie trochę żałowałem swojej decyzji. Był całkowicie miejskim wilkiem, którego powinienem nauczyć manier, wyjaśniając mu wszystko powoli i spokojnie, a nie zaczynać od ataku.

Dzisiaj jednak zaczął pokazywać mi swój prawdziwy charakter i wyglądało na to, że nie podobało mu się moje wywyższanie się, że każde moje słowo brzmiało jak rozkaz. Stawiał mi się z samej przekory, ale miał trochę racji. Nie byłem jego Alfą i moja kontrola nad nim była ograniczona.

Nie mogłem jednak stracić czujności i traktować go ulgowo tak jak robiłem z Leithem. Opal nie miał żadnego związku z nikim w watasze, co czyniło z niego całkiem inny przypadek.

Musieliśmy wypracować jakiś balans.

Po wspólnej zabawie poprowadziłem go na granicę. Musiał dokładnie wiedzieć, gdzie kończyło się terytorium mojej watahy. Tylko na moim terenie był prawdziwie bezpieczny.

Od zachodniej strony naszym sąsiadem był Doire i chociaż szczerze wątpiłem, by na jego terenie cokolwiek groziło Opalowi, wolałem, by nie przekraczał sam granicy. Nawet jeśli rodzice Doire'a oddali władzę w ręce jego i Cait, część watahy wciąż uparcie trzymała się nienawiści do mojego stada. Mieli swoje zacofane średniowieczne poglądy, jak mawiała moja siostra.

Większe zagrożenie dla moich wilków stanowiła jednak pozostała część lasu. Należała głównie do państwa, więc swobodnie poruszali się po niej ludzie, zwłaszcza w okresie grzybobrania lub sezonów łowieckich. Nasze tabliczki informujące, że wkraczali na teren prywatny zazwyczaj trzymały ich na dystans. Doire doradził też zamieszczenie ostrzeżeń przed psami pilnującymi posesji, aby myśliwi przynajmniej zawahali się przed strzelaniem do członków watahy.

Do żadnego wypadku jeszcze nie doszło, a moje patrole nigdy nie traciły czujności, więc nieproszeni goście nie spędzali mi snu z powiek. Dopóki Opal będzie się trzymał granic, nie będzie się musiał niczego obawiać.

Kiedy razem wracaliśmy do domu, on tęsknię oglądał się na las. Prawdopodobnie jeszcze tam dzisiaj wróci, ale już nie jako wilk, chyba, że będzie mu towarzyszył ktoś inny.

Weszliśmy do przebieralni i przemieniliśmy się. Znów zajęło mu to więcej czasu i wysiłku niż mnie, ale wciąż radził sobie lepiej niż sądziłem. Musiałem wyrobić sobie nowy pogląd o miejskich wilkach.

Jego ciało było smukłe i naznaczone niewielkimi mięśniami, którymi nikomu tutaj nie mógł zaimponować. Taki chłopięcy wygląd pasował jednak do jego delikatnej twarzy i słodkiego głosu.

Cierpliwy (Wilcze kołysanki 2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz