Rozdział 11

116 18 17
                                    

Ava

Na pewno znacie to uczucie, kiedy budzicie się rano i żałujecie tego co się wydarzyło. Patrzycie w sufit, chcąc cofnąć czas, mówiąc sobie że to przez emocje, że to przez alkohol, ale jednocześnie wiecie jak bardzo siebie za to nienawidzicie.

Jasne, to nic wielkiego kiedy jesteś singlem, prześpisz się nie z tym typem co trzeba, zapijesz swój krzywy ryj i wymiotujesz pół nocy. Taki żywot na studiach, kiedy często imprezujesz i mało śpisz. To nie tak, że upiłem się pierwszy raz w życiu.

Spojrzałem na śpiącą osobę obok siebie. Czułem się nagi. Byłem nagi. Oboje byliśmy.

Ale on spał. Ukrywał swoje piękne oczy, spał spokojnie, udając że jest moim chłopakiem, że jest mój, że jest moim Theo.

Uśmiechnąłem się, w duchu mając taką złudną nadzieję, że jak się obudzi, to będzie to Theo. Że to mój Theo się wybudzi, że to tylko jeden wielki koszmar, że tak naprawdę Billy Willer czy Valentino nie istnieją.

Ale on spał.

Przełknąłem z trudnością ślinę, nienawidząc jeszcze mocniej samego siebie. Ciepłe światło poranka wsuwało się przez żaluzje, ogrzewało nasze nagie ciała, leżące obok siebie.

Obrazy z nocy przechodziły mi przez głowę.

Przypominałem sobie jak zbliżam się do Tina, jak całuje go, jak chcę zapomnieć o wszystkim, robiąc to co alkohol mi podpowiada. Przypominałem sobie to ugryzienie w wargę. Przypominałem sobie jak położył mnie na kanapie, zawisł nade mną, a jego wzrok z niepewnego i spokojnego, stał się agresywny i wygłodniały.

Słyszałem jak do mnie szepcze "należysz do mnie Ravael", przypominałem sobie sposób w jaki mnie rozbierał, jak ja go rozbierałem, czując jak z trudnością podnoszę nawet palce. Z jakiegoś powodu zdawałem sobie sprawę, że osoba nade mną nie jest, ani Tinem, ani Theo, a i tak się mu oddałem.

Jęczałem "Theo", przed oczami przelatywał mi obraz oczu mężczyzny, który nie był zadowolony pojękiwanym imieniem. Starał się robić wszystko, abym zaczął mówić jego właściwie imię, karcąc mnie za kolejny raz powiedziane imię mojego chłopaka, jednak ja byłem zbyt pijany, aby się go słuchać.

Nie skrzywdził mnie. Miał do tego możliwość, mógł zrobić co chciał, w końcu byłem pijany, uległy, a on nie skrzywdził mnie. Przynajmniej nie fizycznie.

Psychiczną krzywdę stworzył samym pojawieniem się w moim życiu.

Obróciłem się na bok, nie mając ochoty jeszcze stawać twarzą w twarz z nieprzyjemnościami dzisiejszego dnia, konsekwencjami mojego pijaństwa. Nie miałem ochoty na nic. Nie miałem ochoty spojrzeć w oczy, które powoli zaczynałem nienawidzić, bo już nie patrzyła zza nich kochana, zabawna duszyczka, którą kochałem, a coraz częściej patrzyła zza nich dusza, która pragnęła tylko ludzkiej krwi.

Ciekawe dlaczego? W książce Billy Willer był przecież po prostu gościem, który nie ważne czy robił źle czy dobrze, to i tak ludzie uznawali go za złego. Był korposzczurem. W jakiej rzeczywistości staje się.. taki? Czy w głowie Theo, Bill ma inne zakończenie? Nie zrywa przysięgi wierności śmierci? Nie wiem, w jego rzeczywistości Dylan nie istnieje?

Świetnie Ava, odwracaj uwagę od tego, że leżysz w jednym łóżku z mordercą z którym się przespałeś, zdradzając swojego chłopaka przez to. Świetnie ci idzie.

Boże Theo...

Przytuliłem samego siebie, czując się jeszcze bardziej brudny, jeszcze bardziej okrutnie, czułem się strasznie.

Theo, Theo. Ja tak strasznie cię przepraszam. Nie chciałem. Nie wiem co mi wpadło do głowy, przepraszam, błagam wybacz mi. Brak kontaktu z tobą tak strasznie źle na mnie wpływa, ja już nie daję rady.

"Połączył nas fanfik" AO3 x WattpadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz