1. Valentinne Linwood

1.8K 21 5
                                    

Valentine pov's

Dopięłam ostatnią walizkę po chwili opadając na łóżko. Westchnęłam ciężko wpatrując się w sufit. Ostatni dzień w mieście, które od małego stało się prawdziwym piekłem. Nie wiem, czy powinnam się cieszyć czy może płakać, ale aktualnie nie czułam absolutnie nic. Nie było łez, ale i nie było uśmiechu. Była pustka

– Valentinne! – usłyszałam z dołu głos matki przez co wiedziałam, że już się zbieramy. Podniosłam się chwytając za ostatnie walizki podeszłam do drzwi i gdy już miałam wychodzić ostatni raz rozejrzałam się po pomieszczeniu, które jeszcze niedawno było moją prywatną oazą.

Teraz został jedynie pokój pełen bólu i rozpaczy, ale i pięknych wspomnień.

Zeszłam po schodach przy salonie dostrzegając wysoką kobietę w jak zwykle idealnym upięciu i dopasowanym garniturze w odcieniu głębokiej czerni. Jak zawsze idealna. Rozmawiała z kimś przez telefon więc bez szelestnie przeszłam obok niej i wyszłam na dwór kierując się prosto do limuzyny. Finn zabrał moje bagaże na co podziękowałam mu delikatnym uśmiechem. Wsiadłam do środka wyciągając słuchawki z torebki. Założyłam je odpalając Lane Del Rey, przymknęłam powieki rozkoszując się chwilą spokoju bez matki. Niestety ta chwila nie trwała zbyt długo, bo kilka minut później zasiadła obok mnie. Wyłączyłam muzykę spoglądając w jej stronę.

– Jak się czujesz, Valentinne? – zapytała kładąc dłoń na moim ramieniu. Mimowolnie się wzdrygnęłam pod wpływem jej dotyku. Zauważyła to od razu ją ściągając za co w duszy naprawdę jej dziękowałam.

– Dobrze – powiedziałam ciszej na co ona skinęła lekko głową nie odzywając się już.

Droga na lotnisko dłużyła się w nieskończoność, więc gdy ujrzałam punkt docelowy na moje wargi wpłynął uśmiech, a gdy Finn zatrzymał pojazd od razu z niego wysiadałam.

– Panie Martins proszę o nadanie naszych bagaży – rzekła matka w stronę naszego kierowcy. Pokiwał szybko głową wykonując jej polecenie. Razem z kobietą ruszyłam do środka. Było bardzo dużo ludzi, którzy w pośpiechu przemieszczali się z kąta w kąt.

– Pasażerowie lotu 987 z Charlottetown do Londynu, prosimy o kierowanie się w stronę samolotu – damski głos rozniósł się echem po pomieszczeniu.

Czas zacząć spektakl

***

Dom, który kupiła moja matka przypomniał znacząco wcześniejszy. Biel i czerń wybijały się na tle innych budynków, w odcieniu brudnej szarości. Mając dość mojej matki po tylu spędzonych godzinach z nią, po przekroczeniu progu udałam się prosto w stronę swojego nowego pokoju na piętrze. Kiedy weszłam do środka poczułam się, jakbym była w jakimś szpitalu psychiatrycznym. Było biało, a w pomieszczeniu nie było praktycznie nic oprócz łóżka i szafy.

– Super – westchnęłam ciężko zamykając za sobą drzwi. Chwile później bagaże zostały dostarczone przez co mogłam powoli wszystko sobie poukładać. Rozpięłam pierwszą walizkę, w której były rzeczy do łazienki. Szybko się tam udałam i po kolei wszystko wykładałam. Byłam perfekcjonistką i wszystko musiało być po prostu w idealnym ułożeniu inaczej bym nie zasnęła. Nienawidziłam tej cechy, ale nie łatwo było się jej pozbyć. Kiedy uporałam się z łazienką przeszłam do szafy układając wszystkie moje ubrania kolorystycznie.

Po około godzinie wszystko było ułożone, jedynie zostały dodatki na ściany, ale uznałam, że to zrobię w inny dzień. Dziś miałam jeszcze wizytę na nowej uczelni co jeszcze bardziej mnie przygnębiło, bo miałam ochotę po prostu zawinąć się w koc i zasnąć nie przejmując się niczym. Niedoczekanie...

Przebrałam się w czarne garniturowe spodnie i białą koszule. Musiałam sprawiać pozory ułożonej i eleganckiej dziewczyny, która jest godna miejsca na jednym z lepszych uczelni. Spojrzałam na zegarek przy łóżku dostrzegając godzinę piętnastą. Ostatni raz spojrzałam w lustro upewniając się, że wszystko jest dobrze po czym wyszłam z pokoju schodząc na dół. Moja matka już na mnie czekała i gdy tylko mnie dostrzegła obie ruszyłyśmy do wyjścia. W Londynie panowała chłodna pogoda przez co na starcie żałowałam, że nie wzięłam mojego płaszcza. Otuliłam się bardziej ramionami i pobiegłam do auta od razu do niego wsiadając. Deszcz lunął z nieba niemal od razu po zamknięciu drzwi pojazdu, będę musiała przyzwyczaić się do nowej panującej pogody.

– Valentinne, pamiętaj o manierach – surowy głos mojej matki, wyrwał mnie z letargu.

– Nie mam pięciu lat – odpyskowałam, bo chęć jej kontroli nad moim życiem zaczęła mnie przytłaczać. Czułam się jak zamknięta w bańce, w której tylko ona rządziła.

Uczelnia była ogromna w starodawnym stylu, a po dziedzińcu przechadzali się jeszcze ostatni uczniowie, którzy opuszczali jej teren, aby zacząć weekend. Każdy ubrany w dopasowany granatowy mundurek z wyszytym logiem szkoły na piersi, byłam ciekawa czy tak jak ja zmuszeni byli się tu uczyć czy może podjęli się tego mimowolnie. Pchnęłam ciężkie drzwi wchodząc do zabytkowego budynku.

– Przepraszam, gdzie znajdę gabinet dyrektorki? – spytałam, jednego z przechadzających korytarzem uczniów.

– Do końca korytarza i w lewo, pierwsze drzwi po prawej – odpowiedział odchodząc, a ja udałam się w wskazana stronę z rodzicielka na ogonie.

Zapukałam do drzwi, a po usłyszeniu cichego proszę nacisnęłam klamkę.

– Dzień dobry, byłam umówiona w sprawie uczęszczania do Pani uczelni.

– Oh tak, usiądź – wskazała, krzesło przed sobą. – Witaj Lavender! – dyrektorka podniosła się z miejsca podchodząc do mojej matki. Nie słuchałam o czym rozmawiałam jedynie wyczekiwałem powrotu do domu. Chwile później - w końcu - kobieta zasiadła na swoim miejscu i spojrzała na mnie uważnym wzrokiem. Poczułam lekki stres, ale szybko go ukryłam pod wymuszonym uśmiechem. – Więc...Valentinne – mruknęła cicho na co pokiwałam głową w skupieniu słuchając co ma mi do powiedzenia. – Mam nadzieję, że będzie ci dobrze na naszej uczelni. Jedna z uczennic oprowadzi cię jutro po szkole, więc o to się nie martw. Jakbyś miała jakiekolwiek pytania śmiało możesz zapukać do mojego gabinetu.

– I przyjmuje mnie pani tak bez rozmowy wstępnej? – spytałam zdziwiona, bo cały lot w głowie szykowałam odpowiedzi na pytania, które mogłaby mi zadać.

– Tak, twoja matka dogadała ze mną wszystkie szczegóły.

Jak zwykle, wszystko musiała zrobić za mnie. Właśnie tak to wszystko wyglądało, odkąd tata odszedł moja mama zaczęła sterować całym moim życiem i sama załatwiała wszystko. Nie mogłam nawet się odezwać i wykazać się samodzielnością. Byłam marionetką w jej przedstawieniu.

Cała rozmowa dotycząca mojej edukacji przebiegła w mniej niż pięć minut, resztę czasu spędziły na wspominaniu dawnych lat zapominając o moim istnieniu. Gdy zabrałyśmy się za opuszczenie gabinetu, ktoś wpadł mi pod nogi rozsypując książki trzymane w rękach.

– Uważaj, jak chodzisz – wypowiedział cierpko mijając mnie i zasiadając na fotelu, który przed chwilą zajmowałam.

– Charlie serio? Kolejna bójka z Lincolnem? – zdążyłam usłyszeć zanim opuściliśmy pomieszczenie.

A więc Charlie...

***

Twitter: melanix_autorka
Tik tok: melanix_autorka

Do następnego🫶

Lost LoveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz