Rozdział I

22 1 0
                                    

"Życie to skrzyżowanie dróg wielu przypadkowych osób"

***

Wychodząc właśnie z uniwersytetu, myślałam tylko o jednym, nie cierpię profesora Russo.

Nie dość że prawo prasowe jest przedmiotem, za którym chyba najbardziej nie przepadam, to jeszcze uczy mnie jego najbardziej arogancki profesor na uczelni.

Szybkim krokiem  zmierzałam w kierunku mojej ulubionej kawiarni, znajdującej się blisko uniwersytetu, a jako że mam dość długie okienko, powinnam się trochę odstresować.

Zwłaszcza po sytuacji, sprzed pięciu minut, w której szanowny Pan George Russo, postanowił zapisać nam dość duże kolokwium na jutro, gdzie po ludzku tłumaczyłam mu że jest to fizycznie niemożliwe by nauczyć się na to w tak krótkim czasie, po czym oburzony wyprosił mnie z sali.

Weszłam do przytulnej kawiarenki, siadając przy stoliku z widokiem na Golden Gate Bridge, jednym z najpiękniejszych mostów w San Francisco. Wzięłam kartę z daniami, po czym zamówiłam ten sam zestaw co zawsze.

Carmelowe Latte i deser truskawkowy.

Najlepsze połączenie jakie istnieje na świecie, to tak jakby połączyć malinową herbatę z kokosowymi ciastkami mojej Ciotki Mirandy. Nie widziałam jej już od dwóch miesięcy, nauka pochłonęła mnie doszczętnie od kiedy postanowiłam wyjechać z Chicago i spróbować się usamodzielnić.

W oczekiwaniu na zamówienie, wyciągnęłam jedną z moich nowszych książek, przyciągnął mnie jej wyjątkowy tytuł, który mógł dawać wiele do rozmyśleń.

Actions speak louder than words.

Okładka nie zachwycała, była zrobiona w bardzo pospolity dla tego gatunku sposób, wiele romansów przedstawiała na okładkach  parę zakochanych w sobie osób, przytulających się na jakieś romantycznej polanie w nocy.

Tym razem było bardzo podobnie, na pierwszym planie widoczna była para osób, siedziących i całujących się na dachu jednego z garaży, a w tle świeciły piękne lśniące gwiazdy na ciemno-granatowym niebie.

W trakcie gdy ja rozmyślałam nad okładką, kelnerka już przyniosła moje zamówienie, wzięłam łyk kawy, rozkoszując się jej smakiem. Wyciągnęłam zakładkę z torby, a następnie zabrałam się za czytanie.

Nawet nie wiem kiedy minęło pół godziny, a w mojej filiżance od kawy nie zostało nawet kropelki. Zawsze kochałam czytać i pochłaniało mnie to doszczętnie.

Książka nie jest jakoś bardzo długa, 421 strony to dość optymalny wynik.
Kończąc dwunasty rozdział, usłyszałam za sobą dźwięk dzwonka na drzwiach.

Do kawiarni wszedł wysoki mężczyzna, na oko 24 lata. Nic by nie było w tym dziwnego, pomijając że wszedł tutaj w dość.. drogim garniturze. Od razu rozpoznałam ten krój. Był od Armaniego.

Od dzieciaka zachwycałam się jego kreacjami, zawsze miały przepiękne kroje, różne wycięcia i dodatki.

Mężczyzna spokojnym krokiem, podszedł do lady i zamówił swoje zamówienie, po czym odwrócił się, pewnie z zamiarem znalezienia wolnego miejsca, kiedy jego wzrok padł na mnie.

A raczej na książkę którą trzymałam w ręką, zawiesił na niej chwilę swój wzrok, po czym ruszył w kierunku mojego stolika.

- Wolne? - Zapytał, wskazując głową na miejsce przede mną. Zdezorientowana lekko pokiwałam głowę i bacznie mu się przyglądałam jak rozsiadywał się wygodnie.

- Ciekawa lektura, miałem w planach ten tytuł - oznajmił noszalancko. Oh doprawdy? Cudownie, a teraz niech on se pójdzie bo chce doczytać czy Ivone zdradziła Matteo.

Enemies are never LoversOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz