Rozdział 23

61 7 36
                                    

Will

A więc tak. Wszystko zaczęło się kiedy miałem pięć lat i chciałem zostać baletnicą.

Nie no żart. Andy przyniosła żywą kaczkę do naszego mieszkania. Nalała jej wannę pełną wody i zaczęła się nią zajmować jak własnym dzieckiem, nazywając ją "Vera junior".

Patrzyłem się na ekran kontroli w niedowierzaniu co to dziecko odpierdala i załamywałem się każda sekundą patrzenia, jak kompletnie sobie nie radzi, ani z kaczką, ani z rozmową odbytą z tą samą kaczką. Co za ułom.

- A ty znowu tutaj? - zapytał mnie irytujący głos rudego mężczyzny któremu oddałem nieszczęśnie swoje serce.

- Mówisz, jakby to była jakaś nowość że tutaj jestem - burknąłem w odpowiedzi, patrząc się na nietypowego opierzenia kaczkę w wannie.

- Czyli... Często tu przychodzisz?

Spojrzałem się na Billa, jakby w tej chwili właśnie obraził całą swoją rudą rodzinę i pół kraju używając jednego zdania. Talent Billy Willera.

- A jak sądzisz geniuszu? - zapytałem, unosząc brew i wracając wzrokiem z powrotem na ekran, gdzie kolorowa kaczka biegała po salonie tuż przed Andy, która chciała ją złapać w ręcznik.

- To mandarynka?

- Mandarynka to owoc - odparłem bez zastanowienia.

- Mandarynka to też gatunek kaczki - stanął obok mnie ten przychodzący i odchodzący ból głowy.

- "Mandarynka to też gatunek kaczki", odezwał się wielki znawca. Co jeszcze powiesz? Że ziemia jest płaska? Czy może pochwalisz się wiedzą na temat tego, że planety są tak naprawdę w postaci wielkiego banana? - syknąłem na Willera, zakładając ramiona na piersi.

- Pytasz, bo sam w to wierzysz?

- Pytam, bo jako wielki znawca w pierdoleniu głupot, na pewno znasz się też na tym. Więc co? Świat jest postawiony jako dysk na wielkim żółwiu? Nos cię nie swędzi, jak rośnie?

- Nie wierzyłem, że będziesz się staczać do nazywania mnie Pinokiem - granatowe oczy mężczyzny wypełniały się powoli furią. Patrzyłem na niego, czując się jak zwycięzca.

- Nie musiałbym się do tego zniżać, gdybyś wiedział kiedy zamknąć mordę i przestać ujadać.

- Jasne, twoja stara - pokazał mi język urażony - Ja, w odróżnieniu od ciebie, nie jestem żadnym psem i nie ujadam, ale tobie kaganiec by się przydał.

- Tobie co najmniej dwie dawki szczepionki przed wścieklizną, a i tak zastanawiałbym się czy to nie za mało.

- Przyznaj, że skończyły ci się argumenty, bo tak naprawdę nie wiesz czy Mandarynka to kaczka czy owoc! - krzyknął na mnie, tracąc cierpliwość. Szczerze czekałem tylko jak zacznie tupać nogą w złości. Oh ojej, jak ja się boję, bunt pięciolatka.

- Jasne, krzycz na mnie, jak tylko przegrywasz. Tak właśnie wygrasz tę kłótnię Bill - zaklaskałem w dłonie - Brawo, zachowanie godne pięcioletniego kaszojada... - w tej chwili zauważyłem że jest coś dziwnie cicho. Znaczy jasne, Billy się drze, ja się z nim wykłócam, ale tak jakby nikogo więcej w głowie aktualnie nie było.

- PIĘCIOLETNIEGO KASZ- - zakryłem usta Billa dłonią, aby nie mógł dokończyć zdania i rozejrzałem się wokoło. Było naprawdę podejrzanie cicho.

- Zamknij się. Nie słyszysz? - spojrzałem w końcu na Billa, który razem ze mną zaczął nasłuchiwać - Jest dziwnie cicho.

Mężczyzna spojrzał na mnie pytająco. Zabrałem z jego ust dłoń i wytarłem z obrzydzeniem o jego koszulę.

"Połączył nas fanfik" AO3 x WattpadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz