Przed; Daphne Richards

58 11 8
                                    

#ListaUmierania

Daphne kochała go od samego początku.

Wystarczyło jej jedno, tylko jedno, spojrzenie, żeby jej serce zdało sobie z tego sprawę, pomimo tego, jak bardzo jej umysł odpierał ten fakt, z całych swoich sił.

Ponieważ Daphne nie chciała kochać, wolała nienawidzić; miłość zawsze była dla niej zbyt mocnym uczuciem. Miłość doprowadzała do szaleństwa, łamała serca i umysły, sprawiała, że ludzie nie myśleli logicznie, poświęcając się, kłamiąc, robiąc rzeczy tak zdesperowane, że Daphne na samą myśl o tym, miała ochotę wymiotować. Daphne nie mogła, nie chciała, mieć złamanego serca, nie chciała oszaleć z natłoku tych emocji, nie chciała płakać i kłamać. Nie chciała być zdesperowana. Miłość czyniła słabym, a Daphne nie była słaba.

Daphne nie chciała kochać, wolała nienawidzić; choć jeszcze wtedy nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo, bardzo, myliła się, co do tego uczucia.

Ale to? To był tylko moment. Kiedy spojrzała na niego, na tego siedzącego na pomoście (zranionego, zagubionego, zniszczonego) chłopca, a jej pierwszą myślą było to, jak bardzo chciałaby wziąć ma siebie wszystkie jego smutki.

Ten kruchy chłopiec, czysta tafla wody i zachód słońca tak piękny, że był w stanie odebrać jej dech w piersiach. I papieros, papieros między jego wargami i ostatnie krople deszczu spadające z drzew.

Nie podeszła do niego tamtego dnia. Być może się bała? Być może wmówiła sobie, że to wcale nie jest tak istotne, jak mogłoby się wydawać? A może już wtedy wiedziała, choć nie chciała rozumieć.

I on także jej nie zauważył; a przynajmniej tak wtedy myślała.

Mitchell Martinez; tak się nazywał, a Daphne Richards miała zapamiętać to imię już do końca jej życia.

***

Następnego dnia już wszyscy wiedzieli. Pogrzeb odbył się kilka dni później i było na nim prawie całe miasteczko. Daphne mimowolnie się za nim rozglądała, ale jakoś nigdzie nie mogła go zauważyć. Później zdała sobie sprawę, że nie patrzyła zbyt dokładnie. Po pogrzebie część z przybyłych szła na stypę, a inni jechali do domu, pracy, czy gdziekolwiek indziej.

Daphne zawsze uważała to za nienormalne; ten dziwny zwyczaj, kiedy wszyscy jakby zapominali o martwym bliskim, śmiejąc się i dobrze bawiąc na późniejszym obiedzie (przynajmniej znaczna większość z nich).

Wydawało się, że żegnanie zmarłych trwało tylko kilka ulotnych sekund, a chwilę później każdy żył już dalej, swoim własnym, nudnym i monotonnym życiem.

W końcu to była tylko kolejna martwa dusza; jedna z wielu.

Wróciła się wtedy na cmentarz poszukać kolczyka - gdzieś jej wypadł, a był pamiątką od jej zmarłej babci. Daphne miała w zwyczaju nadmiernie dbać o prezenty i pamiątki od kogoś dla niej ważnego. Pewnie gdyby nie to, nigdy by się tam nie wróciła i nigdy by go tamtego dnia nie spotkała.

Ale to zrobiła.

Siedział na brudnej ziemii i wpatrywał się w tabliczkę z jej imieniem. W jednej z dłoni trzymał papierosa, a jego mokre, od wcześniejszego deszczu, włosy poprzyklejały mu się do czoła.

(Deszcz i papieros w jego dłoni, to zawsze się tak zaczynało oraz kończyło. To było ich początkiem i końcem.)

Wyglądał tak nieszczęśliwie jak nigdy. Daphne nawet nie wiedziała, że można wyglądać w taki sposób.

Nie planowała tego. Może to przeznaczenie, że za każdym razem jakimś dziwnym trafem spotykała go wtedy, kiedy nie powinna.

Kiedy był taki... bezbronny.

Wtedy nie wydawał się już taki straszny i obojętny, być może zrzucał wszystkie swoje maski. Daphne zdecydowanie nie powinna być świadkiem takich momentów.

To nie należało do niej, bo on do niej nie należał.

Spojrzała na niego ponownie; i wtedy Daphne Richards zdała sobie sprawę, że Mitchell Martinez stracił jedyną osobę na świecie, która należała do niego i do której on również należał.

Mitchell Martinez nie miał już nikogo. Został kompletnie sam.

Już miała zamiar odwrócić się i uciec, tak jak poprzedniego dnia, ale wtedy usłyszała jego zachrypnięty głos.

- Czy ty mnie śledzisz? Bo zaczynam być zaniepokojony - powiedział. Zaciągnął się papierosem. - Wiesz, nie potrzebuję w tej chwili stalkera.

Daphne z nerwów i zdziwienia zadławiła się własną śliną. Chłopak spojrzał na nią kątem oka, unosząc w górę brew.

- Nie umieraj, Richards. Nie chcę niesłusznie odpowiadać za twoją śmierć. - Przewrócił oczami. - Poza tym, nie uważasz, że śmierć poprzez zadławienie się własną śliną byłaby dosyć upokarzająca?

Uspokoiła się i wzięła głęboki wdech, zanim odpowiedziała.

- Wcale cię nie śledzę. Zgubiłam coś i przyszłam tego poszukać, to nie ma z tobą nic wspólnego - odpowiedziała z grymasem.

Mitchell pokręcił głową z rozbawieniem i uniósł kącik ust.

- A wczoraj?

- Co? Nie rozumiem, o czym mówisz.

- Oczywiście, Richards. Więc wczoraj mi się przewidziało? Omamy, halucynacje, czy coś w ten deseń?

- Omamy i halucynacje to to samo - oznajmiła, zaplatając ręce pod biustem. - I tak, najwyraźniej je miałeś.

Chłopak parsknął śmiechem, a Daphne uniosła w zdziwieniu brwi.

- Już sobie idę, wrócę tego poszukać jutro.

- Przecież nie kazałem ci stąd iść - odpowiedział. - Możesz zostać, jeśli chcesz. Lub poszukać tego, co zgubiłaś i wtedy sobie pójść. Jak wolisz.

Przegryzła wargę, zastanawiając się chwilę. Ostatecznie została - sama nie wiedziała, czy to był błąd, czy nie. Miała wrażenie, że spotka go jeszcze miliony razy.

I miała rację; u nich zawsze zaczynało się od śmierci i wypalonego papierosa.

Miłość to zguba całego wszechświata. A Daphne Richards przepadła dla niej z pierwszą kroplą deszczu, która tamtego dnia otarła się o jej policzek.

lista umieraniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz