2

50 3 0
                                    

Oliver Moore był żywym portretem swojej siostry. Był nawet tego samego wzrostu, o głowę wyższy od Rosalie. Jedyna różnica, pomiędzy nim a siostrą, była waga. Nie był on aż tak otyły jak Mary, ale dziewczyna wiedziała, że ta różnica zatrze się za kilka lat. Mężczyzna miał okrągłą twarz, wystającą szczękę i wydętą dolną wargę, wciąż lśniącą od śliny. Ocierał ją chusteczką, wydając dziwnie siorbiący dźwięk przy tym. Podał Rosalie na przywitanie spoconą, miękką, pulchną dłoń, a kiedy pochylił się, aby pocałować wierzch jej drobnej dłoni, poczuła mdłości.

Ciotka Mary z upiętymi ciasno w koka siwymi włosami, w zbyt obcisłej sukience i fartuchu, krążyła wokół brata jak kura wokół pisklęcia. Gdyby mogła, to przeżuwałaby za niego jedzenie i podawała mu już gotowe do spożycia. Rosalie nigdy nie widziała, by kiedykolwiek okazywała tyle troski jakiejkolwiek istocie. Oliverowi Moore najwyraźniej odpowiadało takie nadskakiwanie. Dziewczyna nawet nie starała się słuchać, o czym rozmawiają. Dopiero podczas deseru, kiedy Oliver zaczął opowiadać ploteczki z Londynu, nadstawiła uszu. Miała nadzieję, że może dowie się czegoś o swoich starych przyjaciołach, albo o wujku Lee, który był najlepszym przyjacielem ich rodziców. Z tego co później dowiedziała się od wuja, pan Lee chciał ją adoptować, ale wtedy odnaleźli się prawni opiekunowie Rosalie. Mary i John Hamiltonowie.

- Zanosi się na wojnę w Ukrainie, Putin szykuje wojska i lada dzień mówi się, że zaatakuje. Do diaska z nim. Mam nadzieję, że przegra całą tę wojnę i zgnije gdzieś w jakiejś dziurze na końcu świata - rzekł Oliver.

Rosalie zauważyła, że mówił poprawniej i bardziej składnie niż siostra. Zastanawiała się, czy to przez to, że mieszkał w dużym mieście, a ciotka na wsi.

Ciotka Mary otarła usta rękawem sukienki, po czym rzuciła ze złością:

- Putin, Putinem, ale widziałeś co się teraz dzieje na świecie. Zalewa nas fala tych cholernych Azjatów, a w szczególności Koreańczyków. Ja bym ich wszystkich....

Rosalie zagryzła wargę.

- Koreańczycy! Ha! To banda dzikusów, jeśli chcesz wiedzieć! Podobno dalej jedzą biedne zwierzęta zarówno koty jak i psy. Powinno się ich zamykać w klatkach, albo w zoo, a nie traktować jak ludzi! - ciągnęła dalej ciotka Mary.

- Koreańczycy nie są tacy źli, zobacz, jak rozwinięci są technologicznie i ich muzyka też nie jest najgorsza - wtrącił nieśmiało wujek John.

- Tak, omamiają cię tymi kitajskimi gównami, a później przyjdą w nocy poderżnąć ci gardło! - wykrzyknęła ciotka.

Rosalie spojrzała ze współczuciem na wuja, który spuścił wzrok i jednym haustem opróżnił kufel z piwem. Westchnął i rzucił tęskne spojrzenie w stronę lodówki, niestety wiedział, że dzisiaj wyczerpał już swój przydział alkoholu. Zrezygnowany odstawił puste naczynie na stół i biorąc papierosa z paczki, zapalił końcówkę zapalniczką, zaciągając się mocno.

Oliver zachichotał, aż zatrzęsły mu się policzki.

- Lepiej więc nie przyjeżdżaj do Londynu, droga siostro, bo na ulicach ich teraz pełno. Czują się w Wielkiej Brytanii jak u siebie w domu, chodzą gromadą po ulicach i tylko słychać ich kitajski język. Brzmi to jak intonacja do wzywania samego złego.

Rosalie wolała przemilczeć tę sytuację. Sama biegle posługiwała się językiem koreańskim, w ukryciu przed ciotką codziennie ćwiczyła pismo, tak jak uczyła ją matka.

Ciotka Mary przywróciła dziewczynę do grona żywych, wyciągając rękę przez stół i boleśnie szczypiąc jej dłoń. Rosalie podskoczyła. Pocierając dłoń, gdzie już powoli robił się czerwony ślad, spojrzała na ciotkę, starając się powstrzymać łzy.

Crystal Snow | JJKOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz